czwartek, 23 maja 2013

Wielki Gatsby / The Great Gatsby

Dawno nie miałam tak mieszanych uczuć po obejrzeniu filmu i niestety nie jestem pewna, czy to dobrze. Nie potrafię go jednoznacznie określić. Z pewnością nie jest to ani film fatalny, ani rewelacyjny, ani przeciętny. A czy jest po prostu dobry, albo zwyczajnie zły? Zdecydowanie nie mogę go opisać jednym zdaniem.



Wielki Gatsby w reżyserii Baza Luhrmanna (Australia, Moulin Rouge, Romeo i Julia)  powstał na motywach powieści Fitzgeralda pod tym samym tytułem i nie jest pierwszą adaptacją jego książki. Ponieważ należę do grona osób, które ani nie przeczytały Gatsby’ego, ani nie widziały żadnego z wcześniejszych filmów – poszłam do kina nie do końca świadoma, co mnie czeka. Zachęcił mnie dynamiczny zwiastun oraz DiCaprio w obsadzie i nastawiłam się (niewiadomo jak i skąd) na film gangsterski, który okazał się nietypowym melodramatem. Jego akcja jest osadzona w latach 20. XX wieku, w okolicach Nowego Jorku. Tytułowy Gatsby (Leonardo DiCaprio), tajemniczy milioner, którego znają wszyscy, choć niewielu poznało, słynie z afiszowania się swoim bogactwem. Mieszka w pałacu, w którym tydzień w tydzień organizuje imprezy, jakich nie powstydziliby się pomysłodawcy współczesnego Projektu X. Plotek na temat jego pochodzenia i źródeł pieniędzy  jest dosłownie tyle, ilu gości imprezy – tysiące. A Jay’a Gatsby’ego interesuje tylko jedno:  chce odnowić kontakty z dawną miłością, czyli Daisy (Carey Mulligan), z którą kilka lat wcześniej dzieliły go różnice społeczno – majątkowe. Pomocnikiem,  swatką, powiernikiem tajemnic, a przy tym wszystkim narratorem filmu zostaje sąsiad Jay’a i kuzyn Daisy, czyli pełen empatyczności Nick Carraway (Tobey Maguire).


W recenzjach Wielkiego Gatsby’ego najczęściej pojawiają się przymiotniki: przeładowany, przesadzony, groteskowy. Nie da się ukryć, że taki właśnie jest.  Całość wygląda tak, jakby Luhrmann chciał na siłę stworzyć jakiś strasznie innowacyjno – rewolucyjny obraz, a wyszła z tego średnia kopia stylu Tarantino. Tylko, że przerysowanie w filmach Quentina, jak na przyklad w Kill Billu, czy Django, można nazwać kultowym, a przerysowanie w Wielkim  Gatsby’m - kiczowatym. Co się na to złożyło? Sposób przedstawienia wspomnianych przyjęć dla niezliczonej grupy samozwańczych imprezowiczów z mnóstwem kolorów, serpentyn, cekinów, alkoholu. W innych scenach wyścigi  samochodowe na miarę Szybkich i wściekłych, chociaż auta zdecydowanie nie te same. Porywająca, nowoczesna muzyka, z wykorzystaniem utworów  na przykład Lany Del Rey i Fergie. A do tego tysiące zaangażowanych ludzi i mnóstwo wydanych pieniędzy (sądzę, że zarówno przed, jak i za kamerą).

SKROMNIE?

KAMERALNIE?



CICHO?

Nie w tym filmie.

Ostatnie 30 minut filmu nadrabia braki wcześniejszego dwugodzinnego seansu, który pomimo wszechogarniającego przesytu, momentami mnie nudził. Zakończenie (spokojnie, oczywiście nie zamierzam go opisywać) zdecydowanie przykuło moją uwagę. Plus też za kilka humorystycznych akcentów, których dostarczył przede wszystkim Gatsby w interpretacji DiCaprio. I to właśnie on najbardziej mi się w filmie podobał. Mam nadzieję, że tym razem oscar go nie ominie. Chociaż nie jestem pewna, którą z jego ról lubię najbardziej, to jedno jest pewne - już wiele razy udowodnił, że posiada ponadprzeciętne aktorskie umiejętności. W Gatsby'm najbardziej zapada w pamięć szelmowski uśmiech, który DiCaprio zaprezentował w pierwszej scenie, w jakiej się pojawił. Swoją drogą na tę właśnie scenę trzeba było dość długo czekać, bo twórcy zadbali o podsycanie ciekawości w oczekiwaniu na wyjaśnienie: "Jak wielki jest Wielki Gatsby?". Z kolei Carey Mulligan, czyli filmowa Daisy, zmarnowała szansę na wykreowania naprawdę interesującej postaci. Irytowała mnie jej zwyczajna, nudna twarz oraz to, że ilekroć na nią spojrzałam, to miałam przed oczami naiwną Jenny z filmu  Była sobie dziewczyna. W sumie nieważne czy ją oglądałam w Drive, Nie opuszczaj mnie, Najlepszym – ciągle widzę tą samą Jenny.


Tutaj podpis jest zbędny
Mimo mieszanych uczuć, a może raczej dzięki nim, warto było obejrzeć Gatsby’ego. To jeden z tych filmów, o których można długo rozmawiać, bo każdy dostrzeże w nim coś innego. Jednej osobie spodoba się coś, co druga może uznać za wadę. W sumie, to  widowiska na taką skalę już dawno nikt w kinie nie proponował, dlaczego więc z tej propozycji nie skorzystać? 

sobota, 18 maja 2013

Dla Ellen / For Ellen

Są w naszym filmowym życiorysie sceny, które zapamiętujemy na zawsze. Które, z uporczywością maniaka wbijają się w naszą psychikę i rozsiadają się wygodnie. Nie raz mamy do czynienia z filmem jednej sceny. Przykładem, dla @SzutkiPlochi będzie zapewne Miłość i scena z gołębiem. Do takich filmów kwalifikuje się Dla Ellen, bo choćbym nie wiem jak chciała, nie zapomnę sceny sklepowej. Ale zacznijmy od początku.

Plakat jest doskonałym zobrazowaniem tego filmowego wytworu. Dzieję się na nim tyle, co w całym filmie.

Film widziałyśmy na festiwalu Kamera Akcja. Po seansie opuściłyśmy salę śmiertelnie znudzone. Nie wiem, czy pozostali widzowie, którzy zostali na miejscach kontemplowali, to co przed chwilą zobaczyli, czy po prostu usnęli. Wydaje mi się, że to drugie.

Fabuła jest prostolinijna i gdyby nie przeciągnięte sceny, to całość trwałaby 15 minut. Film, wyreżyserowany przez So Yong Kim opowiada historię rockmena na zakręcie. Wyleciał z zespołu, pracy nie ma, toczy się jego sprawa rozwodowa, mieszka a'la Violetta Villas, tyle, że bez kotów. Nagle przypomina sobie o pewnym, dość ważnym jak dla mnie fakcie, a mianowicie: że jest ojcem. Po kilku latach postanawia walczyć o dziecko, tytułową Ellen.

Dość ekscentryczna postać wykreowana przez Paula Dano, to jedyne światełko w tunelu, w bezkresie nudy jaka w nas bije z ekranu. Postać dość ciekawa, wywołująca nie raz uśmiech u widza. Zniszczony, po narkotykowej przygodzie ekscentryk. Bardzo, bardzo nieszczęśliwy.

Zatrudniono dobrego dźwiękowca, ponieważ soundtracki także można wrzucić do szufladki: ''udane''.

Natomiast przez poszczególne sceny, szufladka ''niewypał'', jeżeli chodzi o Dla Ellen - nie zamyka się.

I już nie chodzi o fabułę, która miejscami jest naciągana. Nie chodzi o aktorów, którzy grali, jakby byli do tego zmuszeni (-Maaaamooooo, ale ja nie chcę grac w tym filmie - krzyczał 42 letni Stanisław.). Chodzi o elementy, które robią z widza tumana, chodzi o reżysera, który mówi: - ta scena mi nie wyszła, ale powiedzmy, że przez te 6 minut macie myśleć nad głębią zachowań bohatera. Scena sklepowa: przez bite 6 minut (!) widzimy głównego bohatera chodzącego z córką po sklepie. Szukają lalki. Przez bite sześc minut oglądamy, jak oni przemierzają 6 metrów, z ciągle napastującym nas dialogiem:
On: a może ta (lalka) ?
Dziecko: Y-ym.

W kinie byłoby tak, że jakiś normalny, zniecierpliwiony widz wykrzyknąłby: NO KUP ŻE W KOŃCU TĘ $@%#^&@ LALKĘ!!! Ale nie na festiwalu, na festiwalu wszyscy udają, że rozumieją w jakim duchowym dole jest teraz oglądana przez nas postać.  I wszyscy rozkminiają, co też Wielki Reżyser miał na myśli. Film ma dawać do myślenia, owszem. Ale nie ryczeć: teraz czas dla myślących, jeżeli ta scena Cię nudzi, znaczy, że jej nie rozumiesz. Ma dawać do myślenia, a nie gwałcić intelekt.

I drugi przykład: koniec filmu i odjazd autobusu. Powiedzcie mi, po jaką cholerę pokazywać widzowi kilometrową trasę busa, która nic w tym filmie nie wnosi, która nie ma znaczenia. Ot takie: jedzie autobus, patrz.

Uwierzcie mi, że film zapowiadał się ciekawie, na początku.  Jednak moja cierpliwość w połowie wyczerpała się i zamiast patrzeć z zafascynowaniem w ekran, co chwilę zerkałam na zegarek. Z pragnieniem, aby mieć to filmowe doświadczenie już za sobą.

wtorek, 14 maja 2013

Lore

Wędrówka postrzegana jako ucieczka



Lore to film z 2013 roku. Został nominowany do Oscara jednak nie zdobył żadnej nagrody. Udało się nam go obejrzeć na Festiwalu. Nasze uczucia po wyjściu z sali były bardzo mieszane. Przekonajcie się jak z mojej perspektywy wygląda kolejny film o II Wojnie Światowej.

Wędrówka postrzegana  jako ucieczka, jako swojego rodzaju katharsis czy może raczej  jako forma odnalezienia samego siebie? Cate Shortland reżyserka  filmu Lore nie daje nam jasnej odpowiedzi. Jądro ciemności, którego trzonem stał się niepokój wkracza w umysł widza, nie pozostawiając wątpliwości – wśród ogromnej liczby filmów wojennych, o wojnie i z wojną w tle ten właśnie pogrąża nas w otchłani tego, co skrywa się w naszym umyśle a czego często nie dostrzegaliśmy w tego rodzaju filmach.

Po skandalu podczas wystawiania opery Wagnera Tannhäuser  w Deutsche Oper am Rhein w Düsseldorfie kiedy widzowie mdleli widząc sceny gazowania żydów i brutalne sceny gwałtów zastanawia mnie jedno – czy nie dojrzeliśmy jeszcze do tego, by w taki sposób mówić o tym, co się wydarzyło? Czy tak jak komentujący ten fakt internauci, powinnyśmy oburzać się i nawoływać do tego,   że to właśnie Niemcy powinni oglądać jak najwięcej tego rodzaju spektakli i filmów? Skądże znowu. Historia daje o sobie znać, za każdym razem gdy na ekrany film wchodzi film traktujący o wojnie i kwestiach żydowskich. To nie współcześni Niemcy mordowali i przyczynili się do masowej zagłady, jednak wciąż pokutuje w nas ten silny ból, uprzedzenie i nienawiść, przekazywane nam z pokolenia na pokolenie. Jak go zwalczyć a co najważniejsze jak z nim walczyć? Na to pytanie nikt nie znalazł jasnej odpowiedzi. Choć może to właśnie Lore staje się impulsem do zastanowienia się nad tym.  Z jakiego powodu film ten jest inny ? Tytułowa Lore, najstarsza z  piątki rodzeństwa, po aresztowaniu rodziców – nazistów, musi przebyć zajęte przez Amerykanów Niemcy, aby dostać się do domu babki, który wydaje się jedyną oazą spokoju i jedynym jasnym  punktem całej ucieczki. Podczas ucieczki, której towarzyszą głód, choroba, cierpienie a także obraz udręczonych ludzi i zdjęć pomordowanych w wojnie żydów widzimy jak w Lore rodzi się silny instynkt przetrwania, który nie pozwala na poddanie się.

Saskia Rosendahl w roli tytułowej Lore
Pamiętając słowa matki, pozostała sobą, pamiętała o tym kim jest. Nienawidziła tych, a których nienawidzili rodzice, prowadziła psychologiczną wojnę z tymi, z którymi prowadzona była ta prawdziwa. Poznając młodego żyda również silna jak jej nienawiść jest chęć poznania go.  A kim jest Lore ? Nosi piętno córki morderców, jednych z najgorętszych wyznawców ideologii Trzeciej Rzeszy. Czy jest z tego dumna? Nie zastanawia się nad tym, nie ma wyrzutów sumienia, nie myśli o swoim życiu w kategoriach znalezienia się po stronie dobra czy zła. Jej celem jest dostanie się do babki i cel ten konsekwentnie realizuje w duchu, w jaki została wychowana, w jaki patrzy na świat. Bo to przecież jej świat, ten, który zna. Innego świata nie będzie, parafrazując słowa z wiersza Miłosza innego końca świata nie będzie. Jej świat skończył się wraz z odejściem rodziców i już na zawsze pozostanie światem pełnym tych, którzy będą starali się przekonać ją do tego, że jest zła. 

W filmie nie brakuje brutalnych kadrów, a permanentny niepokój nie daje o sobie zapomnieć ani na chwilę. Czujemy, że za każdym zaułkiem, za każdym drzewem, zakrętem czai się coś, co za chwilę zaatakuje. Nie jest to jednak nic namacalnego, a coś, co będzie prześladowało Lore do końca jej życia.  Prześladowało ją będzie właśnie to życie, które wyznaczyło jej granice poczucia szczęścia tylko do pewnego momentu reszta pozostaje zagadką, bo też zagadką jest to, co tkwi w umyśle nieszczęsnych spadkobierców tego, co stało największą wojenną tragedią ludzkości.  Film pomimo swojej gorzkiej wymowy i często wręcz nachalnym wykorzystaniu symboliki pozostaje w pamięci. Jest w nim coś niepokojącego, coś co nie pozwala zapomnieć, choć wydaje się być tylko kolejną produkcją, silnie molestującą uczucia widza. Naturalizm, objawiający się w najprostszych instynktach, mających zaspokoić podstawowe potrzeby fizjologiczne człowieka chłoszcze widza przez cały czas trwania filmu. Przekonajcie się sami czy Wam też będzie po tym filmie towarzyszył tylko niepokój czy Lore wskrzesi w Was również inne odczucia. We mnie niepokój pozostał. 

Autor: Katarzyna Zarówna 
strona festiwalu: http://kameraakcja.com.pl/

poniedziałek, 13 maja 2013

Kamera Akcja - Tomasz Raczek

Najbardziej wyczekiwanym wydarzeniem na festiwalu Kamera Akcja był dla nas panel dyskusyjny RecenzNET, czyli spotkanie z Tomaszem Raczkiem, Magdaleną Felis (dziennikarka filmowa, realizator programów telewizyjnych i video blogów) oraz Anną Tatarską (szefowa działu Czerwony Dywan w Stopklatka).

Felis, Raczek, Pabiś-Orzeszyna, Tatarska
fot. Katarzyna Zarówna
Najpierw jednak kilka słów o samym festiwalu. Cała idea Festiwalu Krytyków Filmowych skupiona była wokół tytułowych postaci, filmy stanowiły rzecz drugorzędną. Wyświetlane były produkcje filmowe, które z założenia są świetne, bo wyreżyserował je Najlepszy Reżyser X. Jeżeli nie wiesz (a my nie wiedziałyśmy) co to transgresja w filmie, to niestety nie możesz uważać się za krytyka filmowego. Jeżeli nie masz odpowiedniego wyszkolenia w tym temacie, na jednej z filmówek, to niestety krytyk z Ciebie żaden. Nie chcę żeby z tego wyszła jakaś krytyka Pana Krytyka, bo daleka jestem od generalizowania. Jednak niektórzy z wypowiadających się krytyków sprawiali wrażenie bardzo pretensjonalnych i niedostępnych. Zapominali o najważniejszym w sztuce krytyki filmowej - że piszą dla Widzów (lub jak oni wolą ''mas''). Dlatego może warto poświecić trochę czasu na rozmowę z masami. Może warto zejść z piedestału i napisać recenzję Iron Mana, mimo, iż jest do bólu ''meinstreamowy'' i niewyreżyserowany przez Bergmana. Czy używanie w recenzji takich słów jak wyżej wymieniona transgresja robi z nas Krytyka nad krytykami? Po tonie mojej wypowiedzi chyba domyślacie się mojego zdania w tej sprawia. Jeżeli tak ma wyglądać krytyka, to ja wolę jednać się z masami. Ostoją normalności był dla nas Tomasz Raczek.

Felis & Raczek
fot. Katarzyna Zarówna
Cenimy go za jego dorobek, styl pisania eksponowany chociażby we wstępniakach dla FILMU, którego jest redaktorem naczelnym. W zaledwie kilku zdaniach potrafi wycisnąć istotę problemu. Tekst sprawia wrażenie jakby pisany był dla pojedynczego czytelnika i dla wszystkich zarazem. W kilka miesięcy po przeprowadzce Raczka do czasopisma, słupki sprzedaży skoczyły w górę  W kryzysie prasy drukowanej! Dlaczego? Teksty stały się bardziej nowoczesne, zaopatrzone w kody QR kierujące nas do trailerów, redakcja stała się ludzka, drukująca nawet niepochlebne listy czytelników. Których nie było z resztą tak dużo. Artykuły stały się bardziej konkretne, wzrosła liczba recenzji samych filmów. Widać jest, ze każda rada ''od mas'' brana jest do serca. Najważniejszy dla FILMU jest teraz czytelnik. Ciekawą formułą charakteryzuje się również Magazyn Weekendowy, również prowadzony przez Raczka. Publikował on na łamach „Polityki”, „Rzeczpospolitej”, „Przeglądu Tygodniowego”, „Teatru”, „Kina”, „Cinemy”, „The European” czy „Wprost”. W 2002 założył własne wydawnictwo specjalizujące się w wydawaniu książek o mediach i pisanych przez ludzi mediów – Instytut Wydawniczy Latarnik (noszący od 2005 imię Zygmunta Kałużyńskiego). W roku 2009 stworzył dwa telewizyjne kanały filmowe premium nFilm HD i nFilm HD2 oraz radio cyfrowe z muzyką filmową, których był dyrektorem do stycznia 2011.


Kilka porad od Raczka, które wyniosłyśmy z wykładu, czyli dowody na to, że ma on głowę na karku:

* Jak odnieść sukces? Brać pod uwagę, to co najważniejsze: widza. Krytyk nie musi chodzić na specjalne pokazy filmów organizowane dla prasy. Warto, jeżeli przejdzie się on do kina ze zwykłymi ludźmi. Pan Tomek mówił o tym, że co roku odwiedza blisko 50 kin w całej Polsce, by być bliżej widzów. Słucha ich, dyskutuje. Przez to poznaje ich gusta. I to jest własnie najlepsza recepta na sukces.

* Praktyka, praktyka i jeszcze raz: praktyka! Zwłaszcza w szkołach filmowych! Wiecie, ze dowiedziałyśmy się, że studenci polskich filmówek bardzo rzadko mają zajęcia z dykcji, nie mówiąc już o lekcjach z kamerą (sic!).

* Sztuką jest napisanie recenzji krytycznej, która i tak zachęci widza do obejrzenia filmu.

* Jako krytyk filmowy masz obowiązek oglądać również kiepskie filmy. Wtedy masz możliwość porównania dobrego i złego kina. Dobrze, że powstała taka Kac Wawa, bo jak dotąd, po niej żaden twórca nie wyprodukował gorszego chłamu.

* Dobrze jest poznać drugą osobę, zanim odpowiesz jej na pytanie: ''Co warto teraz obejrzeć w kinie?''. Gusta są różne, a to, co podoba się nam nie zawsze musi się podobać komuś innemu. Niby proste i logiczne, a jednak często niespotykane. 

* Jako krytyk masz prawo używania formuły: film był transgresywny, jeżeli potrafisz na kilka sposobów wyjaśnić co taki termin oznacza.

I oto kwintesencja Raczkowskiej myśli. To co nas w nim zachwyciło, to możliwość partnerskiej rozmowy - wyłącznie z nami - przez kilkanaście minut. Tomasz Raczek dał tym samym dowód na potwierdzenie swoich słów. Widz jest najważniejszy.  Należy go traktować na równi, wysłuchać i podyskutować,  a odwdzięczy się nam dozgonnym szacunkiem. Od siebie dodam, że mój ulubiony krytyk filmowy okazał się człowiekiem uśmiechniętym i przesympatycznym. Mogłabym go słuchać godzinami, codziennie. Dzięki niemu odrobinę nadęta atmosfera festiwalu uciekła tam, gdzie Raczki zimują :)

Redakcja ILWM z Tomaszem Raczkiem
fot. Katarzyna Zarówna

niedziela, 12 maja 2013

Kamera Akcja - Otwarcie Festiwalu

Żródło: www.facebook.com/kameraakcja
Kilka dni temu LBD wspomniała, że wybieramy się do Łodzi na 4. Festiwal Krytyków Sztuki Filmowej- Kamera Akcja. To jedyne takie wydarzenie w Polsce, które jest w całości poświęcona działalności krytyków filmowych.  Byłyśmy, uczestniczyłyśmy i  wróciłyśmy – strasznie usatysfakcjonowane i podekscytowane. Szczegółowy post nt panela dyskusyjnego RencenzNet oraz naszej rozmowy (TYLKO NASZEJ!!!) z Tomaszem Raczkiem pojawi się jutro, a dzisiaj kilka informacji z otwarcia festiwalu.

InLoveWithMovie, Łódzki Dom Kultury
Otwarcie miało miejsce w czwartkowy wieczór (9.05.br.). Główną atrakcją okazało się krótkie wystąpienie Michała Oleszczyka, który zwięźle, ale interesująco opowiedział m.in. o swojej współpracy z najsłynniejszym krytykiem filmowym na świecie – Rogerem Ebertem.
Nie będziemy Was obciążać całymi biografiami obu panów, bo same jeszcze ich tak dokładnie nie znamy. Jednak na otwarciu dowiedziałyśmy się kilku naprawdę ciekawych rzeczy na ich temat i chętnie się nimi z Wami podzielimy.
Roger Ebert
Roger Ebert to jeden z najbardziej rozpoznawanych krytyków filmowych na świecie. Sławę przyniosło mu przede wszystkim współprowadzenie programu telewizyjnego Siskel and Ebert at ahe movies . Ebert był pierwszym amerykańskim krytykiem, który otrzymał nagrodę Pulitzera. Jego teksty znalazły się w sumie w około 200 mediach prasowych. Informacja, która nas najbardziej zszokowała: napisał około 10 tysięcy recenzji (!!!). Czyli – zgodnie z obliczeniami LBD, których dokonała jeszcze w trakcie trwania otwarcia festiwalu – napisanie takiej liczby tekstów zajęło przeszło 27 lat… dzień w dzień po jednej. Roger Ebert zmarł w kwietniu tego roku, po wieloletniej walce z rakiem.

Źródło: www.facebook.com/kameraakcja
Michał Oleszczyk - jedyny Polak, którego recenzje były publikowane na oficjalnej stronie Eberta. W polskiej prasie jego teksty znalazły się m. in. w Filmie, Kinie, Przekroju. Prowadzi bloga o tematyce filmowej – Ostatni fotel po prawej stronie. Takiej kariery mógłby mu pozazdrościć niejeden filmowiec – emeryta, a Oleszczyk osiągnął to wszystko, mimo że ma dopiero 31 lat.

Po otwarciu poszłyśmy na seans europejskiego dramatu wojennego pt. Lore, którego oficjalna polska premiera jest przewidziana na lipiec br. Recenzja filmu w przygotowaniu i  oczywiście pojawi się jeszcze w tym tygodniu. Dodam tylko, że napisze ją menadżer wyjazdu :D 

Strona festiwalu:http://kameraakcja.com.pl/

środa, 8 maja 2013

Festiwal Krytyków Sztuki Filmowej KAMERA AKCJA!

Już jutro nasza cała, dwuosobowa redakcja, wraz z menadżerem (ha!) udaję się do Łodzi na 4 Festiwal Krytyków Sztuki Filmowej :) Poza oczywiście wieloma wyświetlanymi w Łódzkim Domu Kultury filmami (m. in. Lore, Raj: Wiara, Księstwo) będziemy mogły spotkać się i wziąć udział w dyskusji z naszym osobistym guru Tomaszem Raczkiem. I nie ukrywamy, że to własnie na to spotkanie czekamy najbardziej.

Organizatorzy przygotowali również dyskusje na następujące tematy:

* Rekiny kinematografii. Powiązania dystrybucji z krytykami filmowymi,
* RecenzNET. Nowa krytyka filmowa,
* Wirujący tekst. O stylu w krytyce filmowej.

W sobotę planowane jest również spotkanie z B. Białowąs, reżyserką filmu Big Love i uczestniczką jednej z najciekawszych filmowych debat ostatnich lat :)



Sami widzicie, że nie może nas tam zabraknąć. Jak tylko wrócimy - zdamy relację. Dla zainteresowanych więcej informacji na: http://kameraakcja.com.pl/