Tradycji musi stać się zadość, dlatego również w tym roku przygotowujemy akcję Oscary z InLoveWitchMovie. Na blogu znajdziecie recenzje dziewięciu filmów nominowanych w kategorii najlepszy film. Żeby było łatwiej je znaleźć – wystarczy kliknąć na zakładkę OSCARY na górnym pasku.
"Grawitacja" pojawiła się w polskich kinach jesienią minionego roku. Film
obejrzałam dopiero niedawno, przede wszystkim ze względu na dużą liczbę
nominacji (10), w tym również w najważniejszych kategoriach – film, reżyseria
(Alfonso Cuaron), aktorka pierwszoplanowa (Sandra Bullock). Wcześniej
przeczytałam sporo pozytywnych recenzji i usłyszałam jeszcze więcej pozytywnych
opinii, dlaczego więc nie jestem zachwycona tym obrazem??
Fabułę można streścić w jednym
zdaniu: dwoje astronautów (Sandra Bullock i George Clooney) próbuje przeżyć w
kosmosie po tym, jak ich stacja zostaje poważnie zniszczona przez odłamki
satelity.
Bullock i Clooney |
Pod względem technicznym "Grawitacja" jest majstersztykiem – z tym nie da się dyskutować. Tylko z tego
powodu żałuję, że nie widziałam filmu na dużym ekranie. Przyglądając się
maleńkim postaciom astronautów na tle niekończącej się kosmicznej próżni
nietrudno zauważyć u siebie pierwsze objawy apeirofobii (strach przed bezkresem).
Jak na ironię losu chwilę później reżyser zabiera widzów do klaustrofobicznego
kokpitu i już nie wiadomo, które położenie uznać za gorsze. Doskonałe zdjęcia
nie powinny jednak dziwić, skoro odpowiada za nie Emmanuel Lubezki – operator m.in.
„Ludzkich dzieci”, „Spaceru w chmurach”, „Fridy”. Siłę „Grawitacji” stanowi także świetne
operowanie dźwiękiem. Momenty głuchej i niespodziewanej ciszy, która aż dzwoni w
uszach, działają na zmysły do tego stopnia, że aż chce się chwycić za głowę i razem z astronautami ściągnąć tę niewidzialną kulę.
Film może sprawiać wrażenie, że
do wyreżyserowania wielkiego kina wystarczy pomysł, dwóch aktorów i komputer. Z
pewnością bez tego „Grawitacja” by nigdy nie powstała, ale nie zmienia to
faktu, że jej budżet to około 80 milionów dolarów. Czy to dużo, czy mało – jest
pojęciem bardzo względnym, ale liczy się efekt i ten wizualny jest jak najbardziej udany.
Dlaczego więc napisałam, że nie
jestem zachwycona? Bo oprócz wartości technicznych nic innego mnie nie urzekło.
Fabuła nie wprawia w osłupienie. Nie dałam się porwać tym emocjom, które
powinny towarzyszyć walce o życie. Być może dlatego, że od początku
przeczuwałam jakie będzie zakończenie. A może dlatego, że aktorstwo zeszło na
dalszy plan i nie wygrało z doskonałymi zdjęciami? Albo dlatego, że denerwowało
mnie nieustające posapywanie Sandry Bullock? Chociaż z drugiej strony co innego
może robić samotny astronauta zagubiony w kosmosie… A może przyczyna mojego
braku zachwytu tkwi w rozpraszającym, irytującym i na siłę wplątanym wątku
rodzinnym głównej bohaterki.
Podsumowując, film oceniłam i tak
wysoko, bo 7/10. Na korzyść zadziałała też ostatnia scena – bardzo przyjemna i
może nawet skłaniająca do lekkiej, kilkusekundowej refleksji.
Pod kątem oscarowym: obstawiam statuetki za
zdjęcia, montaż, może też reżyserię.
Z "Grawitacją" mam podobnie. Zdjęcia mistrzowskie (cieszę się, że miałam okazję przeżyć to w kinie), ale wątki rodzinne i zbytnia patetyczność skutecznie mnie od tego filmu odstraszają. Więcej na temat "Grawitacji" u mnie na blogu: http://filmowy-swiat.blogspot.com/2013/10/grawitacja.html
OdpowiedzUsuńPodobno niektórzy dostrzegają w tym głębię i metafory - ja nie potrafię.
UsuńChętnie zajrzę na Twojego bloga:)
Zgadzam się z Twoją opinią, jeśli nie dowierzasz, możesz sprawdzić u mnie na blogu :) Miałam okazję "Grawitację" widzieć w Imaxie, a więc w warunkach luksusowych, a jednak nie poczułam zachwytu, wręcz przeciwnie, nie mogłam się doczekać końca filmu. Zdjęcia, owszem, wspaniałe, ale w sumie - dość monotonne, czasem jakaś tasiemka dała po oczach. Do przestrzennych wrażeń szybko przywykłam, ale nie powiem - moc była. jednak dla mnie to zdecydowanie za mało, ja szukam w kinie emocji, przeróżnych, tu niestety wiele ich nie poczułam. Nawet się nie poczułam zanadto tej, jak jej tam - "apeirofobii",a tak na to liczyłam. Nie ruszyło mnie nic, w odróżnieniu od sporej części widzów, z których niektórzy poczuli nawet dotyk przysłowiowego i tajemniczego ABSOLUTU. :) W sumie to im zazdroszczę.
UsuńA teraz odejdę od tematu, w życzeniach noworocznych jedno z życzeń tyczyło niebanalnych spotkań w nowym roku i zilustrowałyście je fotką z Raczkiem Tomaszem. Hm, jeśli można spytać i nie być posądzoną o wścibstwo - jaka to była okazja? jakieś spotkanie w Muzie? miałam już spytać dawno, ale jakoś mi ciągle uciekało z pamięci.
Pozdrawiam. :)
Chętnie przeczytam całą recenzję, bo coś czuję, że znajdę w niej wiele opinii, z którymi w pełni się zgodzę :)
UsuńCieszę się Babko, że pytasz o nasze spotkanie z Raczkiem! Do teraz uśmiecham się od ucha do ucha na samo wspomnienie o tej kilkunastominutowej rozmowie. W maju ubiegłego roku pojechałyśmy do Łodzi na Festiwal Krytyków Sztuki Filmowej "Kamera Akcja" - nie ukrywam, że przede wszystkim dlatego, żeby spotkać ulubionego polskiego krytyka.
Pisałyśmy o tym na blogu, więc jeśli masz ochotę to zapraszam do przeczytania relacji i spostrzeżeń.
O festiwalu ogólnie:
http://inlovewithmovie.blogspot.com/2013/05/festiwal-krytykow-sztuki-filmowej.html
http://inlovewithmovie.blogspot.com/2013/05/kamera-akcja-otwarcie-festiwalu.html
oraz o panelu dyskusyjnym RecenzNET i rozmowie z Raczkiem:
http://inlovewithmovie.blogspot.com/2013/05/kamera-akcja-tomasz-raczek.html
P.S. Pytałaś o kino Muza - też jesteś z Poznania? :)
Wróciłam tutaj sprawdzić odpowiedź na komentarz i dotarłam do powyższych linków. WOW! Niesamowita relacja, cieszę się, że ją znalazłam, bo również uwielbiam p. Raczka! Zazdroszczę spotkania i rozmowy. Jaki był temat tej krótkiej dyskusji?
UsuńJak miło, że podoba Ci się relacja :) :)
UsuńNajpierw rozmawialiśmy o zmianach w miesięczniku "Film", pogratulowałyśmy pomysłów i oczywiście poprosiłyśmy o autografy na swoich egzemplarzach - jak się później okazało, podpisał się nam na przedostatnim numerze "Filmu" :(
Wymieniliśmy się też opiniami na temat wpływu filmów częściowo opartych na prawdziwych wydarzeniach na polską publiczność (m.in. mówiliśmy o "Układzie zamkniętym" oraz "Uprowadzeniu Agaty"). Pan Raczek zgodził się z nami, że ogromna część widzów wypracowuje swoje zdanie na podstawie informacji zawartych w filmie i wydaje osądy nie dociekając tego, jaka część scenariusza rzeczywiście mówi o faktach, a jaka zależy od inicjatywy scenarzystów.
Byłyśmy zachwycone, że nasz ulubiony krytyk poświęcił nam swój czas, rozmawiał jak "z równymi" i nie zerkał co minutę na zegarek - przesympatyczny i bardzo mądry człowiek :)
Przeczytałam uważnie i z zainteresowaniem wszystkie polecane wpisy nt. festiwalu i ten o spotkaniu z Raczkiem, bo jakby nie było na Tomaszu Raczku i Z. Kałużyńskim się wychowałam. Mam sporo książek ich autorstwa, choć przyznam się, że nie wszystkie jeszcze przeczytałam. Za dużo filmów oglądam, po prostu.
OdpowiedzUsuńTeż, tak jak Wy, jestem zszokowana wiadomością, że w szkołach filmowych nie ma zajęć z dykcji. Czy ja dobrze zrozumiałam, bo nie chce mi się wierzyć, choć przecież sama niejednokrotnie złorzeczyłam na dykcję młodych aktorów. Więc to chyba prawda.
Fajne to spotkanie z krytykiem, niestety, należy on już do grona tych nieco starszych, może dlatego w nim tyle przyjaźni, otwartości i pokory. Ale, nie, to raczej nie kwestia wieku a osobowości, bo Michał Oleszczyk też tak ma. Pamiętam, go z jednego z Festiwali ENH, kiedy jeszcze nie był tak znany, a prowadził cykle spotkań i był bardzo zaangażowany w to co robi. Robił naprawdę dobre wrażenie, no i robotę. A teraz został dyrektorem festiwalu w Gdyni. No, no! Co prawda wygryzł z tej funkcji Michała Chacińskiego, którego chyba jeszcze bardziej lubię (ze względu na jego programy na TVP Kultura)
Tak jestem z Poznania :) i lubię kino Muza, ale dość rzadko je odwiedzam. :(
I z Tobą, i z Babką Filmową się zgadzam. Jako eksperyment "Grawitacja" jest całkiem niezła. Ale emocji brak. Znudziłam się potwornie, uśmiech Clooneya może działać przez pięć minut, ale czym potem wypełnić pustkę? ;) Skoro podczas seansu zaczynam snuć rozważania w stylu "a czy jej nie jest zimno w tym podkoszulku i spodenkach?", to znaczy, że źle się dzieje ;). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńhaha na coś w tym jest ;) czasu na różnego rodzaju rozważania nie zabrakło :D
UsuńRównież pozdrawiam!