czwartek, 29 października 2015

Marsjanin / The Martian

MARSJANIN - HISTORIA PRAWDZIWA


A może lepiej, gdyby tego posta zatytułować:
"Marsjanin - ILwM kontra reszta świata"
???

Tak, czy siak - nie jest to typowa recenzja. W tekście pojawiają się fragmenty, które przez niektórych mogą być uznane za spojlery. Ciężko mi to stwierdzić, ale za to wiem na pewno, że wpis polecam przede wszystkim osobom mającym seans "Marsjanina" już za sobą.


Z każdego zakamarka internetu i od wszystkich znajomych docierały do nas słuchy, że nowy film Ridley'a Scotta jest rewelacyjny, bardzo dobry, ewentualnie dobry. Mimo, iż od premiery minęło już kilka tygodni, to gdy wreszcie zdecydowałyśmy się obejrzeć to cudo, nie było żadnych problemów z dostępnością terminów i godzin seansów, zarówno w wersji 2d, jak i 3d. Poszłyśmy więc do kina nieźle nakręcone i nastawione na genialne przeżycia. Niestety, tym razem, a w dodatku znowu razem, stwierdziłyśmy całkowicie po hipstersku, że ten film to lekki badziew. 

Zapewne wiecie o co tutaj chodzi, po prostu: akcja dzieje się w kosmosie, w którym pewien mężczyzna (Matt Damon jako Mark Watney) zostaje uwięziony/porzucony na kilka lat, więc stara się jakoś przetrwać.

Jak stwierdził nasz znajomy ekonomista, "Marsjanin" jest w 90% kosmiczny. Z kolei z moich własnych obliczeń wynika, że film jest w 91% komiczny. I właśnie to zirytowało mnie najbardziej.: komizm większy nawet od kosmosu.

W związku z komizmem przedstawiam Wam opis fabuły by ja:

Film o eksperymentalnym programie amerykańskich naukowców, którzy spiskując z Chińczykami chcą raz, a porządnie udowodnić słuszność tezy: "MacGyver jest lepszy od Chucka Norrisa". Właśnie dlatego robią MacGyverowi psikusa i zostawiają go samego na Marsie. Dzięki temu cały świat oczami Wielkiego Brata śledzi I edycję show pt. "Mały majsterkowicz szuka wody, tam gdzie jej nie ma". 
Marsjanin, aby przeżyć, ma do wykorzystania 3 koła ratunkowe:
1. Ekipę Sherlocka Holmesa w umownej spódnicy. Umownej, bo niestety trzeba przyznać, że kombinezon kosmonauty, to kombinezon kosmonauty. Niezależnie, czy jest przeznaczony dla kobiety, czy dla mężczyzny. 
W każdym razie, ekipa Sherlocka Holmesa, to zdeterminowana grupa prawdziwych przyjaciół, która potrafi wywęszyć spisek i przeprowadzić bunt na pokładzie (w imię wyższych wartości) nawet dryfując gdzieś w kosmicznych przestworzach. 
2. Ciężkie działa - czego dusza zapragnie! Do wyboru np.: dźwig, koparka, sprzęt komputerowy, ketchup.
3.Ludzkie fekalia i sadzonki ziemniaków.

MacGyver wykorzystuje, ale roztropnie je dawkując, wszystkie koła ratunkowe i rozpoczyna walkę z wiatrakami. Znaczy się z solami.

CIEKAWOSTKA: Twórcy filmu rozpoczęli właśnie prace nad sequelem "Marsjanina". "Plutonianin", bo to o nim mowa, trafi do kin na początku listopada br. Główny bohater, Chuck Norris, pokaże, że gardzi wszystkimi kołami ratunkowymi wszechświata i wybiciem przez kopnięcie z półobrotu teleportuje się w 30 sekund na Ziemię. Potwierdzone info.

"MARSJANIN" off the record:
- MacGyver (przypomnijmy: Matt Damon) jest genetyczną krzyżówką Składowskiej-Curie i Einsteina.
- W ekipie Sherlocka Holmesa kwitnie romans. Nie zauważyliście? To nic! Na końcu filmu, ni stąd ni zowąd, pojawi się dziecko. Nutka romantyzmu przecież zawsze jest mile widziana.

Ok, a teraz tak troszkę na poważniej. Dlaczego "Marsjanin" rozczarował? Z kilku powodów:
- To, że film trwa miliard godzin wcale nie przełożyło się na to, że odczułam, jak długo główny bohater musiał zmagać się w kosmosie z samotnością. Wręcz przeciwnie, historia wygląda tak, jakby facet posiedział na Marsie może z miesiąc. 
- Muzyka! A konkretniej muzyka filmowa: denna, dołująca, momentami nieadekwatna do sytuacji, a momentami przesadzona. "Hot Stuff" i "Waterloo" spoko :P
- Zdjęcia nie urywają żadnej części ciała. Oczywiście są estetyczne, dopracowane itp., ale totalnie nie wnoszą nic nowego do kinematografii, brak efektu: "WOW, JAK ONI TO ZROBILI?".
- Jeff Daniels - po prostu <rzygi>
- Ultraszybkie działanie Marka Watney'a (bo tak nazywa się postać grana przez Matta Damona): pomysł - realizacja - sukces.

Oczywiście było też kilka rzeczy, zasługujących na pochwałę :)
-Kilka momentów, w których Watney musi się zmagać z komplikacjami i przeciwnościami. Wreszcie czuć jakieś emocje i wreszcie jest okazja do tego, by dopingować bohaterowi.
- Matt Damon
- Więcej nie pamiętam.


Podsumowując: jeśli szukacie rekomendacji i zachęty do obejrzenia "Marsjanina", u nas ich nie znajdziecie.


A trzeba było jednak siedzieć w domu...


niedziela, 25 października 2015

The Walk / The Walk: Sięgając Chmur

Jeżeli w trybie natychmiastowym chcecie iść na coś do kina wybierzcie albo Everest, albo The Walk. Ten drugi na pewno ucieszy masowego widza delektującego się amerykańskim kinem, do grupy których ja osobiście należę.

Wizytę w kinie zaliczyłyśmy podczas FKA. Musiałyśmy, no musiałyśmy na chwilę urwać się z Festiwalu i zobaczyć nowo otwartego Heliosa. Myślę, że jest to jedna z rzeczy, jakie moglibyśmy pozazdrościć Łodzi. Najładniejsze multi jakie widziałam,

Wracając do filmu.

Nie trzeba chyba nikomu przypominać (a zwłaszcza nie naszym stalkerom), że uwielbiamy Nowy Jork. Mnie osobiście przechodzą dreszcze, gdy widzę to miasto w jakimkolwiek filmie. Dreszcze przerodziły się w marzenie, marzenie w plan, by w następnym roku zwiedzić Miasto Które Nigdy Nie Śpi.

W The Walk NY jest po prostu majestatycznie piękny. I jak tu być obiektywnym? W jednej ze scen, gdy Philipe zachwyca się nim stojąc na krawędzi nowo powstałego WTC (które dzięki cudom cyfrowej techniki zmartwychwstało), w duchu przyznałam mu rację napawając wzrok oszałamiającym pięknem drapaczy chmur. Już byłam bliska wzruszenia, że oto ja, taka sobie Moniczka z Polski za rok będę miała okazję oglądać dokładnie to samo (może nie z pryzmatu chodzącej po linie). Łezka kręciła się w oku, gdy nagle z boku doszedł do mnie głos Agaty:

-Ty, ale tam musi wiać, nie?

Emocje wróciły na miejsce. Teraz wypomniałam jej to na piśmie, więc jesteśmy kwita.

Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych filmów roku. Jak zrobić dwu godzinny dobry seans o facecie, który chodzi na linie? Okazuje się, że się da!

Racjonalne planowanie każdego szczegółu zupełnie nie pasowało 
do lekkości ducha głównego bohatera. 

Wizualnie trochę jak ''Moulin Rouge!''. Przybiera komediową otoczkę, w momentach wydaje się dramatycznych. Spodziewałam się zapierającej dech w piersiach pełnej patosu wewnętrznej walki, otrzymałam film lekki i przyjemny. Zupełnie jak Philippe Petit, którego historię opowiada.  

Zgodnie z Wikipedią i dokumentem ''Man on The Wire'' (który Wam bardzo polecam, zwłaszcza przed fabularną wersją) obraz oddaje sytuację w 100%. A były chwile, gdy razem z Agatą zwątpiłyśmy w ten film. Po genialnym rozpoczęciu i obserwowaniu Philippe doszliśmy do ''przesadzonego'' zakończenia. Ale jak się okazuje - prawdziwego.

Film dla tych, którzy wierzą, że wszystko jest możliwe, sky is the limit, a jedyną osobą, która powstrzymuje Cię przed osiągnięciem celu jesteś Ty sam - czyli dla mnie. Uwielbiam takie filmy! Piękna estetyka, Paryż i Nowy Jork w jednym? Idealnie!

Joseph Gordon-Levitt, który absolutnie wychodzi z roli w Don Jon (wiem Agata, że się z tym nie zgadzasz) i sprawia, że teraz będę go kojarzyć jedynie ze zjawiskową panoramą New York City. Przeurocza Charlotte Le Bon, czarująca w każdej ze scen. To musiało się udać.

I najważniejsze - prawdziwość tego filmu. Jedna z najlepszych biografii jakie widziałam. Prawdziwa edukacyjna wartość i rozbudzenie ciekawości, nie siląc się na cukierkowy happy ending.

Robert Zemeckis to twórca najwyżej ocenianych przeze mnie filmów.m.in. Forresta Gumpa, czy Cast Away. Z radością stwierdzam, że nie zawodzi i tym razem. Reżyser, którego filmy skupiają się na historii pojedynczego człowieka. Bez rozdrabiania się.

Jedynym moim zarzutem po dwu godzinnym seansie było to, że twórcy, trochę ''polecieli'', ale po researchu okazuje się, że to nie prawda. Agata spadnie z krzesła, ale daję 8.5, sama nie wiem czemu nie 9.






sobota, 24 października 2015

Filmy na 6.Festiwalu Kamera Akcja...

...i nie tylko!


Nie mamy tego w zwyczaju i naprawdę tego nie lubimy.. i rzecz jasna nie ma w tym ani odrobiny naszej winy (NEVER!), ale czasami (sporadycznie, prawie wcale) zdarza nam się spóźnić. 

Pech chciał (a tak naprawdę to cały świat był przeciwko nam) i spóźniłyśmy się akurat na FKA. Właśnie dlatego, a raczej tylko i wyłącznie dlatego, nie mogłyśmy uczestniczyć w piątkowych blokach poświęconych etiudom i animacjom biorącym udział w tegorocznym konkursie. Przeszło nam koło nosa 20 filmów. Piękny plan legł w gruzach już pierwszego dnia pobytu w Łodzi. A tak w ogóle, to ktoś o słabych nerwach mógłby popaść w solidną depresję. 

Ale oczywiście nie my! :) Dwie optymistyczne dusze nigdy się nie nudzą, zawsze mają błyskotliwe pomysły, co w połączeniu z wrodzonym darem do szybkiego podejmowania spontanicznych i trafnych decyzji oraz nabytym darem do czytania sobie w myślach za każdym razem skutkuje czymś pozytywnym. Tak było również podczas 6.Festiwalu Kamera Akcja.



Poniżej kilka zdań o filmach, które obejrzałyśmy dwa tygodnie temu (!!! tak, to skandal, że dopiero teraz pojawia się ten wpis) w Łodzi. Celowo zaznaczyłam, że w Łodzi, a nie tylko na Festiwalu, bo jak pisałam wyżej nogi poniosły nas do różnych miejsc tego filmowego miasta.

Zacznijmy jednak od FKA:



1. Berberian Sound Studio

O tym, jak brytyjski inżynier dźwięku wpada w pogłębiającą się paranoję podczas prac nad efektami do włoskiego horroru (filmweb).

Interesujący pomysł na film - pokazać, jak w filmie przebiega praca nad dźwiękiem. A, że gorsze od nudnej fabuły jest tylko zmarnowanie tej ciekawej, "Berberian..." zasługuje na solidnego kopa w tyłek, bo ekranu kopać szkoda. Irytująco ciapowaty główny bohater, którym miałam ochotę mocno potrząsnąć i delikatnie mu poradzić: "Weź się w garść, ciamajdo!", to tylko jeden z mankamentów. Film był po prostu średni. A dwa tygodnie po seansie moje pierwsze skojarzenie z tym tytułem, to widok zmiażdżonych, najbardziej nieapetycznie potraktowanych owoców i warzyw. Słabo.


2. W piwnicy

Od zeszłej niedzieli wisi na blogu osobna recenzja TUTAJ. Oj, długa i soczysta recenzja. W wykonaniu Moniki. Zgadzam się z nią w 100%. Chcę zapomnieć, że kiedykolwiek widziałam ten film.

3. Love

Moniczka się rozpisała! Recenzja wisi na blogu od dawna. O, TUTAJ.
To dla ILwM tytuł wyjątkowy, bo jeden z nielicznych, przy których się nie zgadzamy w ocenie. Monika go broni, moim zdaniem zasługuje na jedno słowo: zły.

Najbardziej, ale to NAJBARDZIEJ, drażniło mnie drewniane aktorstwo. Przykład? Jeśli masz odmienne zdanie od rozmówcy, to nie używaj sensownych argumentów i nie miej wymalowanych na twarzy żadnych emocji, po prostu krzycz ile sił w płucach: "you're a piece of shit!". 500 x w ciągu jednej "rozmowy". I trzaśnij drzwiami.
Aha, i jeszcze to niekończące się zakończenie. Trwało chyba 1/3 filmu.
A teraz fenomen: poszłam na to do kina dwa razy. Czasami naprawdę sama siebie nie ogarniam.


4. VHS HELL - The Stuff

Muszę przyznać, że był to jeden z najoryginalniejszych pokazów, w których uczestniczyłam. Film filmem, ale cała zabawa polegała na tym, że razem z nami na sali siedział lektor. Na poczekaniu tłumaczył, albo przekręcał dialogi oraz komentował fabułę.
Z tego co pamiętam "The stuff" jest o jakimś kosmicznym jogurcie....? serio?!

Oglądanie filmów między 00:00 a 1:30 jest jednak trochę męczące, zwłaszcza po długim dniu pełnym atrakcji ;) ale, że słyszałam żywego lektora, to jestem pewna :D

5. Miłość od pierwszego ugryzienia

Lekkie, typowo niedzielne kino, idealne na nasze zakończenie festiwalowego weekendu.
Historia miłosna nastolatków, z wojskiem w tle. Coś w stylu: patrz się na ekran - nie myśl za dużo - zapomnij.
Tamtego dnia wydawał się całkiem niezły, dzisiaj już niewiele z niego pamiętam. Poza tym, że UWAGA SPOJLER główna bohaterka miała w moim mniemaniu okazać się lesbijką, a się nią nie okazała O.o


6. Intruz

Film, którego nie było. Tzn. nie było nam dane zobaczyć.

Szkoda bardzo, bo właśnie ten tytuł zaznaczyłam sobie na czerwono na liście "Do obejrzenia na FKA".
Szkoda jeszcze bardziej, bo przyczyna nieobejrzenia, to brak miejsca na sali.
Szkoda jeszcze bardziej od bardziej, bo nadal nie wybrałam się na niego do kina :/

Chciałam się wyżalić.

Ponadto, Łódź:

Jak pisałam we wstępie, w piątek musiałyśmy zaplanować sobie dzień inaczej, niż pierwotnie zamierzałyśmy. A, że od kilku tygodni w Łodzi działa najnowocześniejszy Helios w Polsce, nogi praktycznie same nas do niego poniosły (jest piękny, cudowny, rewelacyjny!).  Poza tym, repertuar kin kusił ciekawymi premierami, więc...

1. The Walk - Sięgając chmur

Historia francuskiego artysty Philippe'a Petita (Joseph Gordon-Levitt), który w 1974 roku przeszedł po linie między wieżami World Trade Center (filmweb).



Spodziewałyśmy się dobrego, ciężkiego, patetycznego dramatu biograficznego, a dostałyśmy solidną dawkę optymizmu z wieloma komediowymi momentami i to było jeszcze lepsze!
Monika przyznała później, że miała pewne wątpliwości co do tego, jak można w ciekawy sposób pokazać w 2-godzinnym filmie jeden spacer po linie. Uwierzcie, że można. Zarówno przygotowania Philippe'a, jak i sam spacer sprawiły, że ciężko było oderwać oczy od ekranu.
Zniosłam nawet Gordona-Levitta, na którego jestem lekko uczulona. 


2. Legend

Sobotni festiwalowy przerywnik i seans "Legend", już nawet nie wiem, w którym łódzkim kinie :)



Lata 50. i 60. Londyńscy gangsterzy - bliźniacy, Ronald oraz Reginald Kray, terroryzują miasto (filmweb).

Jak na kino gangsterskie, szału nie ma, taki trochę o wszystkim i o niczym.
Za to podwójna rola Toma Hardy'ego (grał bliźniaków), to mistrzostwo świata! Choćby wyłącznie dla niego ten film naprawdę warto było obejrzeć.

Podsumowując: intensywny miałyśmy weekend, filmowo i okołofilmowo również, bo FKA to nie tylko kino, to przede wszystkim ludzie, których tam spotykamy :)


niedziela, 18 października 2015

Im Keller / W Piwnicy



Piwnica - mnie osobiście kojarzy się z dawnym mieszkaniem w bloku i z kompotem mojej babci, ale jak się okazuje, kilka śliwek w słoiku to nic w porównaniu do tego, co chowają w tym miejscu Austriacy.

Film wyświetlony podczas drugiego dnia naszego pobytu na FKA. Jest to o tyle istotny fakt, że biorąc pod uwagę dzień pierwszy i nasze dłuuuugie blogerskie dyskusje do późna, na seansie W Piwnicy czułam się przyśpiona. Zapowiadało się bardzo niewinnie, statecznie, troszkę melancholijnie, nudno. Raz pokazano nam starszego Pana, który gra koncert jedngo instrumentu, za chwilę kobietę, która przez bardzo creepy wyglądające lalki leczy swój instynkt macierzyński. Myślałam, że odpłynę w głęboki sen...

Żadne filmy pornograficzne świata nie miały przygotować widza na to, co zobaczymy za chwilę. Nie wiem, jak fachowo się to nazywa, ale patrzyliśmy na 50 Twarzy Austriackiej Dominy, czyli małżeńskie zabawy sado-maso (libido nie odzyskałam do dziś). Nie będę Wam skracać poszczególnych scen, powiem tylko, że boję się, że moim ostatnim obrazem przed śmiercią mogą być sceny z tego filmu. Widownia wydawała z siebie zdecydowane okrzyki ''Nie, nie! On chyba tego nie zrobi!?'' ''Fuuuuuuuuu!'' ''Co to jest za film?!''. To było najbardziej emocjonujący film na FKA, pewnie dla większości.

W naturze niektórych twórców filmowych jest pozostawienie poseansowego mindfaka i tutaj plan zostal zrealizowany, mission complited.

Ten film był zły. Jego jedynym argumentem za była rzeczywista ostra dyskusja poseansowa. Oraz Seidlowska próba psychoanalizy narodu w ich ciasnych piwniczkach, z obciachowymi firankami i nieodmalowanym zardzewiałym kaloryferem. Pokazanie skrajności. Jednakże poza szeroko rozumianą kontrowersją pod postacią wibratorów analnych, czy mini-nazistowskiego muzeum wiele tam nie zobaczymy. Co prawda należy oddać królowi co królewskie, że pokazane "przypadki'' są takimi, które rzeczywiście mają coś do pokazania (chwilami aż za dużo). Dla mnie jednak w filmie chodzi o coś więcej. O pewną magię, uniesienie. Tutaj seans był z tego całkowicie obdarty. Widzieliśmy na ekranie rzeczywistość przez duże ''R''. Doskonale wiemy, że każdy nosi swoją maskę, ma własne tajemnice bla bla bla wyszły z tego takie trochę odgrzewane kotlety. A pomysł ''W takim razie pokaże S&M żeby było ciekawie'' powoduje, że mam ochotę spytać: Serio?!  Wygrywa więc ten, kto ma mocniejszą historię? Dobrze, że w takim razie w castingu nie brały udziału drzewa, bo kto wie, co mogłoby z tego wyniknąć.

Brzydki obraz, trochę niepotrzebny, lepiej gdyby został w piwnicy. Na pewno nie wrócę do tych lochów nigdy. Analiza narodu? O rety, to współczuję. Gdyby bazować na tym co zobaczyłam - Austria to kraj facetów, którzy płacą za seks z bardzo brzydkimi kobietami, panuje ogólny kompleks męskości, wszyscy mieszkańcy bloków mają małe piwnice, Home&You jest daleko w planach, a cały kraj jest głęboko w d.... (dosłownie... o nie, mam już dość, check out).

4/10

poniedziałek, 12 października 2015

LOVE


Do ILWM love LOVE?

Od razu uprzedzam, że niniejsza recenzja podzieliła autorki tego bloga. W skrócie: Agata najchętniej zrównałaby ten film z ziemią.

Fabuła: Pod wpływem telefonu od matki byłej dziewczyny Murphy wspomina płomienny romans z Electrą, pełen obietnic, ekscesów i pomyłek. – FILMWEB
Nawet nie nazwałabym tego romansem, ale po prostu miłością stereotypowych artystów - MONIKA

Film ten obejrzałam na tegorocznym Festiwalu Krytyków Filmowych Kamera Akcja w Łodzi.  Może się on podobać lub nie, ale na pewno nikt nie przejdzie wobec niego obojętnie.  Tani pornol czy ambitny obraz erotyczny?

Tak się składa, że ani jedno ani drugie.

Zacznijmy od czepiania się. Jednym z większych grzechów tej produkcji jest jej długość oraz 17 miliardów scen końcowych, po których liczymy na napisy. Film NA PEWNO zyskałby na jakości gdyby trwał chociaż godzinkę krócej. Ten sam zarzut możemy wysnuć przeciwko samym aktom seksualnym – wiem, że dla mężczyzn im dłużej znaczy lepiej, ale Gaspar Noe – przesadą nie zrobiłeś z siebie żadnego maczo (reżyserii).

Niektóre sceny i dialogi są całkowicie wynaturzone.

Film miał być ultrakontrowersyjny i strzelić w twarz wszystkim prawicowym despotom, ale ejakulacja na widza (a nie zapominajmy, że film zrobiony jest w technologii 3D) to nic fajnego. Nie ukrywam, że niektóre wątki rzeczywiście były dowodem na to, że obraz jest tylko tanim, chwalącym prawie-że-zwierzęce instynkty sztucznym wytworem. Takie trochę Paris Shore.

Jednak w ogólnym rozliczeniu film mi się podobał. Może dlatego, że w porównaniu do Agaty główni bohaterowie nie drażnili mnie (ale umówmy się, każdy kinomaniak ma swoją filmową antypatię – dla mnie jest to Kirsten Stewart w Zmierzchu i choćby nie wiadomo jak kto ją chwalił, ja płaczę na samą myśl, że miałabym to oglądać jeszcze raz). W LOVE natomiast chwilami czułam się jak przy oglądaniu Gorzkich Godów. Znajomość Murphy’ego i Electry miała w sobie dziwną truciznę, która tak samo działała na Granta, jak i na Glusmana. Z fascynacją oglądałam upadek postaci. Zastanawiałam się, czy większą szkodą byłoby dla nich żyć z sobą, czy bez siebie.

Seks chwilami był filmowo-doskonały. Nie dość, że ciała bohaterów były naprawdę ładne, to i same akty miłości wyjątkowo naturalne (mając na uwadze Nimfomankę na przykład). Taka natura tej produkcji: widz popada ze skrajności w skrajność. Raz mu się serwuje rzeczywiste piękno, za chwilę największą tandetę XXX. Ale czy taki nie jest właśnie seks?

<chwila zadumy>

Ścieżka dźwiękowa jak dla mnie na plus, choć wiem, że jestem w mniejszości.

Sama historia. Telefon od matki ‘’ex’’ wywołuje wspomnienia, które nasilają się tak mocno, że stają się esencją dla całego filmu i z pornola zamieniają go w ‘’wolnościowy melodramat’’. Taki ‘’mądry Murphy po szkodzie’’. Zarówno Karl Glusman, jak i Aomi Muyock dobrze wpasowali się w wyznaczone rolę. Ten pierwszy tkwi w nudnym małżeństwie, w które wpakował się przez 5 minut nieuwagi. Raz chce nam się z tego śmiać, raz mu współczujemy – samo życie.

Kino erotyczne to chyba trudny temat, tak ogólnie. Nie chodzi o to, że może się komuś nie podobać przez jego pruderyjność, ale przez to, że w łóżku przecież każdy z nas jest inny.

Wiem, że to jest argument typu ‘’Nie, bo nie’’ ale widziałam wiele więcej o wiele gorszych produkcji.

Ten ma ode mnie 6/10.


Rzadko to piszemy, ale MUSICIE zobaczyć ten film. Chociażby dla wyrobienia własnego zdania, którym oczywiście możecie się z nami podzielić.

czwartek, 8 października 2015

6. Festiwal Kamera Akcja 8-11 października 2015

NARESZCIE! Nadszedł jeden z najważniejszych dni w filmowym kalendarzu ILWM. Tuż po naszych urodzinach i gali rozdania Oscarów :D


6.Festiwal Kamera Akcja, 3.w którym będziemy brać udział, startuje już dzisiaj i potrwa do niedzieli 11 października. To nasz ulubiony festiwal filmowy, do którego wracamy z ogromnym sentymentem i naprawdę nie ma w tym żadnej płytkiej kokieterii. Jedyny w Polsce, w którym organizatorzy pamiętają o blogerach filmowych, dlatego raz jeszcze dziękujemy za akredytacje J

Wypełniony dosłownie po brzegi harmonogram festiwalu w połączeniu z naszym wątpliwej jakości zmysłem logistycznym sprawił, że miałyśmy niezłą zagwostkę planując wyjazd do Łodzi.

Po wymianie kilkudziesięciu (-set?) wiadomości na fejsie, po pokonaniu tysiąca przeciwności losu (czyt. obowiązki, szara codzienność, DOROSŁE ŻYCIE [„Dajcie mi ten urlop!!!”]), po kilku godzinach spotkania przy kilku szklaneczkach soku pomarańczowego – mamy to! Plan na weekend opracowany! Chociaż z paroma niewiadomymi i miejscem na spontaniczne decyzje.

Tak było wczoraj :)

DZIEŃ PIERWSZY – czwartek 08.10.br
Tutaj NIESTETY nas zabraknie. Nie uda nam się przybyć na Galę Otwarcia Festiwalu, więc ominie nas trochę seansów (m.in. „Intruz” na otwarcie, „Plemię”, „Dheepan”) oraz panel dyskusyjny: O roli script doctora.

DZIEŃ DRUGI – piątek 09.10.br
Z Poznania wyruszamy wcześnie rano, do Łodzi mamy zamiar dotrzeć przed południem i dosłownie wpaść do sali, w której będą wyświetlane filmy biorące udział w Konkursie Etiud i Animacji. Więcej na ich temat można znaleźć TUTAJ. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to na Konkurs poświęcimy zdecydowaną większość dnia. Liczymy na dużą dawkę emocji!

Wieczorem nie może zabraknąć filmu. Najprawdopodobniej obejrzymy „Intruza”. Jak dobrze, że organizatorzy zaplanowali dwa seanse w trakcie Festiwalu <3

A wieczór spędzimy w towarzystwie polskiej śmietanki blogerów filmowych, których z każdym spotkaniem uwielbiamy coraz bardziej. Czuję, że to będzie idealne podsumowanie dnia.

DZIEŃ TRZECI – sobota 10.10.br
Festiwal Kamera Akcja, to nie tylko sala kinowa i filmy. W programie można znaleźć także wiele ciekawych paneli dyskusyjnych oraz wartościowych warsztatów. Dlatego w sobotę od rana wbijamy na warsztaty „Jestem krytykiem. Analiza filmu”, a tuż po nich na „Movie się. Warsztaty krytyczne”. Później już tylko filmy, filmy, filmy.

Punktualnie o północy jedno z najbardziej oryginalnych wydarzeń w ramach FKA, czyli VHS HELL z projekcją „The Stuff” i lektorem na żywo. Brzmi co najmniej egzotycznie :D

DZIEŃ CZWARTY – niedziela 11.10.br
To nasz dzień spontan. To, w czym będziemy brać udział, okaże się dopiero za kilka dni, ale (Uwaga! Mega zaskoczenie!) znów jest w czym wybierać. Kuszą m.in. Szybkie randki z krytykami, w których brałyśmy już udział w zeszłym roku. Teraz niestety trudniej się na nie dostać, ponieważ organizatorzy mają miejsca tylko dla siedmiu szczęśliwców, którzy będą mogli porozmawiać m.in. z Kają Klimek, Błażejem Hrapkowiczem i Kubą Mikurdą.

W tym samym czasie rozpoczyna się Spacer po filmowej Łodzi. W zeszłym roku nam on przepadł, więc kto wie.. może teraz nadrobimy braki?

Wracamy już po południu, więc nasza festiwalowa niedziela jest nieco za krótka, ale każdy kto może uczestniczyć w FKA do końca będzie mieć do wyboru całą masę filmów.

SZCZEGÓŁY pod linkami:


Do zobaczenia już niedługo J

Gdybyście widzieli gdzieś na korytarzu dwie dziewczyny zachowujące się jak psychofanki FKA, to wiedzcie, że właśnie patrzycie na ILWM na żywo. 


czwartek, 1 października 2015

Klub włóczykijów

Wychowani w latach 70-tych XX wieku mają „Podróż za jeden uśmiech”, wychowani w latach 80-tych i 90-tych XX wieku mają „Akademię Pana Kleksa”, wychowani w latach pierwszych XXI wieku nie mają nic, a wychowani teraz mają „Klub włóczykijów”.


Opowieść o dwóch przyjaciołach – Kornelu (Franciszek Dziduch) i Maksie (Jakub Wróblewski), którzy w towarzystwie wujka jednego z nich – Dionizego (Bogdan Kalus) oraz babysitterki (sama siebie tak nazywa) – Joanny (Kamila Bujalska) wyruszają na poszukiwanie zaginionego rodzinnego skarbu. Po drodze muszą sobie poradzić m.in. z dwoma typami spod ciemnej gwiazdy (Tomasz Karolak i Wojciech Mecwaldowski).

Maks, wujek Dionizy, Kornel  - Klub Włóczykijów

Masz młodszą siostrę, brata, wnuka sąsiada, albo w ogóle jakiekolwiek dziecko pod ręką? Zabierz je do kina na „Klub włóczykijów”. Nie masz żadnego dziecka pod ręką? Idź sam do kina na „Klub włóczykijów”. Lekka i zabawna, a przy tym przemyślana, poukładana i trzymająca się kupy fabuła, świetnie dobrana muzyka, przecudowny obraz i zdjęcia oraz dobra gra aktorska, to kilka głównych powodów, przez które na filmie Tomasza Szafrańskiego bawiłam się jak rasowy uczeń podstawówki.

Już sama czołówka wyróżnia się oryginalnością i bardzo dobrą jakością. A to dopiero mała zapowiedź profesjonalnych zdjęć, które są najmocniejszą stroną „Klubu…”. Ten film jest po prostu ŚLICZNIE nakręcony i gdyby nie polskie dialogi, to można by stwierdzić, że jest on przedstawicielem kina brytyjskiego lub amerykańskiego. Polskie filmy przyzwyczaiły mnie do tego, że jak tylko akcja zaczyna się rozkręcać, kręci się dosłownie wszystko na ekranie. A jeśli (co gorsza) główny bohater gdzieś biegnie, to wygląda to tak, jakby biegła z nim cała ekipa filmowa - zaczynając od operatora, a kończąc na scenografach i charakteryzatorach… Aż tu nagle na seansie „Klubu włóczykijów” niespodzianka! Ani razu nie dała o sobie znać moja choroba lokomocyjna. Byłam zachwycona.

Duet Mecwaldowski&Karolak naprawdę daje radę. I chociaż aktorzy nie pojawiają się na ekranie wybitnie często, to jeśli już są, automatycznie wywołują uśmiech na twarzy. Myślę, że śmiało można ich nazwać Marvem i Harrym (tak, tak tymi z Kevina) polskiego kina.

Tomasz Karolak

Wojciech Mecwaldowski


„Klub włóczykijów” to chyba pierwszy polski film przygodowy dla starszych dzieci (i dorosłych) wyprodukowany w XXI wieku. Idąc do kina nie spodziewałam się, że te kilkadziesiąt minut aż tak skutecznie poprawi mi humor i postawi do pionu. 
P.S. Plakat tradycyjnie wężowy. Wygląda jak instrukcja obsługi bohaterów...