czwartek, 25 kwietnia 2013

Movie 43

Na początku roku bombardowani byliśmy trailerami komedii roku, w której zgodziły się (nie wiedzieć czemu) zagrać największe gwiazdy kina. Film stworzony przez 11 reżyserów nabierał rozmachu w kampanii reklamowej, by na końcu wylądować tam gdzie jego miejsce: w kiblu.


Już po 5 minutach seansu czułam, że mój intelekt został zgwałcony. Twórcy uznali, że gatunek seksualno-fekalny (duet penis-kupa jak zawsze niezawodny) to najlepszy pomysł na przyciągniecie tabunu widzów. Nie ważne na jakim poziomie stoi film jaki zrobiliśmy, ważne żeby się sprzedał.

Movie 43 to zbiór krótkich nowelek, z każdą kolejną przekonujemy się, że TAK, może być gorzej. Fabuła bazuje na tym, że jakiś mały geniusz próbuje dotrzeć do filmu (o nazwie właśnie ''Movie 43''), który kryty jest gdzieś w otchłani internetu. Podczas gdy jego własny komputer hakowany jest przez kumpla, który masturbuje się do porno własnej matki (scenarzyści musieli pochodzić z bardzo patologicznych rodzin!). Każdy z shitowych filmików, jaki oglądamy jest jak kopniak w jądra (tak sobie to wyobrażam, mimo, że jestem kobietą). Przez większą część czasu zastanawiamy się:
a przez resztę czujemy odruch wymiotny. Naprawdę współczuję osobom, które wybrały się na to do kina, a już zwłaszcza przypadkom podgryzającym. Bo bombardowani jesteśmy etiudami, w których wyznanie miłosne stoi na jednej szali z ''nakupcianiem'' na drugą połówkę (nie mylić z nasraniem - to byłoby wulgarne). Film, w którym poczucie humoru mierzone jest długością penisa, wielkością implantów i tolerancją na gówno na ekranie. No kuźwa.

I tak, jak nie dziwi mnie grająca w tej produkcji Anna Faris, znana szerzej jako Cindy Campbell ze Strasznego filmu, bo to jej świat i raczej nie ujrzymy jej w ambitniejszych produkcjach, ale moje serce krwawiło, gdy na ekranie widziałam kolejno: Gerarda Butlera, Halle Berry, Kate Winslet, Umę Thurman, Emmę Stone, czy w końcu Hugh Jackmana, który niedawno wykreował genialną kreację w Nędznikach. Chciałoby się zapytać dlaczego Najwięksi Hollywood zabrnęli do filmowego rynsztoka? Jeżeli to ma być żart, to jest równie śmieszny jak fabuła filmu. Tu nie może chodzić o pieniądze, raczej stawiałabym na zagrożenie życia rodziny, czy całonocny maraton teledysków Justina Biebera. Nawet nie chce mi się drwić, bo jako fanka, pełna uznania dla talentu wyżej wymienionych osób poczułam się po prostu zawiedziona i nie ukrywajmy wkurzona.  Można by to tłumaczyć tym, ze nawet królowie chcę pojednać się czasem z pospólstwem.  Jednak jeżeli jaja na brodzie mają być oznaką dystansu, to ja kurwa nie wiem w jakich my czasach żyjemy. I tak jak bawił mnie momentami klasyk gatunku Straszny Film, tak Movie 43 oscylował na granicy mojej tolerancji. Przez lata filmowcy tworzyli niezłe szambo, które wylało się w momencie wyjścia na ekrany M43. Jedyną zaletą tegoż filmu okazać się może to, że widzowie dostrzegą różnice miedzy tym co śmieszne, a rażąco ohydne na dużym ekranie. Że nie będą lecieć z wywalonym jęzorem do kina za każdym razem gdy producenci obiecają Najzabawniejszą Komedię Roku z topowymi nazwiskami. 

Jackman. Zdjęcie mówi samo za siebie.
I jeszcze posłowie dla wszystkich jedenastu reżyserów Movie 43:



czwartek, 18 kwietnia 2013

Intruz / The Host

Miałam kiedyś psa. Rasy amstaff. Wszystkim gościom kojarzył się on z ludobójcą, choć w gruncie rzeczy było to sympatyczne zwierzę. Jaga (bo tak się wabił ów pies) miała nieznośną tendencję do niszczenia swojego posłania, dosłownie pożerała wszystkie gąbczaste kojce, które jej kupowaliśmy. Zawsze potem leżała wśród rozgryzionych gąbek z miną: ''To nie ja'' i spoglądała tak rozbrajającym spojrzeniem, że natychmiast wybaczano jej wszystko.

Ta anegdota ma się do recenzji filmu, tak jak wizja duetu Meyer-Niccol do UFO i obcych.

Czyli: nijak..

Nie dość, że w skrytykowanym już przez nas Zmierzchu Stephenie Meyer:

robi z tego
to...
To w Intruzie
z tego
robi to.
I naprawdę najlepiej byłoby to skomentować w następujący sposób:


ale poszerzę swoją wypowiedź, aby mieć pewność, że idziecie do kina na własną odpowiedzialność.

O czym to ''dzieło''? W skrócie: Obcy opanowali całą ziemię i robią z ludzi podobnych sobie. Głównej bohaterce - Melanie wszczepiona została obca dusza o imieniu Wangabunda (...ooo fuck....), jednak Melanie jest tak twardą, nie do złamania osobowością, że nie daje się obcemu. W rezultacie Wangabunda cały czas słyszy w głowie głos dziewczyny. Oczywiście toczy ona walkę sama ze sobą, na początku zajmuje się konfidenctwem, by potem zbliżyć się do ocalonych ludzi. Wydaję mi się, że autorkę książki inspirowało foto story z Bravo girl. Główna bohaterka jest tak tępa, że zaczynamy wierzyć, iż wymienione ''czasopismo'' jest jej biblią. Morał tej historii jest natomiast taki: ''Całuj się'', i to najlepiej nie z jednym parterem, bo to nie przystoi prawdziwej Sweet Sixteen.

Już zaczynając od tego, że nuda w tym filmie przewija się jak szelmowski uśmiech Edwarda w pierwszej części sagi Zmierzchu (a słyszałam, że są masochiści, którzy przeczytali wszystkie tomy!). W tym filmie nie dzieje się absolutnie nic ciekawego. Czy to wina drętwej gry aktorskiej, czy po prostu nędznego scenariusza - nie wiem. Wiem tylko, że po 20 minutach głowa sama opada na klawiaturę. Skąd wiemy, że miało być dramatycznie? Pojedynczym scenom towarzyszą dźwięk ''rwanych skrzypiec'', co nadaje całości naprawdę groteskowy wymiar. 

Sceny, gdzie według zamierzenia autorki książki i reżysera mieliśmy zareagować głośnym: WOW i zacząć się zastanawiać nad własną egzystencją, zamieniają się w parodiujące prawdziwy dramat scenki dla mentalnych gimbusów. Jeżeli komuś podobały się części bestsellerowej sagi Meyer, to bez zastanowienia może ustawić się w kolejce do kina. O ile jednak dialogi Zmierzchu wywołały u Was jedynie ból zębów i jęknięcia: o ja pieprzę, to bez chirurga, który amputuje Wam uszy na seansie się nie obędzie.

Instrukcja użycia papieru toaletowego jest bardziej fascynująca niż ten film.

Podsumowując: Intruz idealnie wpasowuje się w nurt Bieberyzmu, Mam 12 Lat I Niechciane Dziewictwo -izmu itd. Jednak ja tej produkcji mówię stanowczo: nie! Ocena: 4.5/10.


P.S Spodziewałam się czegoś lepszego od reżysera Contagion - Epidemia Strachu.




wtorek, 16 kwietnia 2013

Imagine


O tym filmie powinno być głośno! Niestety, Spring Breakers i Układ Zamknięty stanowią teraz w kinach silną, chociaż niesprawiedliwą konkurencję. Świadczyć o tym może na przykład liczba seansów, czy reklam poszczególnych filmów. Jeśli o Imagine słyszeliście niewiele, to mam nadzieję, że po przeczytaniu tego posta, nabierzecie ochoty na wypad do kina.

Jak dobrze, że tym razem oszczędzono nam polskiego tłumaczenia tytułu.
Imagine wystarczy

Imagine najpierw zainteresowało mnie z dwóch powodów: po pierwsze polski reżyser – Andrzej Jakimowski, a po drugie fakt, że film jest koprodukcją polsko-portugalsko-francusko-brytyjską. Dopiero później przeczytałam krótki opis fabuły, co przyspieszyło moją decyzję: trzeba iść do kina!

Akcja rozgrywa się w słonecznej, ciepłej Lizbonie. To tutaj, do renomowanego ośrodka dla niewidomych, przyjeżdża nowy instruktor Ian (Edward Hogg). Mężczyzna także nie widzi, ale dzięki niełatwej i często bolesnej metodzie prób i błędów stał się samodzielnym człowiekiem. W ośrodku chce nauczyć młodych pacjentów orientacji w przestrzeni. Jednak metody, których do tego używa, wywołują wiele kontrowersji.


Z pozoru banalne czynności dla niektórych ludzi są sporym wyzwaniem

Imagine jest jednym z tych filmów, które warto zobaczyć w kinie, bo bardzo ważną rolę pełni tutaj dźwięk. Czyste i wyraźne nagłośnienie umożliwia wczucie się w to, co przeżywają bohaterowie filmu. Razem z nimi można zacząć zwracać uwagę na dosłownie każdy szmer, który dla widzących osób jest zazwyczaj tylko bladym tłem do tego, co mają przed oczami.

Uwagę zwraca też autentyczność, o którą zadbali twórcy Imagine. Mam tutaj na myśli przede wszystkim wygląd aktorów. To nie są osoby z pięknie umalowanymi oczami, u których objawem choroby jest tylko fakt, że ślepo patrzą w jeden punkt. Są to ludzie świadomi swojego kalectwa, którzy za murami szpitala nie zapominają o okularach przeciwsłonecznych. Chociaż nie mogą tego zobaczyć, to czują na sobie zaciekawione spojrzenia przechodniów, co w równym stopniu jest krępujące, jak i denerwujące.



Mimo, że film opowiada o niewidomych, to nie ma tutaj wyolbrzymionego użalania się nad swoim losem. Jednak z drugiej strony bohaterowie nie starają się na siłę udowadniać, że życie z taką chorobą nie jest problematyczne, że mogą spokojnie i normalnie funkcjonować, są odważni i pogodzeni ze swoim losem. Imagine pokazuje niełatwe lekcje samodzielności, a mimo wszystko nie jest melancholijno – ckliwy. Wręcz przeciwnie, momentami trzyma w napięciu niczym prawdziwy thriller. Ja sama złapałam się na tym, jak uważnie śledzę każdy krok Iana, aż wstrzymując oddech przy każdym jego potknięciu.

Podsumowując: film jest naprawdę bardzo dobry. Delikatnie wpleciono nawet morał, że patrzeć nie zawsze znaczy to samo co widzieć. Jak już wspomniałam, o Imagine powinno być głośno, a niestety nie jest. Dlatego spieszcie się do kin, bo tego typu obrazy szybko schodzą z ekranów. 


środa, 10 kwietnia 2013

Układ Zamknięty

   Dzięki portalowi @Kocham Kino SzutkiPlochi wygrała darmowe wejściówki do kina. Wybierałyśmy pomiędzy Spring Breakers a Układem Zamkniętym. Pełne optymizmu i zmobilizowane dobrymi recenzjami wybrałyśmy się na to drugie. Po dwóch godzinach wyszłyśmy z kina roześmiane, z rozmytym makijażem. Dawno się tak nie uśmiałam, a przecież obejrzany przez nas film to nie komedia. O tym dlaczego nie warto wybierać się na Układ Zamknięty słów kilka.



Może najpierw o zaletach:

- Gajos

- Scena poronienia i pobicia w więzieniu, które uznałam za ciekawe. Mało oryginalne, ale na tle całej produkcji - wybijające.

Koniec zalet.

   Historia, na której motywach opiera się ten film jest rzeczywiście ciekawa. Prokuratura przy zakrapianym, sowitym obiedzie wymyśla na bieżąco dowody w sprawie. Oskarża całą korporację i jej trzech właścicieli m.in. o korupcje. Potencjał tkwił w historii. Wydaje mi się, że tylko ze względu na nią film ma takie dobre recenzje. Film wywołał małą burzę, zbiera ostre cęgi od prasy lewicowej. My jednak odcinamy się od polityki oraz historii z potencjałem i oceniamy sam film.

   Już abstrahując od tego, że już dawno nie prosiłam w duchu, żeby film się jak najszybciej skończył. Większość scen była nudna, przeciągnięta i dosłownie: z dupy. Tylko w polskim kinie 5 minutowa scena bazuje na wejściu do samochodu. Ten film, gdyby wyciąć ciszę, przechodzenie z miejsca w miejsce trwałby godzinę krócej. Sam scenariusz nie trzymał się kupy.

   Poziom dialogów oscylował na poziomie inteligencji neandertalczyka. I nieścisłości, wykluczanie się. Co to jest żeby właściciel firmy mówił na wstępie filmu, że działają od kilku miesięcy  podczas gdy w środku produkcji dowiadujemy się, że prokuratura dowody zbierała od kilku lat. I nawet nie wiadomo co było gorsze: dialogi czy sztywna gra aktorska, pewne jest, że spieprzyli ten film od początku do końca. Mieć podany na widelcu fajny pomysł na film, napisać do niego uwłaczający inteligencji widza scenariusz - nic dodać nic ująć: idiotyzm.

   Muzyka. Jedno słyszymy, a co innego dzieje się na ekranie. Przytula się dwóch facetów, a dźwiękowiec puszcza nam soundtrack ze Spartacusa. Twórcom muzyki uderzyło do głowy pojęcie: hollywoodzki tryumfalizm.

   Zastanawiacie się pewnie teraz skąd u nas ten rozmazany ze śmiechu makijaż? Wynika on z bzdurnych scen i dialogów. Tak głupich, że mając do wyboru: śmiać się, czy płakać - wybrałyśmy to pierwsze. Teksty w stylu:

A: Pani maż został oskarżony o korupcję...
B: Ale on się zawsze interesował matematyką...

albo wyśmiana przez nas ''najlepiej'' zakumulowana kamera na świecie  w długopisie wiszącym na szyi niczym wisiorek. Jaki kraj, taki tajniak. Ameryka ma mikro kamery w okularach,  my w rzucającym się w oczy, wiszącym na szyi niczym głaz niewiadomo czym. Brawo. Istny kameleon. Słyszałam, że do twórców Układ Zamkniętego zgłosili się już ludzie od sprzętu do nowego Bonda.

   Tak wielu bzdur w tak krótkim odcinku czasu nie słyszałam od dawna. Apeluję do polskich scenarzystów: Polska to nie kraj dla kretynów!

Ocena: 4.5 / 10! Nie dajcie się zwieść dobrym recenzjom!