czwartek, 18 kwietnia 2013

Intruz / The Host

Miałam kiedyś psa. Rasy amstaff. Wszystkim gościom kojarzył się on z ludobójcą, choć w gruncie rzeczy było to sympatyczne zwierzę. Jaga (bo tak się wabił ów pies) miała nieznośną tendencję do niszczenia swojego posłania, dosłownie pożerała wszystkie gąbczaste kojce, które jej kupowaliśmy. Zawsze potem leżała wśród rozgryzionych gąbek z miną: ''To nie ja'' i spoglądała tak rozbrajającym spojrzeniem, że natychmiast wybaczano jej wszystko.

Ta anegdota ma się do recenzji filmu, tak jak wizja duetu Meyer-Niccol do UFO i obcych.

Czyli: nijak..

Nie dość, że w skrytykowanym już przez nas Zmierzchu Stephenie Meyer:

robi z tego
to...
To w Intruzie
z tego
robi to.
I naprawdę najlepiej byłoby to skomentować w następujący sposób:


ale poszerzę swoją wypowiedź, aby mieć pewność, że idziecie do kina na własną odpowiedzialność.

O czym to ''dzieło''? W skrócie: Obcy opanowali całą ziemię i robią z ludzi podobnych sobie. Głównej bohaterce - Melanie wszczepiona została obca dusza o imieniu Wangabunda (...ooo fuck....), jednak Melanie jest tak twardą, nie do złamania osobowością, że nie daje się obcemu. W rezultacie Wangabunda cały czas słyszy w głowie głos dziewczyny. Oczywiście toczy ona walkę sama ze sobą, na początku zajmuje się konfidenctwem, by potem zbliżyć się do ocalonych ludzi. Wydaję mi się, że autorkę książki inspirowało foto story z Bravo girl. Główna bohaterka jest tak tępa, że zaczynamy wierzyć, iż wymienione ''czasopismo'' jest jej biblią. Morał tej historii jest natomiast taki: ''Całuj się'', i to najlepiej nie z jednym parterem, bo to nie przystoi prawdziwej Sweet Sixteen.

Już zaczynając od tego, że nuda w tym filmie przewija się jak szelmowski uśmiech Edwarda w pierwszej części sagi Zmierzchu (a słyszałam, że są masochiści, którzy przeczytali wszystkie tomy!). W tym filmie nie dzieje się absolutnie nic ciekawego. Czy to wina drętwej gry aktorskiej, czy po prostu nędznego scenariusza - nie wiem. Wiem tylko, że po 20 minutach głowa sama opada na klawiaturę. Skąd wiemy, że miało być dramatycznie? Pojedynczym scenom towarzyszą dźwięk ''rwanych skrzypiec'', co nadaje całości naprawdę groteskowy wymiar. 

Sceny, gdzie według zamierzenia autorki książki i reżysera mieliśmy zareagować głośnym: WOW i zacząć się zastanawiać nad własną egzystencją, zamieniają się w parodiujące prawdziwy dramat scenki dla mentalnych gimbusów. Jeżeli komuś podobały się części bestsellerowej sagi Meyer, to bez zastanowienia może ustawić się w kolejce do kina. O ile jednak dialogi Zmierzchu wywołały u Was jedynie ból zębów i jęknięcia: o ja pieprzę, to bez chirurga, który amputuje Wam uszy na seansie się nie obędzie.

Instrukcja użycia papieru toaletowego jest bardziej fascynująca niż ten film.

Podsumowując: Intruz idealnie wpasowuje się w nurt Bieberyzmu, Mam 12 Lat I Niechciane Dziewictwo -izmu itd. Jednak ja tej produkcji mówię stanowczo: nie! Ocena: 4.5/10.


P.S Spodziewałam się czegoś lepszego od reżysera Contagion - Epidemia Strachu.




3 komentarze:

  1. Ja podziękuję. Cóż dobrego może wyjść spod pióra autorki Zmierzchu? A tu jeszcze mowa o ekranizacji :)Także biorę Twoją przestrogę do serca i nie wybieram się.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę niekonsekwentne wylanie pomyjek do w miarę wysokiej oceny, ale wiesz, jako dość rozgarnięty 20-parolatek przyznaję się, że mi się podobało. To takie urocze, naiwne kino :)

    OdpowiedzUsuń