wtorek, 28 stycznia 2014

Sierpień w hrabstwie Osage / August: Osage County

Udany, bardzo udany jest filmowy początek tego roku! Tylko wśród styczniowych premier znalazłam więcej 7-kowych i 8-kowych tytułów, niż przez cały pierwszy kwartał zeszłego roku. Widać to też w naszych recenzjach, dawno nie znalazła się tutaj ostra krytyka i najprawdopodobniej tak szybko się nie znajdzie. A na pewno nie dzisiaj.


Po zniknięciu ojca, trójka dorosłych córek spotyka się w rodzinnym domu, by wesprzeć chorą na raka matkę (Meryl Streep). Ciężki charakter kobiety, zerwane siostrzane więzi, a także rodzinne tajemnice sprawiły, że ich pobyt nie mógł być sielankowy – mimo sielskiej i wiejskiej okolicy.

„Sierpień w hrabstwie Osage” jest ekranizacją broadwayowskiej sztuki. Nietrudno tutaj znaleźć podobieństwa do innych filmowych adaptacji utworów, które są znane przede wszystkim z desek teatru - np. do „Rzezi” Polańskiego. Większość scen ma miejsce na dość ograniczonej przestrzeni (dom), a pomimo kilku pobocznych wątków, cały czas wiadomo, że najważniejsze są skomplikowane relacje matki z córkami. Nie jest to jednak przesadnie kameralny obraz, kilka razy pojawiają się ujęcia plenerowe, a dynamiczność zapewniają liczne dyskusje z udziałem kilkunastoosobowej rodziny.

Domyślam się, że możliwość zagrania w tym filmie to spełnienie zawodowych marzeń dla niejednego aktora. Zdjęcia, scenografia, muzyka, efekty specjalne – nic z tych rzeczy nie rozprasza uwagi widza, bo to właśnie bohaterowie są najważniejsi, więc film jest idealną okazją do tego, by się pochwalić swoim kunsztem aktorskim. Z tej okazji skorzystali wszyscy występujący w „Sierpniu…”, co widać chociażby w fenomenalniej scenie rodzinnego obiadu. Znane nazwiska – Streep, Roberts, McGregor, Mulroney - były jedną z głównych przczyn, dla których czekałam na premierę tego film. Jak się okazało, było na co czekać, zwłaszcza w przypadku ról kobiecych. Widać to w nominacjach do Oscarów – Streep w kategorii najlepsza aktorka pierwszoplanowa i Roberts w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa.


Czytając różne recenzje „Sierpnia…” spotkałam się z opiniami, że Meryl Streep „przeszarżowała” i „zbyt wysoko wzlatywała na skrzydłach ego”, z czym w ogóle nie mogę się zgodzić. Już od pierwszej sceny z jej udziałem widać jak znakomity ma warsztat. Po co więc miałaby udawać kogoś mniej zdolnego, niż w rzeczywistości jest? Poza tym, grana przez nią postać jest zgorzkniałą, schorowaną, surową i uzależnioną od leków kobietą. Wątpię, aby taka osoba wiedziała czym jest umiar w wyrażaniu swoich negatywnych emocji. Streep jak zawsze zagrała doskonale i ja bym jej przyznała wszystkie aktorskie nagrody tego świata.

"EAT THE F*CKING FISH!"
Mimo kilku groteskowych scen (wspomniany rodzinny obiad, walka o tabletki, jedzenie ryby…), „Sierpień w hrabstwie Osage” jest tak naprawdę bardzo smutnym filmem o bezsilności i strachu. Chyba nie ma tutaj bohetera, który by czegoś się nie bał. Występuje obawa przed samotnością, utratą bliskich, nieumiejętnością spełnienia oczekiwań, przyznaniem się do błędów, śmiercią, prawdą, a przede wszystkim strach trzech córek przed wdaniem się w matkę. Jak na złość, im bardziej bohaterowie się tego wszystkiego boją, tym szybciej wzrasta prawdopodobieństwo, że ich obawy się urzeczywistnią.


To nie jest jeden z tych pseudomądych filmów, które na siłę próbują moralizować. On jest naprawdę mądry i naprawdę pouczający. Szczerze polecam i bez wahania daję 8/10.

piątek, 24 stycznia 2014

Pod Mocnym Aniołem

   Polska to smutny kraj. Uwielbiamy narzekać i hejterzyć. Dramat przenosimy na ekrany kin. Bo w tym gatunku jesteśmy całkiem nieźli. W pierwszy weekend 250 tysięcy osób pobiegło na najnowsza produkcję Smarzowskiego. Wszyscy wychodzili odurzeni... dramatem. Film w sposób bezwstydny obnaża ludzkie słabości, reżyser nie zasłania nam oczu, ale każe patrzeć i wyciągać wnioski.


   Siłą reżysera jest pokazywanie spraw niewygodnych, kontrowersyjnych. Tym razem zabiera nas na posiadówkę w ośrodku odwykowym. Poznajemy tam zniszczony wódą i życiem margines społeczny. Jurka (Więckiewicz), butnego i aroganckiego pisarza, który poza ośrodkiem nie trzeźwieje, całe jego życie to nieustanne powroty na odwykówkę, ale Jurek wciąż przekonany jest, że on może z tym skończyć. Kolumb (Braciak), proboszcz, raczący nas swoimi złotymi myślami, jego popisowym numerem jest wymiotowanie na mszy, którą własnie odprawia. Borys (Dorociński), utalentowany młody reżyser, który szansy na dalszą karierę pozbył się, przez zalanie w trupa na imprezie promocyjnej własnego filmu. Towarzyszą im również Kinga Preis, Arkadiusz Jakubik, Izabela Kuna i Andrzej Grabowski (Ci dwaj ostatni akurat nie na odwyku). Taki pokaz talentów aktorskich to siła całego filmu. Specjaliści od charakteryzacji też odwalili dobrą robotę, wystarczy porównać zdjęcia z premiery, od tego co serwowane jest nam na ekranie  Niektórzy wyglądają, jakby pili od dwudziestu lat, byleby tylko przygotować się do tej roli.


  Zarówno najmocniejszym punktem, jak i największą słabością produkcji jest alkoholizm. Najciekawsze momenty to te, od których musimy odwrócić wzrok. Film chwilami jest tak niewygodny, że czujemy się jakby ktoś rozbił butelkę wódki, a my musimy siedzieć na odłamkach szkła. Wiercimy się, krzywimy, brzydzimy, głównie dlatego, ze prawda jest cholernie niewygodna. U nas piją wszyscy. Zapijamy problem jakim jest alkoholizm oraz problemy, których jest on przyczyną. Pijemy bo zimno, pijemy bo ciepło, bo weekend, bo ''po pracy'', bo okazja, bo imieniny, nie ważne czyje.


  A kto jest pierwszym alkoholikiem III RP? Oczywiście,  że Więckiewicz. Cokolwiek bym tu nie napisała, komplementów jakich bym tu nie użyła, wszystko to za mało. Absolutnie wiarygodny, absolutnie prawdziwy i absolutnie genialny.
  
  W porównaniu do ''Drogówki'' w filmie nie ma momentów komediowych, czego wielu oczekiwało. Razem z bohaterami przechodzimy przez kolejne fazy uzależnienia, a naturalistyczne sceny wywołują obrzydzenie, a nie uśmiech.

  Trochę naciągany jest według mnie wątek romantyczny, związku miedzy Jerzym a młodą studentką (Julia Kijowska). Ale to akurat można reżyserowi wybaczyć. Celem było zapewne ukazanie tego, że alkoholizm nie dotyczy jedynie osoby która pije, ale również tych w jego najbliższym otoczeniu.

   Rację miał Kuba Wojewódzki, że po tym filmie nie patrzysz już tam samo na alkohol. Czy obraz jest mocny jak 40% wódka, powalający jak spirytus, czy raczej jak małe bezalkoholowe? Z kina wychodziłam z takim obrzydzeniem do alkoholu, jakbym była na wielkim kacu. Mocna 8mka. Biegnijcie do kina.



wtorek, 21 stycznia 2014

Grawitacja / Gravity


Tradycji musi stać się zadość, dlatego również w tym roku przygotowujemy akcję Oscary z InLoveWitchMovie. Na blogu znajdziecie recenzje dziewięciu filmów nominowanych w kategorii najlepszy film. Żeby było łatwiej je znaleźć – wystarczy kliknąć na zakładkę OSCARY na górnym pasku.


"Grawitacja" pojawiła się w polskich kinach jesienią minionego roku. Film obejrzałam dopiero niedawno, przede wszystkim ze względu na dużą liczbę nominacji (10), w tym również w najważniejszych kategoriach – film, reżyseria (Alfonso Cuaron), aktorka pierwszoplanowa (Sandra Bullock). Wcześniej przeczytałam sporo pozytywnych recenzji i usłyszałam jeszcze więcej pozytywnych opinii, dlaczego więc nie jestem zachwycona tym obrazem??

Fabułę można streścić w jednym zdaniu: dwoje astronautów (Sandra Bullock i George Clooney) próbuje przeżyć w kosmosie po tym, jak ich stacja zostaje poważnie zniszczona przez odłamki satelity.

Bullock i Clooney
Pod względem technicznym "Grawitacja" jest majstersztykiem – z tym nie da się dyskutować. Tylko z tego powodu żałuję, że nie widziałam filmu na dużym ekranie. Przyglądając się maleńkim postaciom astronautów na tle niekończącej się kosmicznej próżni nietrudno zauważyć u siebie pierwsze objawy apeirofobii (strach przed bezkresem). Jak na ironię losu chwilę później reżyser zabiera widzów do klaustrofobicznego kokpitu i już nie wiadomo, które położenie uznać za gorsze. Doskonałe zdjęcia nie powinny jednak dziwić, skoro odpowiada za nie Emmanuel Lubezki – operator m.in. „Ludzkich dzieci”, „Spaceru w chmurach”, „Fridy”.  Siłę „Grawitacji” stanowi także świetne operowanie dźwiękiem. Momenty głuchej i niespodziewanej ciszy, która aż dzwoni w uszach, działają na zmysły do tego stopnia, że aż chce się chwycić za głowę i razem z astronautami ściągnąć tę niewidzialną kulę.

Film może sprawiać wrażenie, że do wyreżyserowania wielkiego kina wystarczy pomysł, dwóch aktorów i komputer. Z pewnością bez tego „Grawitacja” by nigdy nie powstała, ale nie zmienia to faktu, że jej budżet to około 80 milionów dolarów. Czy to dużo, czy mało – jest pojęciem bardzo względnym, ale liczy się efekt i ten wizualny jest jak  najbardziej udany.

Dlaczego więc napisałam, że nie jestem zachwycona? Bo oprócz wartości technicznych nic innego mnie nie urzekło. Fabuła nie wprawia w osłupienie. Nie dałam się porwać tym emocjom, które powinny towarzyszyć walce o życie. Być może dlatego, że od początku przeczuwałam jakie będzie zakończenie. A może dlatego, że aktorstwo zeszło na dalszy plan i nie wygrało z doskonałymi zdjęciami? Albo dlatego, że denerwowało mnie nieustające posapywanie Sandry Bullock? Chociaż z drugiej strony co innego może robić samotny astronauta zagubiony w kosmosie… A może przyczyna mojego braku zachwytu tkwi w rozpraszającym, irytującym i na siłę wplątanym wątku rodzinnym głównej bohaterki.

Podsumowując, film oceniłam i tak wysoko, bo 7/10. Na korzyść zadziałała też ostatnia scena – bardzo przyjemna i może nawet skłaniająca do lekkiej, kilkusekundowej refleksji.


Pod kątem oscarowym: obstawiam statuetki za zdjęcia, montaż, może też reżyserię.

piątek, 17 stycznia 2014

Sekretne Życie Waltera Mitty / The Secret Life of Walter Mitty


Sekretne Życie Waltera Mitty to film inteligentny i skromny. Już od pierwszych scen dotarło do mnie, że w końcu ktoś nakręcił film o mnie. 


Jesteśmy świadkami bardzo rutynowego życia, bardzo przeciętnego Waltera Mitty. Tytułowe sekretne życie to niewypowiedziany świat wyobraźni, w który ucieka Walter. Tworzy alternatywne scenariusze, tak odmienne od aktualnej rzeczywistości. Bohater jest bowiem przeciętnym pracownikiem dużej korporacji, magazynu Life. Jest jednym z wielu, który będąc młodym wierzył, że może zmienić świat, a dorastając przekonał się, z jak wielu rzeczy trzeba zrezygnować i jak należy nagiąć się do smutnej rzeczywistości.

Walter odpowiada za dział negatywów, większość swojego dnia spędza więc w ciemnościach. Nic dziwnego, że obrazy w jego głowie są niezwykle kolorowe, a on sam jest superbohaterem i pociągającym amantem. Rutyna życie przerywa się w momencie, gdy magazyn dopada kryzys i trzeba go zamknąć. Nasz bohater dostaje wtedy odpowiedzialne zadane, odpowiada za negatyw, który ma trafić na okładkę. Problem w tym, że fotograf Sean O'Connel (Sean Penn), jedyna osoba zdająca się doceniać Mitty w jego pracy, zapomniał wysłać mu felerny negatyw nr 25. Walter rusza więc w życiową podróż, bliską jego najśmielszym wyobrażeniom, w celu odnalezienia zaprzyjaźnionego fotografa. Razem z już-nie-przeciętnym Mitty'm, a raczej młodym Indiana Johnesem zwiedzamy Grenlandię, lądujemy na kutrze zmierzającym do Islandii, by na końcu zdobyć Himalaje. Tłem dla fascynujących podróży jest wydaje się jednostronne zauroczenie Waltera i jego koleżanki z pracy Cheryl (Kristen Wiig, którą na pewno kojarzycie z Druhien). Wątkowo, daleko jednak do mdłych historii miłosnych, po których odbija nam się tęczą. Nawet happy end w tym filmie nie jest taki happy. 

Ben Stiller i Kristen Wiig
Sam Ben Stiller, kojarzący mi się raczej nijako, dostał szansę na wykazanie się, podołał roli i stworzył ciekawą, wiarygodną postać. Choć może to dlatego, że on sam wyreżyserował ten film. Nie widziałam jego poprzednich dokonań w tej materii, ale jestem skłonna zaryzykować stwierdzenie, że to jego najlepszy film, reżysersko i aktorsko. 


I właśnie ''sekretne życie'' jest największym atutem filmu. Częścią, która odwołuje się do każdego z nas. Może jest to myślenie życiowe, ale chyba wszyscy (mam nadzieję, że nie tylko ja) tworzymy w swojej głowie scenariusze, które nigdy nie mają się ziścić. Każdy chciałby dogadać szefowi dupkowi, być super bohaterem, czy wykazać się elokwencją w rozmowie z wymarzonym partnerem/partnerką, czy na przykład dostać nagrodę Blog Roku 2013 :). 

Reżyser, niczym psycholog postanawia nam pomóc i wskazać, jak możemy pozbyć się alternatywnych scenariuszy. Bujanie w obłokach skończy się, gdy zaczniemy swoje marzenia realizować. Historia jest pochwałą ciężkiej pracy i wyobraźni. Pracy, docenionej po kilkunastu latach i imaginacji, która ratuje nas przed popadnięciem w szaleństwo rutyny. Dodajmy do tego delikatny humor i mamy całkiem przyjemną produkcję. Moja ocena to 7,5 na 10. 

P.S Oglądając film chodził mi po głowie niedawno przeczytany cytat: 
''Jeżeli Internet Explorer ma czelność spytać się, czy może zostać Twoją domyślną przeglądarką, to Ty miej odwagę zagadać do tej dziewczyny/chłopaka!''.

czwartek, 16 stycznia 2014

OSCARY 2014 - NOMINACJE

Cały rok czekania na ogłoszenie nominacji, które trwa około 10 minut – tylko prawdziwi filmoholicy potrafią docenić te emocje :) 




Poniżej prezentujemy listę nominowanych tytułów oraz osób w kilku najważniejszych kategoriach.

A jak wynika z podsumowań dostępnych na oficjalnej stronie Akademii najwięcej nominacji trafiło do:

10 – „American Hustle
10 – „Grawitacja
9 – „Zniewolony. 12 Years a Slave


NAJLEPSZY FILM

“12 Years a Slave”  (“Zniewolony. 12 Years a Slave”) polska premiera: 31.01.2014
American Hustle” pp: 31.01.2014
“Captain Phillips” (“Kapitan Phillips”) pp: 8.11.2013
“Dallas Buyers Club” (“Witaj w klubie”) pp: 14.03.2014
“Gravity” (“Grawitacja”) pp: 11.10.2013
“Her” (“Ona”) pp: 14.02.2014
Nebraska” – brak daty polskiej premiery
“Philomena” (“Tajemnica Filomeny”) pp: 21.02.2014
“The Wolf of Wall Street” (“Wilk z Wall Street”) pp: 3.01.2014

REŻYSERIA

David O. Russell, “American Hustle”
Alfonso Cuaron, “Gravity”
Alexander Payne, “Nebraska”
Steve McQueen, “Zniewolony. 12 Years a Slave”
Martin Scorsese, “Wilk z Wall Street”

NAJLEPSZY AKTOR PIERWSZOPLANOWY

Christian Bale, “American Hustle”
Bruce Dern, “Nebraska”
Leonardo DiCaprio, “Wilk z Wall Street”
Chiwetel Ejiofor, “Zniewolony.
12 Years a Slave”
Matthew McConaughey, “Witaj w klubie”

NAJLEPSZA AKTORKA PIERWSZOPLANOWA

Amy Adams, “American Hustle”
Cate Blanchett, “Blue Jasmine”
Sandra Bullock, “Grawitacja”
Judi Dench, “Tajemnica Filoment”
Meryl Streep, “Sierpień w hrabstwie Osage”

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ORYGINALNY

“American Hustle”
“Blue Jasmine”
“Ona”
“Nebraska”
“Witaj w klubie”

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ADAPTOWANY

“Przed północą”
“Kapitan Phillips”
“Tajemnica Filomeny”
“Zniewolony. 12 Years a Slave”
“Wilk z Wall Street”

NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA

Lupita Nyong’o, “Zniewolony. 12 Years a Slave”
Jennifer Lawrence, “American Hustle”
June Squibb, “Nebraska”
Julia Roberts, “ Sierpień w hrabstwie Osage”
Sally Hawkins, “Blue Jasmine”

NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY

Barkhad Abdi, “Kapitan Phillips”
Bradley Cooper, “American Hustle”
Michael Fassbender, “Zniewolony. 12 Years a Slave”
Jonah Hill, “Wilk z Wall Street”
Jared Leto, “Witaj w klubie”

NAJLEPSZY FILM ANIMOWANY

“The Croods” (“Krudowie”)
“Despicable Me 2” (“Minionki rozrabiają” – owacje na stojąco za tłumaczenie tytułu)
“Frozen” („Kraina lodu”)
“The Wind Rises” (japońska animacja biograficzna: „Kaze tachinu”)

NAJLEPSZY FILM NIEANGLOJĘZYCZNY

BELGIA:“The Broken Circle Breakdown” (“W kręgu miłości”) pp: 30.08.2013
WŁOCHY: “The Great Beauty” (“Wielkie piękno”) pp: 7.02.2014
DANIA: “The Hunt” (“Polowanie”) pp: 15.03.2013
KAMBODŻA: “The Missing Picture” (org.L’lmage manquante) pp: nieznana data
PALESTYNA: “Omar” , pp: data nieznana

Pełna lista dostępna na: KLIK


ROZDANIE NAGRÓD: 3 marca 2014


piątek, 10 stycznia 2014

Don Jon

Filmów o tematyce erotycznej powstało jak dotąd już tyle, że obecnie naprawdę mało co  potrafi skutecznie zaszokować. Nagość, współżycie, homoseksualizm, uzależnienia – jestem pewna, że każdy z nas może (bez dłuższego zastanowienia) wymienić chociażby kilka tytułów, w których nie zabrakło tych wątków.

Dziś do polskich kin wchodzi „Nimfomanka”, jeszcze jej nie widziałam, więc lekkim wprowadzeniem do nieco podobnej tematyki (uzależnienia od chęci zaspokojenia) będzie „Don Jon”.


„Przebojowa komedia, w której ON: (Joseph Gordon-Levitt) przystojniak - seksoholik spotyka JĄ (Scarlett Johansson) seksowną blondynkę, niepoprawną romantyczkę. Oryginalna love story, w której flirtują ze sobą ulubione gatunki popkultury – porno i melodramat.” Taki kolorowy opis filmu można znaleźć na filmwebie i muszę przyznać, że po obejrzeniu „Don Jona” miałam wrażenie, iż autor tych słów oglądał zupełnie inny tytuł. Przebojowa komedia? Przystojniak? Oryginalne love story? Nieee, w moim odczuciu to raczej słaby dramat, z tandetnie wystylizowanym cwaniakiem w roli głównej, próbujący moralizować na temat negatywnego wpływu pornouzależnienia na życie uczuciowe tego uzależnionego.

W „Don Jonie” najbardziej irytowali mnie jego bohaterowie oraz brak konsekwencji. Domyślam się, że debiutujący na dużym ekranie reżyser i scenarzysta, Joseph Gordon-Levitt, (a przy okazji też tytułowy bohater) świadomie naszkicował postacie o tak dziwnych, denerwujących i trudnych do zrozumienia osobowościach. Facet, dla którego najbardziej się liczą regularne: treningi na siłowni, wizyty w kościele i spowiedź, rodzinne obiady oraz podrywanie „panienek na 10tkę” jakoś nie wzbudza empatii. Tym trudniej jest mu współczuć z powodu niszczącego normalne życie uzależnienia, zwłaszcza, że on sam wydaje się być szczęśliwy ze swojego wyzwolonego stylu bycia. Na jakiekolwiek zrozumienie z mojej strony nie mogła też liczyć jego wybranka serca – Barbara (Scarlett Johansson, dla której Gordon-Levitt specjalnie napisał tę rolę). Bohaterka tak pusta i nudna, że aż żałosna. Do kompletu została jeszcze doczepiona podstarzała kobieta po przejściach - Esther (Julianne Moore), jako ucieleśnienie słów: „liczy się wnętrze, a nie wygląd”, albo jak kto woli: „kochaj sercem, nie oczyma” itp. itd.
W temacie bohaterów – brawa dla wyżej wymienionych aktorów. Stu-procentowo udało im się wykreować osobowości, z którymi nie nawiązałabym nawet cienkiej nici porozumienia, ale za to solidnie poplątany kłębek niezgody.

Scarlett Johansson i Joseph Gordon-Levitt

Julianne Moore
A wracając do braku konsekwencji – na początku reżyser zachęca widza do obejrzenia filmu na temat poważnego problemu uzależnienia od pornografii. Można więc oczekiwać głębokiego, mądrego przekazu, który wcale nie musi zostać przedstawiony w super-poważny i tragiczny sposób. Niestety, z każdą upływającą minutą, „Don Jon” zbliża się do wspomnianego, tak niewybaczalnie schematycznego love story, że nie bezpodstawnie można się poczuć oszukanym. Właśnie za to daję największego minusa.

Film nie zachwycił też pod względem wizualnym: muzyka, zdjęcia, scenografia – nie ma tutaj nic nadzwyczajnego, ani nowatorskiego. Ot, film jeden z wielu, o którym zapewne za kilka tygodni nie będę już pamiętać.

Jeśli zatem mieliście ochotę na film o podobnej tematyce, który udowadnia, że pornouzależnienie jest nie tylko zboczeniem, ale przede wszystkim chorobą – zachęcam do obejrzenia „Wstydu” Steve’a McQueena. Tematyka bardzo zbliżona, ale przedstawiona z perspektywy na pozór przeciętnego człowieka, z ustatkowanym życiem. Udowadnia, że skrzywienia emocjonalne mogą dotyczyć również tych, którzy na pierwszy rzut oka wydają się ludźmi sukcesu.


Dla „Don Jona” baaaaardzo naciągane 6 – chyba tylko ze względu na wspomnianą trójkę aktorów oraz debiut reżyserski (nikt nie mówił, że początki są łatwe). Raczej nie polecam.

niedziela, 5 stycznia 2014

Wilk z Wall Street / The Wolf of Wall Street


Film o dymaniu, zarówno setek prostytutek, jak i tysięcy klientów. Dla DiCaprio impreza nie skończyła się po Gatsbym. Myśleliście, że to Great Gatsby był doskonałym gospodarzem? Jego imprezy w porównaniu do tych organizowanych przez Jordana Belforta, są jak urodziny cioci do after party po rozdaniu nagród MTV (słyszałam, że tam to ''się dzieje''). 71 letni Scorsese zabiera nas w świat pulsującej muzyki, ostrego seksu i piersi zanurzonych w alkoholu, a następnie posypanych kokainą.


Jordan Belfort jest człowiekiem ogromnej charyzmy, bez trudu mógłby sprzedać kondomy zakonnicy (i znając jego morale, pewnie od takich transakcji by rozpoczął). Film jest pewnego rodzaju pamiętnikiem opisującym jego drogę na szczyt samego Wall Street. Przy okazji dowiadujemy się, że maklerom giełdowym zależy jedynie na wypchaniu własnych kieszeni grubą kasą, zaliczaniu luksusowych dziwek, unikaniu więzienia i zabawie, do samego końca. Tak naprawdę przeciętny Kowalsky powierzają swoje giełdowe inwestycje ludziom umiejącym gadać, nie specjalistom.


Krótko o wadach. Dla mnie ten film był troszkę za długi, niektóre sceny spokojnie można by wyciąć, z drugiej strony jednak, o wiele łatwiej otrzymać dobry poziom filmu, jeżeli trwa on 90 minut, Wilk trwa dwa razy dłużej i jest bardzo dobry. Zabrakło również podkreślenia dramatu, gdy nasz bohater w końcu znalazł się na dnie (a uwierzcie mi, że impreza była udana, myślałam, że nigdy nie obudzi się z kacem).

Leonardo DiCaprio jest jak chłopiec, który od dwudziestu lat przynosi same dobre oceny ze szkoły, może nawet jest najlepszym uczniem swojego rocznika, a jeszcze nigdy nie otrzymał właściwej pochwały od swoich rodziców. Ale tym razem, jestem pewna, będzie złota statuetka! Był absolutnie przekonywujący i genialny. Z resztą całe trio DiCaprio - Jonah Hill - przepiękna Margot Robie (ma tylko 23 lata) spisali się świetnie. Dzięki nim film ogląda się z ciekawością i wybacza małe niedociągnięcia. DiCaprio przyznał, że wszystkie sceny łóżkowe zagrał on sam. Ale przyznajcie, czy udając seks z Robbie nie byłoby głupotą oddawać tego w ręce dublerów?


Czy wiecie, że pieprzone słowo ''fuck'' pojawia się w tym pieprzonym filmie, aż pieprzone 500 razy! Jest to absolutnie pieprzony rekord w całej popieprzonej historii pieprzonego kina! Dla pieprzonego porównania, w tym pieprzonym akapicie słowo pieprzyć pojawia się zaledwie pieprzone 15 razy. Na pieprzone szczęście pieprzone wulgaryzmy nie są w tej pieprzonej produkcji nachalne, nie ma pieprzonego przesytu, który występuję w tym pieprzonym akapicie.

Belfort na początku swojej drogi. Szkolony przez Marka Hannę, czyli  Mathew  MaConaugheya, który w filmie występuje krócej, niż moglibyśmy przypuszczać.

Dajcie się porwać. W końcu jest to film o fantazjach. Piękne ciała, doskonałe wakacje, stany upojenia, no i kto z na nie marzy by mieć tyle kasy, żeby spokojnie rzucać homarami w agentów FBI? :)

Plus za momenty komediowe i za błyskotliwość scenariusza. Może nie jest to genialna produkcja, ale zachęcam do obejrzenia. Moja ocena to 8 na 10.


czwartek, 2 stycznia 2014

Kamerdyner / The Butler

Przed kliknięciem Play miałam bardzo wygórowane oczekiwania. Liczyłam na The Help w innej formie. Na głęboki, poruszający film, który wstrząśnie moim myśleniem. Nie mogę ukryć, że trochę się rozczarowałam.


Historia opowiada o życiu tytułowego kamerdynera - Cecila Gainesa (Forest Whitaker), który jest odzwierciedleniem prawdziwej postaci, Eugene'a Allena. Mężczyzna w młodym wieku jest świadkiem morderstwa ojca (z rąk białego)  na plantacji bawełny, na której razem pracują. Od tego momentu Cecil uczy się w kolejnych domach, jak zostać najlepszym kamerdynerem i spełniać życzenia białych pracodawców. Staje się w tym tak dobry, że w końcu trafia na próg Białego Domu, gdzie służy przez kolejne kadencje Prezydentów USA.

Forrest Whitaker
Eugene Allen
Z drugiej strony reżyser zafundował nam spojrzenie z goła inne od Cecilowskiego ''służ i nie drażnij białego pana'', jego syn bowiem decyduje się na drogę rewolucyjną i bierze czynny udział w walce o prawa czarnej mniejszości. 

W filmie zabrakło dla mnie głębi. Zarówno pracoholizm Cecila, jak i jego trudna sytuacja małżeńska potraktowane są po macoszemu. Sceny, które powinny być dojmująco brutalne i poruszające również nie wywołują takiego wrażenia jak powinny. Z całego filmu jedyne świeże wspomnienie dla mnie stanowi bojkot zajmowania miejsca przez czarnoskórych i agresja ''rodowitych'' Amerykanów, którzy plują im w twarz, dosłownie. Reżyser nie pierwszy raz funduje nam brutalne momenty, wyreżyserował również Hej Skarbie i wciąż przed oczami mam scenę, gdzie matka rzuca w Precious telewizor z pierwszego piętra. Dlatego spodziewałam się czegoś bardziej wyrazistego.

Z ciekawością oczekiwałam również kreacji Oprah Winfrey, która grała drugie skrzypce, czyli niedocenioną, samotną żonę Ceclia. I muszę przyznać, że nie tylko poradziła sobie z rolą, ale stworzyła bardzo ciekawą postać.


Siedemdziesiąt lat walki czarnoskórej mniejszości o własne prawa przedstawił Daniels w dość atrakcyjnej, choć nie wyczerpującej formie, co jest oczywiście zrozumiałe, bo jak w niespełna dwie godziny przedstawić taki szmat czasu. Obserwujemy więc najbardziej przełomowe wydarzenia z tego okresu. Film jest zapowiedzią świetlanej przyszłości mniejszości, która rozwinie się za rządów Baracka Obamy. On sam natomiast jest urzeczywistnieniem snu Kinga, a wszelka dyskryminacja zakończyła się w momencie, gdy on zamieszkał w Białym Domu. Taki amerykański happy end.

Najważniejsza zaletą tego filmu jest to, że po prostu dobrze się go ogląda. Jednak według mnie nie zarysuje się on szczególnie w historii światowej kinematografii. Dobra siódemka.