poniedziałek, 12 października 2015

LOVE


Do ILWM love LOVE?

Od razu uprzedzam, że niniejsza recenzja podzieliła autorki tego bloga. W skrócie: Agata najchętniej zrównałaby ten film z ziemią.

Fabuła: Pod wpływem telefonu od matki byłej dziewczyny Murphy wspomina płomienny romans z Electrą, pełen obietnic, ekscesów i pomyłek. – FILMWEB
Nawet nie nazwałabym tego romansem, ale po prostu miłością stereotypowych artystów - MONIKA

Film ten obejrzałam na tegorocznym Festiwalu Krytyków Filmowych Kamera Akcja w Łodzi.  Może się on podobać lub nie, ale na pewno nikt nie przejdzie wobec niego obojętnie.  Tani pornol czy ambitny obraz erotyczny?

Tak się składa, że ani jedno ani drugie.

Zacznijmy od czepiania się. Jednym z większych grzechów tej produkcji jest jej długość oraz 17 miliardów scen końcowych, po których liczymy na napisy. Film NA PEWNO zyskałby na jakości gdyby trwał chociaż godzinkę krócej. Ten sam zarzut możemy wysnuć przeciwko samym aktom seksualnym – wiem, że dla mężczyzn im dłużej znaczy lepiej, ale Gaspar Noe – przesadą nie zrobiłeś z siebie żadnego maczo (reżyserii).

Niektóre sceny i dialogi są całkowicie wynaturzone.

Film miał być ultrakontrowersyjny i strzelić w twarz wszystkim prawicowym despotom, ale ejakulacja na widza (a nie zapominajmy, że film zrobiony jest w technologii 3D) to nic fajnego. Nie ukrywam, że niektóre wątki rzeczywiście były dowodem na to, że obraz jest tylko tanim, chwalącym prawie-że-zwierzęce instynkty sztucznym wytworem. Takie trochę Paris Shore.

Jednak w ogólnym rozliczeniu film mi się podobał. Może dlatego, że w porównaniu do Agaty główni bohaterowie nie drażnili mnie (ale umówmy się, każdy kinomaniak ma swoją filmową antypatię – dla mnie jest to Kirsten Stewart w Zmierzchu i choćby nie wiadomo jak kto ją chwalił, ja płaczę na samą myśl, że miałabym to oglądać jeszcze raz). W LOVE natomiast chwilami czułam się jak przy oglądaniu Gorzkich Godów. Znajomość Murphy’ego i Electry miała w sobie dziwną truciznę, która tak samo działała na Granta, jak i na Glusmana. Z fascynacją oglądałam upadek postaci. Zastanawiałam się, czy większą szkodą byłoby dla nich żyć z sobą, czy bez siebie.

Seks chwilami był filmowo-doskonały. Nie dość, że ciała bohaterów były naprawdę ładne, to i same akty miłości wyjątkowo naturalne (mając na uwadze Nimfomankę na przykład). Taka natura tej produkcji: widz popada ze skrajności w skrajność. Raz mu się serwuje rzeczywiste piękno, za chwilę największą tandetę XXX. Ale czy taki nie jest właśnie seks?

<chwila zadumy>

Ścieżka dźwiękowa jak dla mnie na plus, choć wiem, że jestem w mniejszości.

Sama historia. Telefon od matki ‘’ex’’ wywołuje wspomnienia, które nasilają się tak mocno, że stają się esencją dla całego filmu i z pornola zamieniają go w ‘’wolnościowy melodramat’’. Taki ‘’mądry Murphy po szkodzie’’. Zarówno Karl Glusman, jak i Aomi Muyock dobrze wpasowali się w wyznaczone rolę. Ten pierwszy tkwi w nudnym małżeństwie, w które wpakował się przez 5 minut nieuwagi. Raz chce nam się z tego śmiać, raz mu współczujemy – samo życie.

Kino erotyczne to chyba trudny temat, tak ogólnie. Nie chodzi o to, że może się komuś nie podobać przez jego pruderyjność, ale przez to, że w łóżku przecież każdy z nas jest inny.

Wiem, że to jest argument typu ‘’Nie, bo nie’’ ale widziałam wiele więcej o wiele gorszych produkcji.

Ten ma ode mnie 6/10.


Rzadko to piszemy, ale MUSICIE zobaczyć ten film. Chociażby dla wyrobienia własnego zdania, którym oczywiście możecie się z nami podzielić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz