poniedziałek, 7 grudnia 2015

Nad morzem / By the sea

Estetyczny, poważny i monotonny. Żeby nie napisać nudny. A z resztą… estetyczny, poważny i nudny.

Plakat jest tym, co najładniejsze w "Nad morzem".
Ale jeszcze ładniej wyglądałby u mnie na ścianie <3

Kilka pierwszych scen i już znałam diagnozę: „Nad morzem” wygląda pięknie, ale wartkiej akcji tutaj nie znajdę. Na początku w ogóle mi to nie przeszkadzało. Co więcej, to była gigantyczna zaleta. Tak zagapiłam się na Brada i Angelinę (mimo, że nie są już AŻ tacy idealni, jak jeszcze kilka lat temu) oraz na cudne nadmorskie widoki, że fabułę potraktowałam jako trzeciorzędny i zbędny dodatek do tych ładnych obrazków. Co nie zmienia faktu, że fabuła cały czas płynie, raz na jakiś czas uderzając mocniejszym akcentem.

Roland (Brad Pitt) i Vanessa (Angelina Jolie Pitt), małżeństwo z 14-letnim doświadczeniem, właśnie przeżywa solidny kryzys. Ratunku szukają w małej, francuskiej miejscowości, zaszywając się w eleganckim, ale nieprzeludnionym hotelu. Roland liczy na znalezienie inspiracji oraz natchnienia, by napisać kolejną powieść, a Vanessa – tancerka na emeryturze - całymi dniami robi nic. Sytuacja nieco się ożywia, gdy w pokoju obok zamieszkuje para młodych Francuzów (Melanie Laurent oraz Melvil Poupaud), świętujących swój miesiąc miodowy.

Vanessa, to klasyczna przedstawicielka jednego z najbardziej irytujących typów kobiety. Ma problem, ale wprost nie powie jaki, bo po co. Z resztą, może o nim nie mówi dlatego, bo Roland od początku go zna. Co więcej - w dużej mierze się do tego problemu przyczynił. Denerwuje mnie to, w jaki sposób się zachowują, nawet bardzo denerwuje. Unikają swojego towarzystwa, rozmawiają półsłówkami, są sztucznie uprzejmi. Śledząc ich zachowania trzeba się wiecznie domyślać co tak właściwie siedzi w ich głowach i po co w ogóle udają, że próbują naprawić to, co już zniszczone? Mnóstwo jest w „Nad morzem” powagi. Uśmiech na twarzy Vanessy pojawia się dosłownie kilka razy, w trakcie „zabawy”, w jaką nieśmiało wciąga męża, a która staje się przełomowa dla całej tej historii.


Angelina, przeraźliwie chuda, ale nadal posągowo piękna (albo pięknie wystylizowana) potrafi skupić na sobie uwagę widza. Jest w niej jakiś taki wewnętrzny spokój i ogromna klasa, którą trudno określić. Mimo tego, w małżeństwie Pitt, to Brad pozostaje aktorem na światową skalę. Doskonale wypadł w kolejnej dramatycznej roli, chociaż w kilku momentach było widać wesołe iskierki w jego oczach. Oczywiście w odpowiednich momentach, a nie tak sobie. Tak, czy siak.. na Pittów po prostu i przede wszystkim przyjemnie się patrzy.

Dziwne uczucie - oglądać film psychologiczny i nie wynosić z niego żadnych sensownych wniosków. Seans „Nad morzem” bardzo przypominał przeglądanie albumu z wakacji znajomych, którzy dopiero co wrócili ze słonecznej Francji. Na początku brakuje słów, by wyrazić wszystkie ochy i achy, rozczulając się nad pięknymi nadmorskimi widokami. Jednak z czasem przestają one robić takie piorunujące wrażenie. A na końcu mamy już serdecznie dość podziwiania pocztówek, które jedna po drugiej różnią się zaledwie jakimiś niezauważalnymi detalami. Brak własnych skojarzeń z tymi wszystkimi miejscami nie pozwala wczuć się w atmosferę, ani tym bardziej odtworzyć wspomnień osób uwiecznionych na oglądanych obrazkach. To jest po prostu beznadziejnie nudne. Tak, „Nad morzem” jest nuuuuudneeeee.