czwartek, 16 sierpnia 2018

Podsumowanie Nic Się Tu Nie Dzieje, 10-14.08.2018





Trzecia edycja wydarzenia mignęła błyskawicznie i już mi smutno, że trzeba czekać aż rok na kolejną odsłonę NIC. Uwielbiam niezmiennie za całokształt – od przewrotnej nazwy, po repertuar i atrakcje towarzyszące, aż do samego faktu, iż 3 poznańskie kina studyjne udowadniają, że w grupie siła i potrafią jednoczyć moce, by w sierpniowe popołudnia/wieczory rozruszać kulturalnie to trochę ospałe miasto.

Kalkulator festiwalowy:

Tegoroczne NIC minęło mi właściwie wyłącznie na oglądaniu filmów. Chociaż planu seansów niestety nie zrealizowałam w 100%, to i tak zobaczyłam sporo tytułów. Co ważne - sporo naprawdę dobrych tytułów.

Najintensywniejsza była dla mnie sobota, bo zrobiłam sobie maraton 6 filmów (3 krótkie animacje, 2 fabuły, 1 dokument), a łącznie po całym festiwalu wbiło mi na Filmwebie 14 nowych ocen (jeeej! <3 :D)

Ulubiony punkt programu, to tradycyjnie pokaz niemych filmów z muzyką na żywo. Tym razem padło na zbiór krótkometrażówek Georgesa Meliesa, którym akompaniował Hubert Tas + The Small Circle. Blisko 80 minut w totalnie innym świecie – uwielbiam!

Komunikaty dla zatroskanych znajomych: 1.Tak, tyłek czasami bolał od siedzenia, ale na szczęście seanse były rozłożone między 3 kinami, więc szybkie spacery w międzyczasie robiły dobrą robotę. 2.Nie, nie głodowałam :D



FILMY, FILMY, FILMY! Poniżej zestawienie tych najciekawszych, to taki mix najlepszych, najsłabszych i naj-wartych wspomnienia:

1.  LATO – na ten film czekałam najbardziej. Usłyszeć o nim można było już podczas tegorocznego Festiwalu w Cannes, gdy w wyniku politycznych zawiłości reżyser „Lata” (Kirył Serebrennikow)  nie był w stanie dotrzeć do Francji. Jednak, moje zainteresowanie tym tytułem wynikało przede wszystkim z faktu, że jedną z głównych ról gra w nim Roman Bilyk, do którego mocno wzdychałam będąc nastolatką. Teraz, co prawda, nieco mi się odmieniło, ale sentyment pozostał. Film sam w sobie jest dość nietypowy. Fabuła ciekawa, bo (za ulotką) opiera się na autentycznych historiach liderów leningradzkich grup rockowych – Majka Numenko (Bilyk) z Zooparku oraz Wiktora Coja (Teo Yoo) z Kina. Na plus: ciekawa forma narracji, to, że film jest czarno biały, a sekwencje a’la archiwalne w kolorze (czyli zupełnie na odwrót, niż zazwyczaj), aktorzy świadomi, minimalistyczni, naturalni i wiarygodni, a opowiedziana historia niby prosta, ale jednocześnie angażująca i nakłaniająca do niejednej refleksji. Na minus, przeogromny minus, cztery musicalowe wstawki, w których aranżacje takich potęg, jak „Psycho Killer” by Talking Heads, czy „Passenger” by Iggy Pop zostały spenetrowane, zdeptane, zniszczone, zbeszczeszczone i totalnie pozbawione godności  przez.... statystów. Dosłownie wyglądało to tak, jakby zmusić przypadkowych przechodniów do tego, by „zaśpiewali” wspomniane kawałki. Jejku, jejkuuu, jakie to było przykre.

2.   JAK PIES Z KOTEM – Mój absolotny TOP 1 tegorocznego NIC. Uwielbiam zgrabne połączenie komedii i dramatu, a tutaj mamy rasowego przedstawiciela tegoż właśnie gatunku. Momentami przekomiczny, momentami przetragiczny. Świetne role Roberta Więckiewicza, Olgierda Łukaszewicza i Aleksandry Koniecznej, która idealnie nadaje się do odgrywania niezrównoważonych i nieokiełznanych ekscentryczek. Uwielbiam ją w tej formie. Fabuła w skrócie: historia dwóch braci, którzy w wyniku choroby jednego z nich odnawiają kontakty. Niby banał, niby wyświechtane i znane i odgrzewane kotlety, ale porusza niczym krótkometrażowy „Ja i mój tata” Aleksandra Pietrzaka. Odwiedźcie kino 19.października.

3.   UTOYA, 22 LIPCA – Film o głośnej masakrze, która miała miejsce kilka lat temu na norweskiej wyspie. Obraz niestandardowy, bo zrobiony w skali czasowej 1:1 (czyli – horror trwający 72 minuty w rzeczywistości, został przedstawiony w takim też czasie na ekranie). Napięcie jest zbudowane za sprawą kilku zabiegów. Kamera podąża za główną bohaterką, co potęguje wrażenie, jakoby widz sam siedział na tej przeklętej wyspie, a brak nachalności skutecznie pobudza wyobraźnię. Nie zobaczymy tutaj stosów ciał, strzały słychać w oddali i brakuje zbliżeń na twarz sprawcy masakry (jedynie w oddali pojawia się jego sylwetka). Uwagę zwraca też zdolna, liczna grupa młodych aktorów. Seans nieprzyjemny, lecz wciągający i angażujący.

4.    CZŁOWIEK, KTÓRY ZABIŁ DON KICHOTA – Kompletnie, totalnie, absolutnie nie moja estetyka. Nawet nie chodzi tutaj o kwestię poczucia humoru, bo nie raz i nie dwa szczerze się zaśmiałam. Przeszkadzał mi mętlik fabularny, mnogość bohaterów, których wątki to się pojawiały, to znikały, by ostatecznie i tak mnie do siebie nie przekonać. Dość stereotypowe, proste przekazy, uwypuklenie wad ludzkiej natury, baśniowe i barwne momenty – to wszystko niby jest dobre, choć nieoryginalne ani odkrywcze, ale przecież raczej pozytywne. Co zatem tak mi nie odpowiada? Chyba zbytni chaos i natłok. Początek zapowiadał COŚ intrygującego, ale na finale już nie pamiętałam co... Twórczość reżysera znam w stopniu skandalicznie minimalnym, ale teraz czuję, że w ogóle nie mam ochoty tego zmieniać.


NIC na zdjęciach:









Koncert: Hubert Tas & The Small Circle + krótkie filmy Georgesa Meliesa

Szczerze liczę na powtórkę za rok!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz