Pokaż mi swoją playlistę, a powiem Ci kim jesteś .. czyli recenzja najnowszego filmu z Keirą Knightley i Markiem Ruffalo.
Pisałyśmy niedawno o filmie ''Frank'', a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, jak bardzo podobny jest on do najnowszego dzieła Johna Carneya. Obie produkcje są stonowane, błyskotliwe, w obu na pierwszym planie odnajdziemy muzykę, oba dla mnie były pozytywnym zaskoczeniem.
W ''Zacznijmy od nowa'' oboje bohaterów poznaje się na przysłowiowym zakręcie. On zostaje zwolniony z firmy, którą założył (przybij piątkę Jobs!), ją zdradził chłopak, i to nie byle kto, bo facet grany przez wokalistę Maroon 5, Adama Levine. On jest producentem muzycznym, ona piosenkarką-amatorką. Brzmi jak zapowiedź ckliwej komedii romantycznej, ale uwierzcie mi, że nie jest to typowy romans z happy endem.
Co mi się w tym filmie podoba?
* niebanalność, odejście od startego schematu komedii romantycznej. Bohaterowie nie są piękni. Greta od wysokich szpilek woli przemierzać ulice Nowego Jorku w trampkach. Jej wybranek nie jest przystojniakiem w garniturze, z wielkim mieszkaniem na Park Avenue, a lekko zaniedbanym mieszkańcem małej klitki, w dodatku z problemem alkoholowym. Oboje pechowi, nie do końca szczęśliwi, uwielbiający muzykę. W dodatku film udowadnia nam, ze każdy w swoim życiu ma do realizacji jakiś projekt, każdy jest w czymś dobry, wystarczy zaczekać na swoje pięć minut. Bez ''projektu'' nie mamy motywacji, nie jesteśmy szczęśliwi, a nasze życie wypełnia pustka. Tym projektem w filmie wcale nie okazuje się wielkie uczucie.
* muzyka! Pieszczota dla uszu dla wszystkich fanów Maroon 5 i głosu Levine (btw. nawet przyzwoitego aktora). Każdy, kto przemierza część swojego życia w słuchawkach w/na uszach odnajdzie w tym filmie coś dla siebie. Ścieżka muzyczna to najmocniejszy argument przemawiający za tym filmem, w dodatku jest to doskonała okazja na zapoznanie się z niebanalnym talentem Keiry Knightley, która, jak się okazuje głos ma niczego sobie! (Choć nienawidzi śpiewać - ja odwrotnie, lubię a nie umiem)
* humor! Dlatego własnie film tak bardzo przypomina mi Franka. Film, który zapowiada się jedynie na ''niezły'' wyskakuje niczym na trampolinie, dzięki błyskotliwemu, nienachalnemu poczuciu humoru.
* trudność ludzkich relacji. Na pewno też macie dość tych filmów, w których wszystko jest dosłowne i takie proste. Para się poznaje, zakochują się w sobie, pomimo że oboje maja wieloletnich partnerów. Zrywają z nimi bez mrugnięcia oka i cieszą się bajecznym, niczym niezmąconym uczuciem o sile meteorytu. Inna historia: córka kłóci się z ojcem od 20 lat, ale wystarczy, że on napisze jej list, ona odczyta go ze łzami w oczach, w tle zagra ktoś na skrzypcach i bach! Relacje naprawione. Nie tutaj. Inteligentny, szanujący widza scenariusz ukazuje zawiłość emocji, z jakimi borykają się bohaterowie. I to nie tylko w układzie partner - partnerka, a właśnie ojciec - córka, ex mąż - ex żona.
Pomimo, że trudno doszukiwać się jakiś wielkich zrywów akcji, to jednak doskonale bawimy się nagrywając płytę z główną bohaterka, na ulicach Nowego Jorku, zanurzeni po uszy w tych wszystkich cudownych dźwiękach. Ocena: 7.5/10.
Dodam jeszcze tylko, że moim zdaniem tytuł produkcji jest jak setki innych. Początkowo brany był pod uwagę ''Can a song save your life?'' i choć długi, to moim zdaniem mniej anonimowy, a po obejrzeniu filmu, wiem, ze byłby idealny.
A na koniec playlista, idealna na słoneczną niedzielę:
https://www.youtube.com/watch?v=0sTyhogCeog&index=7&list=RDGyiQtznyCGU