czwartek, 28 sierpnia 2014

MINIRECENZJA: Lucy

Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Produkcja: Francja
Rok: 2014
Scenariusz: Luc Besson
Reżyseria: Luc Besson

Lucy (Johansson) zostaje zmuszona przez swojego chłopaka do dostarczenia ważnej teczki pewnemu biznesmenowi. Uruchamia to całą lawinę problemów. Najpierw, wbrew woli Lucy, do jej brzucha zostaje wszyta paczka z bardzo silną substancją - coś jak narkotyk. Później substancja ta przenika do jej organizmu. Wreszcie całe jej ciało, a w szczególności mózg, zaczyna ulegać ogromnym transformacjom. Zmiany następują w gigantycznym tempie i niemożliwością wydaje się ich zatrzymanie.

Do plusów "Lucy" zaliczam przede wszystkim to, że w filmie znajduje się sporo momentów bardzo wartkiej akcji. Podoba mi się łatwe w odbiorze połączenie tematów naukowych (praca ludzkiego mózgu) z kinem typowo komercyjnym. Poza tym, w "Lucy" można zobaczyć naprawdę ciekawe zdjęcia porównanujące ludzki temperament ze zwierzęcymi instynktami. Johansson udowodniła, że potrafi grać nie tylko samym głosem (czyt. "Her"), ale też ze świadomie ograniczoną mimiką (i tak jej nie lubię). No i Morgan Freeman - po prostu!

Nie podobało mi się dość długie i trochę flegmatyczne wprowadzenie. Część ze zmieniającą się Lucy jest zdecydowanie lepsza. Z kolei końcówka filmu nieco przesadzona, nawet jak na Sci-Fi. Najwidoczniej Bessona poniosła wyobraźnia. Szkoda też, że film nie zmusił mnie do żadnych głębszych refleksji, a przecież temat bycia nadczłowiekiem jest bardzo chwytliwy i lubiany zarówno przez twórców, jak i widzów.

Oceniłam: 6/10. Jest nieźle i tylko nieźle. 

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

MINIRECENZJA: Niezniszczalni3 / The Expendables3

Gatunek:    Akcja
Produkcja:  USA
Rok:         2014
Reżyseria:   Patrick Hughes
Scenariusz: Sylvester Stallone, Katrin Benedikt, Creighton Rothenberger

Stonebaks (Gibson) jest groźnym i znanym na całym świecie handlarzem bronią. Wiele lat temu był jednym z założycieli Niezniszczalnych - grupy najlepszych i najsilniejszych żołnierzy do wynajęcia, działających wg własnych zasad. Niezniszczalni, chcąc rozliczyć się z niedokończonych spraw i porachunków, polują teraz na Stonebanksa. Jednak, na miejsce doświadczonych i coraz bardziej podstarzałych zawodowców lider grupy, Barney Ross (Stallone) ma do wyboru młodszych, energicznych zawodników.

"Niezniszczalni" to typowe, w wielu momentach świadomie przesadzone, kino akcji. Tutaj nie mają prawa zasady grawitacji, ani nie ma miejsca dla mięczaków. Chociaż fabuła filmu wydaje się być przemyślana i w miarę sensowna, to w rzeczywistości "trójka" niewiele różni się od poprzedniej części. Jest nawet od niej nieco słabsza, m.in. dlatego, że zabrakło wątków humorystycznych wynikających z dystansu głównych bohaterów do swojego zaawansowanego wieku. W "Niezniszczalnych 3" można zobaczyć lekką wojnę pokoleń - rywalizację doświadczenia z impulsywną energicznością.

Brawa dla wszystkich mięśniaków za to, że nawet z najbrudniejszej walki ich okulary wychodziły bez szwanku i lśniły czystością, której może pozazdrościć każde lustro w moim domu. Brawa 2 dla Banderasa - jego bohater to (zdecydowanie!) mój ulubieniec filmu.

Film całkiem niezły, może zapewnić 2h rozrywki, nie tylko zagorzałym fanom kina akcji.  Oceniłam 6/10


niedziela, 17 sierpnia 2014

28 tygodni później / 28 Weeks Later

gatunek:
produkcja:
premiera:2007
reżyseria:
scenariusz:


   Smieszny wirus zaatakował Wielką Brytanię, po jego eliminacji zaczęto na nowo odbudowę miasta. W pewnym momencie coś poszło nie tak i do zdrowych mieszkańców wydzielonego dystryktu przedostaję się zakażony człowiek. Zombie wychodzą i krzyczą ''Let's play a game''.

   Nie pamiętam już kto polecił mi ten horror, jednak pamiętam przymiotnik ''dobry'' użyty podczas opisywania go. Użyty jak się okazuje na wyrost. Niedorzeczność goni niedorzeczność. Nie dziwię się, że w scenariuszu jest tyle dziur, skoro pracowało przy nim kilka osób, każda miała na film inny pomysł. Wygląda na to, ze gdy jeden wychodził do toalety, a drugi na papierosa, trzeci dopisywał coś w pośpiechu. Początek filmu to środek akcji, gdzie zabijani są główni bohaterowie. Dajcie widzom szansę przywiązać się do którejkolwiek z postaci, nim zaczniecie rzeź Bitches!

  Ktoś miał poważny problem z matematyką, ja tez mam, ale od takiej ułomności się odcinam. Co scenę jesteśmy przenoszeni ''X tygodni później'' i na końcu nie wiemy, czy to jest teraźniejszość, przyszłość, czy zaprzeszła przyszłością dawniejszość.

Film mnie wkurzył. Po pierwsze za nachalny dramat rodzinny bo zarówno mamusia, jak i tatuś staja się zombie i gonią własne dzieciaczki. Po drugie za bezmózgowość, bo kto krzyczy ''idźcie i reprodukujcie się'', gdy na terenie znajdują się wciąż zakażeni zombie. To tak jak gdyby umieścić zdrowych już pacjentów szpitala wśród zakażonych i dziwić się, że Ci pierwsi zaczęli chorować! Po trzecie za to, że wirus rozpowszechnia się z debilnego powodu, mianowicie, zdrowy mężczyzna, znajduje swoją chorą, odizolowaną od wszystkich żonę, która wygląda jak z planu Walking Dead, i całuje ją uwaga... z języczkiem, zarażając się śmiertelnym wirusem. Po czwarte za ultra szybkie sceny, w których zombie atakują ludzi, obraz śmiga jak w światłach dyskoteki. Twórcy nie mieli kasy na efekty, więc postanowili włączyć przyspieszenie, najciekawsze sceny dzieją się tak szybko, że sami nie jesteśmy pewni co właściwie widzimy. EPIC FAIL!

Na plus: postapokaliptyczna Wielka Brytania.

Po głębszym zastanowieniu i wylaniu frustracji w okienku blogspota w formie recenzji: 4/10. Uważajcie na wysoką ocenę na FW.

piątek, 15 sierpnia 2014

MINIRECENZJA: Sekstaśma / Sex Tape


Gatunek: Komedia  
Produkcja: USA
Rok: 2014
Reżyseria: Jake Kasdan
Scenariusz: Kate Angelo, Jason Segel, Nicholas Stoller


Małżeństwo Annie (Cameron Diaz) i Jay'a (Jason Segel) dopadła rutyna i niemożliwa do zaakceptowania nuda. Żeby ożywić swój związek i znów czerpać radość ze wspólnie spędzanych nocy, para postanawia nagrać sekstaśmę. Pomysł przestaje wydawać się genialny dopiero wtedy, gdy za sprawą "chmury" nagranie trafia na wszystkie iPady, które Jay rozdał znajomym.

Pierwsze minuty filmu sprawiają wrażenie, że "Sekstaśma" to w rzeczywistości "American Pie"-  część 9478920. Na szczęście, z czasem fabuła (mimo, że schematyczna i szablonowa) zaczyna nabierać sensu. Nie ulega też wątpliwości, że film jest komedią - to się naprawdę ceni! Chociaż nie wszystkie gagi były w moim typie, to w "Sekstaśmie" pojawiło się też kilka scen, które kapitalnie trafiły w moje poczucie humoru. Trochę szkoda, że film to tak nachalna reklama Apple'a i dziwi fakt, że nad tym prostym scenariuszem pracowały aż trzy osoby.

Ocena: 6.5/10 - całkiem niezła propozycja na rozluźniający seans po ciężkim dniu :)

czwartek, 14 sierpnia 2014

The Best Of Robin Williams


   Przeczytałam wczoraj w internecie słowa pewnego ignoranta: ''Codziennie umiera tysiące ludzi, a umrze jakiś aktorzyna z Hollywood i wszyscy się podniecają''. Nie wiem, czy taka osoba w ogóle zapoznała się z filmami Williamsa, ale wiem, gdzie powyższą opinię może sobie wsadzić.

Robin towarzyszył mi od dziecka. Moja rodzina miała serdecznie dość tego, że gdy tylko w telewizji emitowano Hooka telewizor był okupowany przez małą dziewczynkę, która doceniała wyobraźnie twórców. Choć film skradł Dustin Hoffman, w olbrzymiej lokowanej peruce, z krzaczastymi brwiami i wąsem, tak mnie najbardziej podobała się metamorfoza, jaką przeszedł Piotruś. Williams doskonale zagrał najpierw przeciętnego pracoholika, głowę rodziny, która, jak to bywa w amerykańskich filmach nie ma czasu dla najbliższych, czego objawem jest nie przychodzenie na mecze syna. Za sprawą magicznego pyłku i pozbycia się kija z własnego ciała zaczyna latać, piać i wierzyć, że jest słynnym Piotrusiem Panem. Film uwielbiałam za Nibylandię, wszędobylską wolność i brak zasad, scenę, w której Robin poleciał po raz pierwszy i oczywiście za pierwszą młodzieńczą miłość:

Teraz punk nie jest w moim typie.

Zawsze po seansie szłam spać z uśmiechem i przekonaniem, że wszystko jest możliwe. I oczywiście z ogromną niechęcią do dorastania. (Fuck.)

Ku mojej uciesze kolejny film z Robinem, równie często emitowany w telewizji przypadł do gustu mojej mamie, więc bez wyrzutów sumienia telewizor stał się naszym zakładnikiem. Mowa tu o Jumanji. Sam pomysł na to, żeby gra planszowa zmieniała rzeczywistość, przenosiła ludzi w czasie i pluła pająkami wydawał mi się wtedy WOW (zdania nie zmieniłam). Na sam dźwięk upiornych bębnów miałam ciarki, a końcówka zamiast ostudzić emocje po całym filmie, tylko je nasyciła. Modliłam się oczywiście o drugą część, choć dziś kłóciłabym się z samą sobą, wiedząc jak kiepskie bywają ''dwójki''. Williams podobał mi się w swojej roli, ponieważ był ostoją racjonalności, odważnym, choć wciąż małym chłopcem, zamkniętym w dorosłym ciele (Hook sequel). A, ze reszta bohaterów delikatnie mnie irytowała (zwłaszcza towarzysząca mu nijaka blondynka, piszcząca przez cały film), szybko stał się on moim ulubionym bohaterem w całej produkcji.

Jasne, że potem przyszła kolej na Panią Doubtfire, Patch Adams, Między Piekłem a Niebem, Przebudzenia, Umarłych Petów i innych Buntowników z Wyboru, jednak te dwie, powyższe role stały się mi wyjątkowo bliskie i to z nimi najbardziej utożsamiam Williamsa.

Był świetnym komikiem, szybkim, tak jak gdyby jego myśli wyprzedzały o kilkanaście sekund narząd mowy. Dżin z Alladyna jest tylko potwierdzeniem tego, jak potrafił bawić się językiem. Jak grał, to całym ciałem. Uśmiechnięty. Fajny. Więc niech mi żaden idiota nie pisze o nim, jako o aktorzynie, bo aktorzyną można nazwać Jessicę Simpson. Jego śmierć potwierdza powiedzenie, że najgłośniej śmieją się ci najmniej szczęśliwi, a on sam powiedział kiedyś, że samobójstwo jest nieodwracalnym rozwiązaniem na tymczasowe problemy. Całkowitej prawdy na temat jego śmierci nie dowiemy się nigdy, możemy jedynie żałować, że nie zobaczymy go w 63 filmie (wg. danych Filmwebu).









niedziela, 10 sierpnia 2014

MINIRECENZJA: Niebo istnieje...naprawdę / Heaven is for real



Gatunek:    Dramat
Produkcja: USA
Rok:          2014
Reżyseria:  Randall Wallace
Scenariusz: Chris Parker, Randall Wallace





Historia małego chłopca, który podczas operacji opuścił ciało i odwiedził niebo. Opowiadając najpierw rodzicom, później każdemu, kto chce go wysłuchać o tym, co go spotkało - przewraca uporządkowany świat najbliższej rodziny. Jednocześnie, wystawia na próbę wiarę swojego ojca - pastora, który przestaje być w 100% pewien tego, o czym opowiadał w coniedzielnych kazaniach wiernym ze swojej parafii. Film oparty na faktach. 

Scenariusz filmu zapowiadał się naprawdę obiecująco. Liczyłam na solidną fabułę, opartą na trudnych do pojęcia doświadczeniach małego bohatera - Coltona. Niestety, ten ciekawy wątek został przedstawiony w do bólu schematyczny sposób. Najbardziej raziła wszędobylska amatorszczyzna - nie wykluczając reżyserii i gry aktorskiej. Momentami miałam wrażenie, że oglądam zlepek zdjęć zmontowanych przez twórców niedzielnego programu dla dzieci, pt. "Ziarno". Dziwi fakt, że "Niebo istnieje..." miał tak głośną kinową premierę. Dla mnie to typowe kino telewizyjne z irytującymi dialogami oraz mało wiarygodną dojrzałością Coltona. Po jego kolejnych zachętach ("Chcesz o tym porozmawiać?") kierowanych do o wiele od niego starszych osób zaczęłam czuć, jakby kilkulatek bawił się w dojrzałego psychologa.

Zmarnowany potencjał, film bardzo średni i ocenę 5/10 daję przede wszystkim ze względu na mój sentyment do filmów opartych na faktach.

piątek, 8 sierpnia 2014

Niczego nie żałuję - Edith Piaf / La Môme

Wspominałam kiedyś, że biografie zajmują czołowe miejsce wśród moich ulubionych kategorii, zarówno w filmie, jak i literaturze? Tak, wiem… za każdym razem, gdy piszę właśnie o kinie biograficznym ;) Nie jest to na szczęście spowodowane pospolitym wścibstwem z mojej strony (:P), a raczej podziwem dla tych wszystkich bohaterów, których życie obfitowało w rozmaite i wręcz nieprawdopodobne wydarzenia. Niestety, wiarygodność biografii jest zazwyczaj trudna do zweryfikowania, więc ja najbardziej cenię te, za sprawą których zaczynam patrzeć na daną postać w zupełnie nowym świetle i mam ochotę dowiedzieć się o niej jak najwięcej.



Życia Edith Giovanni Gassion (bo tak naprawdę nazywała się Edith Piaf) nie da się streścić w kilku zdaniach, czy nawet kilkudziesięciu minutach filmu. Trudne dzieciństwo, zaburzone relacje z matką i ojcem, problemy zdrowotne i emocjonalne, mieszkanie w domu publicznym i śpiewanie na ulicy – to tylko niewielki ułamek wszystkich doświadczeń Piaf.  Nic więc dziwnego, że reżyser – Olivier Dahan – postanowił skupić się jedynie na kilku punktach z życiorysu piosenkarki.

Oglądając „Niczego nie żałuję” nie można spodziewać się chronologicznego przedstawienia kolejnych faktów, bo reżyser skacze między różnymi etapami i konkretnymi sytuacjami. Lubię tego typu zabiegi, zwłaszcza w biografiach i filmach opartych na faktach. Zapewniają one dynamiczną akcję i chronią przed wrażeniem oglądania edukacyjnego dokumentu na lekcji historii w szkole.

Wcielenie się w tak skomplikowaną, niepowtarzalną i charakterystyczną postać, jaką była Piaf, jest pewnie marzeniem wielu aktorów. Marion Cotillard odegrała rolę Edith fenomenalnie. Była wiarygodna i gdy występowała na wielkiej scenie i śpiewając na ulicy, bawiąc się na zatłoczonym przyjęciu i wsłuchując w samotności w dźwięki muzyki, kłócąc w młodości z matką i walcząc z niedogodnościami schorowanego ciała. Jednak największe wrażenie wywołała na mnie scena (SPOJLER) rozpaczy Edith po śmierci ukochanego (KONIEC SPOJLERA) – widok zdruzgotanej bohaterki na długo zapada w pamięć.



Po obejrzeniu „Niczego nie żałuję” prawdziwa Edith Piaf stała się dla mnie jedną z najbardziej tajemniczych i intrygujących kobiet na świecie. Wcześniej, słysząc jej piosenki, nawet nie byłam pewna, czy rozpoznałabym jej twarz na pierwszym lepszym zdjęciu. Wyobrażałam ją sobie jako elegancką, schludną, piękną i wiecznie młodą Francuzkę. Portret, który zobaczyłam na ekranie zupełnie zburzył moje wymysły, przez co już od pierwszych minut filmu wiedziałam, że mam przed sobą przeszło 2 h ciekawego seansu.


Mistrzowska gra Marion Cottilard (Oscar), mistrzowska charakteryzacja (Oscar) i TA MUZYKA stanowią fundament filmu, bez którego z pewnością nie byłabym nim oczarowana, aż do stopnia: 8/10 
Chętnie wracam do tego filmu i wszystkim, którzy wahają się, czy go obejrzeć  - gorąco polecam!