sobota, 14 maja 2016

#WSZYSTKOGRA

Gdy Masochista zrealizował materiał o musicalu ''Miłość z Listy Przebojów'' KLIK pomyślałam: ''Z polskim musicalem nie może być gorzej''. Jednak w tym roku miała miejsce premiera, która przekonała mnie, że jednak tak. W dodatku było o niej znacznie głośniej. #WSZYSTKOGRA wychodził nam już nie tylko z lodówki, biorąc pod uwagę poziom - z toalety.


Na samym wstępie napiszę: dla mnie ten film to 2/10. Czyli jest tragedia, ale widziałam kilka produkcji, które były ciut gorsze. Doszukuję się jednak pozytywów, i od kilku dni jest mi niezmiernie ciężko.

Do dzieła.

Gdyby ktoś opisał film jednym zdaniem: ''Opowiada on historię trzech kobiet - babci, matki i córki, które mają stracić dom i robią wszystko aby do tego nie doszło'' i byłaby to prawda, to byłoby ok. Notabene podobny opis widnieje na filmwebie. I jest on tak zakłamany, jak sam tytuł filmu (hashtag #WszystkoNieGra jest chyba bardziej popularny, a już na pewno bardziej właściwy niż oryginał). 

Prawdziwy opis filmu: Eliza Rycembel - Zosia planuje dołączenie do milionowej emigracji Polaków w Anglii. Wyjazd wydaje się dla niej niezwykle ważny. Uwaga Spoiler: Nie jedzie! Ale dlaczego? Nie wiem i żaden widz też nie wie. Koniec Spoilera. I rzeczywiście, mamy wątek obawy o stratę domu, ale jest on zawalony motywami pobocznymi, o tak bzdurnym charakterze, że nawet szkoda tego pisać. Dochodzi na przykład do porwania, które tak naprawdę nie ma na celu niczego szczególnego. Stanisława Celińska tęskni za młodością, a Kinga Preis walczy o równouprawnienie klas.

Wspomniany na samym początku Mieciu Mietczyński w swojej recenzji zarzuca bohaterom, w jednym z przypadków - celnikom, że śpiewają o tym, że są celnikami. No ok. Takie są nawet musicalowe założenia. Ale przynajmniej wykonywane piosenki są dopasowane do sytuacji, jaką widzimy na ekranie. Największym nieporozumieniem... pieprzonym nieporozumieniem filmu #WSZYSTKOGRA jest puszczenie po prostu znanych polskich melodii, bez żadnego ładu i składu, a już na pewno nie dopasowania do sytuacji. Poziom absurdu porównałabym tak: coś w stylu zamienienia kultowego soundtracku w Szczękach, gdy widzieliśmy zbliżające się rekiny na ''Happy'' Pharella Williamsa. Wyobraźcie sobie to - poczujcie mój ból na sali kinowej. Na ekranie facet mówi o tym, że jest piłkarzem, aresztują młodą dziewczynę, a naszym uszom serwowane jest ''Ale w koło jest wesoło'' Perfect.

Co chwilę podawana głupota wieńczy utwierdzenie się w przekonaniu, że oglądamy syf. Dialogi w stylu: - Ja dostałam napiwku 9,20, a Ty 8,90, więc wygrywam. (swoją drogą czy naprawdę żyjemy w kraju, gdzie ludzie dają tak szczątkowe napiwki w niecałościowej kwocie? Czy znalazła się w tej knajpie osoba, która dała resztę tego drugiego napiwku czyli 0,20 zł?). I teraz rozumiemy przynajmniej dlaczego bohaterka chce wyjechać. No i w tej Warszawce to widzę się zarabia! Jak dysia napiwku wlatuje codziennie? Mieszkanie na Mokotowie lekko wleci :D

''Gdybyś nie był tym kim jesteś, to kim byś był?'' - pytanie do faceta stojącego na dachu budynku w randomowej pogawędce na imprezie. Pierwsze zdanie skierowane do tej osoby.

Miłość tak niespodziewana, że harlequin przy tym to jest nic. Poziom reklamy i zakochania się pod parasolką, przy wspólnym moknięciu to są szczyty porównując do łatwości zakochania się w tym filmie.

Naruszenie zasad sprzedaży nieruchomości i grania o nie w... nawet ni wiem co to było. Jakaś dziwna podkarpacka wersja monopoly.

Aktorskie drewno Rycembel i nawet Kingi Preis. Kurde... drewno? Gdyby drewno zalać roztopionym metalem, obtoczyć w wiórkach koksowych, a potem zanurzyć w betonie. Tak elastyczni mimicznie są aktorzy.

Nie jestem fanką musicali, tak ogólnie. Tym co mnie w nich drażni, jest to co we #WSZYSTKOGRA osiągnęło poziom hard, czyli brak odpowiedzi na pytania. Dziewczyna pyta - jak się czujesz? A jej matka zaczyna śpiewać o sensie egzystencji. Dzizas.

Płytki, głupi i niewiarygodnie śmieszny, ale to trzecie było niezamierzone.

Jestem osobą która lubi, ale absolutnie nie potrafi śpiewać. Myślałoby się, że nie mam szans w musicalu. Ale nie, spoko. Bo jak pokazuje produkcja - każdy ma szanse. Nawet totalne beztalencia.

Po pijaku albo w dobrym towarzystwie - tylko wtedy film przejdzie.



Już za Tobą Tęsknię / Miss You Already

W piątek trzynastego miała miejsce w Polsce premiera filmu z doskonałymi Drew Barrymore oraz Toni Collette. Film o złośliwości losu, z niezwykle pozytywnym przesłaniem. Miałyśmy okazję obejrzeć go przedpremierowo dzięki Hagi Film. 


Przedstawiona historia opowiada o niezwykłej, długoletniej przyjaźni dwóch bohaterek. I o życiu można by dodać. Jednej z nich serwuje ono raka, drugiej upragnioną ciążę. Konflikt interesów? Niekoniecznie. Jess (Barrymore) niejako rezygnuje ze swojego szczęścia na rzecz chorej przyjaciółki. Udowadniając, że prawdziwe jest stwierdzenie, że prawdziwych przyjaciół się nie traci, oni się weryfikują.

Agata ma wiele racji mówiąc, że film nie odkrywa niczego innego w tego typu historiach. Jest tym czego można się spodziewać po produkcji, w której główna bohaterka zaczyna walkę z rakiem. Moim zdaniem jednak jest w nim coś niezwykłego.

Milly (Collette) nie przechodzi transformacji rodem z Opowieści Wigilijnej, nie zamierza stworzyć listy wielu rzeczy, na które się nie odważyła wcześniej, nie jest słodka, nie szuka litości, nie staje się doskonałym człowiekiem. Jej charakter jest niezmienny. Jest trudna, uparta, robi awanturę na przyjęciu na swoją część, a nieraz wychodzi z niej prawdziwa cancer bitch. Film doskonale pokazuje jak trudne jest życie kobiety chorej na raka piersi - zanikające poczucie własnej wartości wraz z pojawieniem się wypadających włosów, kobiecego seksapilu, trud rozmowy z własnymi dziećmi, relacje z partnerem, z którym dotychczas było sielankowo. Film nie faszeruje nas chemią, wizytami w szpitalu. Opowiada przede wszystkim o relacjach z ludźmi i ogromnemu wysiłkowi, który trzeba w nie włożyć.

Autentyczny, nie tani, z ogromną kobiecą energią. Pokazuje, że dobre kobiece kino to nie tylko takie opowiadające o szpilkach, romansach i nowo napotkanych facetach. Nie chcę wyjść na feministkę, ale film może wyszedł tak dobrze bo jest stworzony również przez kobiety? Reżyserka Catherine Hardwicke oraz scenarzystka Morwenna Banks udowadniają, że kobiety też mogą mieć jaja. I ogromną charyzmę, czego nie można odmówić temu filmowi.

Pomimo całego przedstawionego dramatu ma on nad wyraz pozytywne przesłanie. Może nie wychodzimy z kina z uśmiechem, ale z poczuciem dobrego wyboru seansu. Pieniądze i czas na pewno nie będą zmarnowane. 

Absolutnym zaskoczeniem jest dla mnie fakt, że to nie Drew spisała się w tym filmie na medal. Owszem, była bardzo dobra. Absolutnie genialna i wyrazista Collette świetnie poradziła sobie z wymagającą rolą.  A jej zadziorność jedynie dopełniła dzieła. Bardzo dobrze wypadli partnerujący bohaterkom Paddy Considine oraz Dominic Cooper (czy z tym nazwiskiem istnieją jacyś brzydcy mężczyźni?!). 



Nie powiem czy ta historia kończy się tak, jak myślicie, że się kończy. Warto udać się po tą odpowiedź do kina! Ładny wizualnie i dźwiękowo film o pięknej przyjaźni.

7.5/10

czwartek, 5 maja 2016

AfryKamera 2016

Od razu przyznaję, że kino afrykańskie zdecydowanie nie jest moim konikiem. Jednak jak przystało na kinomaniaka (to nie to samo, co filmomaniak) ciekawość po raz kolejny wzięła górę i znów wylądowałam w poznańskiej Muzie na filmach, których na pewno nie obejrzałabym w domu przed komputerem.



Tegoroczna AfryKamera była moją pierwszą i... pewnie myślicie, że dokończę zdanie  "i na pewno nie ostatnią"... jednak nie tym razem. Nie sądzę, żebym w przyszłym roku znowu układała wszystkie swoje plany wokół kolejnych seansów w ramach tego festiwalu. Ale możliwe, że pomiędzy innymi zajęciami wpadnę do kina, na jakiś afrykamerowy film. 

Kilka najciekawszych tytułów tegorocznej poznańskiej edycji:

1. Krótkie metraże:
Mimo, że zabrakło gościa, który miał wprowadzić widzów w temat (niejaki dr Marcin S. nawet nie poinformował o tym organizatorów, tylko wydelegował jakiegoś biednego wysłannika, który tuż przed seansami przepraszał w jego imieniu - tak podsłuchiwałam rozmowę ekipy kina z owym wysłannikiem) oglądanie niektórych filmów wywołało ogromne emocje. Najbardziej spodobały mi się dwa tytuły:

GHASSRA - Groteskowy, ze świetnym poczuciem humoru i dosadnymi wyolbrzymieniami, które potrafią rozbawić do łez. Zapadający w pamięć obraz zachowań i tendencji typowych nie tylko dla społeczności afrykańskiej, ale dla ludzi w ogóle. Mimo, że lekki w formie, to porusza bardzo trudne tematy: "populizm polityków, fascynacje zachodnią kulturą i konsumpcjonizm, fanatyzm lokalny, ekstremizm religijny i terror pieniądza". Uwielbiam takie sarkastyczne formy!

A ROMEO OŻENIŁ SIĘ Z JULIĄ - Apolityczny i stu-procentowo uniwersalny przekaz. Śledząc monotonne życie starego małżeństwa, aż ciśnie się na usta komentarz: "no i po co wam to było?". Nieszczęście bije nawet z cebulek włosów na ich głowach, swoją drogą - resztek cebulek. Siła filmu tkwi w jego ostatniej scenie, kiedy to nawet taki sceptyczny widz, jak ja przyznaje w duchu, że bohaterów łączyła największa miłość na świecie. Prawie wzruszający!


2. HEDI - To TEN tytuł, o którym mówi się, że zachwycił Meryl Streep na tegorocznym Berlinale. Film otrzymał nagrody za najlepszy debiut oraz za rolę Majda Mastoury wcielającego się w tytułowego bohatera. 
Chociaż "Hedi" opowiada o rozterkach sercowych, to jest czymś więcej, niż zwykłym melodramatem. Przez pryzmat głównego bohatera poznajemy powolny proces przemian tunezyjskiego społeczeństwa. Nowoczesność technologiczna przeplatana z zaściankowością mentalną tworzą mieszankę, która nie może nie wybuchnąć. 
Chociaż przedstawiony temat jest naprawdę ciekawy, to sam obraz nie wywołał we mnie aż takich emocji, jak wyżej wymienione krótkie metraże. Najlepszy (chociaż dziwnie to brzmi) jest przedstawiony tutaj problem. A cała reszta... to po prostu reszta ;)

3. AYANDA - Historia Ayandy, którą bez wahania można nazwać hipsterką. Ma 21 lat i postanawia postawić na nogi podupadający warsztat swojego nieżyjącego już ojca. Jej artystyczna dusza, pracowitość, odwaga i cała masa innych zalet sprawiają, że Ayanda to typowa kumpela, z którą chciałoby się zaprzyjaźnić mimo małej przeszkody, jaką jest  dzielący nas szklany ekran. 
Tłem, momentami wychodzącym na pierwszy plan, jest współczesny Johanesburg - kolorowy, dynamiczny i w ciągłym ruchu. 
Całkiem nieźle się to oglądało!