wtorek, 30 lipca 2013

Koliber / Hummingbird / Redemption

Niedawno się przekonałam, że kino akcji to nie tylko mięśnie Sylvestra Stallone, czy pościgi samochodowe na miarę Szybkich i wściekłych. Koliber jest przykładem filmu akcji z całkiem sensownie przemyślaną i rozbudowaną fabułą.



Głównym bohaterem jest Joey Jones (Jason Statham), były komandos wojskowy oraz weteran wojny w Afganistanie. Jednak poznajemy go w zupełnie innym miejscu i okolicznościach. Jones, po trudnych przeżyciach na froncie, wskutek których musi uciekać przed sądem wojskowym, staje się bezdomnym żyjącym na ulicach Londynu. Pewnego dnia, uciekając przed agresywnymi awanturnikami, udaje mu się schować w mieszkaniu, którego właściciel na dłuższy czas wyjechał z miasta. To sprawia, że Jones postanawia zmienić swoją tożsamość i próbuje wrócić do normalnego życia. Losy głównego bohatera cały czas przeplatają się z postacią siostry zakonnej Cristiny (Agata Buzek).

Interesująca obsada to jeden z głównych czynników, który mnie zachęca do obejrzenia filmu. Poza tym, zawsze z dużym zainteresowaniem śledzę karierę Polaków zagranicą. Kiedy więc znalazłam Kolibra,  w którym Agata Buzek gra jedną z głównych ról i w dodatku partneruje Jasonowi Stathamowi, to liczyłam na naprawdę ciekawe kino.  


Agata Buzek & Jason Statham
Muszę przyznać, że rola Stathama w Kolibrze jest zadziwiająco złożona i szeroko rozbudowana. Aktor, w większości filmów gra groźnych mięśniaków, którzy najczęściej skupiają się na argumentach siły, a nie na sile argumentów. Natomiast grany przez niego Jones jest bardzo emocjonalną, skomplikowaną postacią. Z jednej strony nie potrafi zerwać z przestępczą przeszłością, a z drugiej odczuwa wyrzuty sumienia. Staham w końcu udowodnił, że nie warto go szufladkować. Z kolei Agata Buzek to godna reprezentantka polskiego kina. Chociaż mnóstwo internautów (zapewnie nieskazitelnych i idealnych…) nieustannie wytyka jej brak urody – to braku talentu zdecydowanie nie można jej odmówić. Buzek gra siostrę zakonną, ale jej postać wcale nie jest płytka i jednoznaczna. Targana różnymi emocjami i wątpliwościami pokazuje, że człowieka nie można oceniać „po okładce”, a habit nie zawsze oznacza bezgraniczne szczęście. Raził mnie tylko na siłę wpleciony wątek miłosny, którego nietrudno było się domyślić.


Koliber może mieć pewną wadę – dla fanów typowego kina akcji będzie zbyt łagodny, a może nawet nostalgiczny. Z kolei miłośnicy tradycyjnych dramatów mogą uznać, że fabuła (zwłaszcza przez wspomniany wątek miłosny) jest powtarzalna i przewidywalna. Mimo wszystko warto zobaczyć film, w którym Statham pokazuje, że jest aktorem (nie bokserem), a Buzek tworzy interesującą, rozbudowaną postać (a nie gra przez 30 sekund, bo resztę reżyser postanowił wyciąć). Podsumowując – szału nie ma, ale z ciekawości warto obejrzeć.

Ciekawostka - w tytule nie ma pomyłki, film w Polsce ma tytuł Koliber, w Anglii - Hummingbird, w Stanach - Redemption. Tytułów używanych w pozostałych państwach na świecie już mi się nie chciało sprawdzać :)




piątek, 26 lipca 2013

Gorący Towar / The Heat

Podczas gdy temperatury za oknem rosną, zmniejszają się szanse na tłumy w kinie. Czy warto zatem poświecić się i zobaczyć Gorący towar, którego premiera miała miejsce tydzień temu?


Pomimo, że sama fabuła nie poraża, to film ma jedną olbrzymią zaletę. Występują w nim dwie świetne aktorki - Bullock i McCarthy. Pierwsza, która ma na koncie Oscarową statuetkę, druga była do niej nominowana. Melissa McCarthy jest powodem, dla którego nie mogłam się doczekać premiery tego filmu. Znać możecie tę aktorkę z serialu Mike & Molly, gdzie gra jedną z tytułowych ról, filmu Kac Vegas III oraz  oczywiście Druhien. Samo pojawienie się jej na ekranie wywołuje u mnie szczery uśmiech. Nic dodać, nic ująć - uwielbiam ją.



W The Heat dostała rolę, w której odnalazła się idealnie. Może hejtować, ironizować i rzucać bardzo dwuznacznymi tekstami. Widać, że obie panie wprost za sobą przepadają, tworzą zgrany duet zarówno na ekranie, jak i prywatnie.

Fabuła kręci się wokół tego, że agentka FBI (Bullock)  pomaga policji w Bostonie odszukać i schwytać rosyjskiego agenta. Trafia na niezwykle efektywną partnerkę (McCarhy) i pomimo początkowej niechęci udaje się im nawiązać współpracę, a nawet, w co na początku trudno uwierzyć - polubić się. Ale kogo nie zbliży ze sobą pijacka noc w barze. Sama Bullock przechodzi w filmie metamorfozę - od neurotycznej, pedantycznej, nudnej kobiety po prawdziwe kobiece wydanie Stallone'a.

Humor w tej komedii jest naprawdę niewymuszony i pozwala zapomnieć o małych niedociągnięciach w sensacyjnym wątku filmu. Pomimo, że nie do końca wierzymy w umiejętności Pań w obsługiwaniu broni/granatów, tak wiemy, że każda z nich to twarda sztuka. A taka odmiana, gdzie główne role w filmie akcji przypadły kobietom mnie osobiście bardzo się podoba.

Warto dodać, że reżyser Paul Feig był autorem scenariusza do Oszukać Przeznaczenie oraz usiadł za kamerą już wcześniej, po to by wyreżyserować wcześniej wspominane Druhny.

Scenariusz niestety nie trafia w dziesiątkę, natomiast humor nokautuje. Ocena: 7/10.

wtorek, 23 lipca 2013

Iluzja / Now You See Me

Chociaż Iluzja została zaklasyfikowana do kategorii: kryminał i thriller, to jak najbardziej spełnia oczekiwania postawione filmom rozrywkowym. Wybierając się na Iluzję chciałam zobaczyć niezłe widowisko, którego obietnicą były dynamiczne zwiastuny – i na szczęście się nie rozczarowałam.



W skrócie: czwórka magików – iluzjonistów dostaje możliwość wstąpienia do tajemniczej organizacji. Jednak, by im się to udało, muszą oczywiście wykonać kilka spektakularnych zadań.  Jednym z nich jest obrabowanie francuskiego banku na oczach jego właściciela oraz tysięcy widzów.

Jak pisałam we wstępie – Iluzję lepiej potraktować wyłącznie jako film rozrywkowy. Nie warto za bardzo się zagłębiać w fabułę, ponieważ mogą w niej razić pewne niedociągnięcia, a nawet brak logiki. Można też odnieść wrażenie, że te błędy w scenariuszu zostały świadomie zastąpione świetną reżyserią (Louis Leterrier), więc podczas seansu lepiej się skupić na formie, niż na treści.

Główną siłą Iluzji była dla mnie naprawdę wartka akcja, przez co od pierwszych do ostatnich minut oglądałam film z dużym zainteresowaniem. A warto wspomnieć, że nieczęsto mi się to zdarza – przydługawe wstępy i czas „rozkręcania się” fabuły to nagminny problem kina. Natomiast w Iluzji  uwagę przykuwają nie tylko kolejne tricki iluzjonistów, ale także sceny pościgów samochodowych, przesłuchań magików przez funkcjonariuszy FBI, czy gonitwy na ulicach Nowego Orleanu.  Zaletą jest też dosyć ciekawe i lekko zaskakujące zakończenie.

Chociaż głównymi bohaterami są teoretycznie czterej magicy, to widać wyraźny podział na tych bardziej i mniej głównych. Na pierwszy plan wysuwa się postać Daniela Atlasa (Jesse Eisenberg) – gadatliwego chłopaka, prowadzącego każde show. Obszernie został też przedstawiony najstarszy, bardzo pewny siebie mentalista i hipnotyzer – Merritt McKinney (Woody Harrelson). Natomiast młody Jack Wilder (Dave Franco) oraz jedyna kobieta wśród czwórki magików – Henley Reeves (Isla Fisher) są raczej statystami i pomocnikami, a ich postaciom poświęcono najmniej uwagi.

Jesse Eisenberg 
Woody Harrelson 
Dave Franco 
Isla Fisher

Idąc za radą mojego (naszego!) ulubionego krytyka filmowego –Tomasza Raczka – oceniając film starałam się zwrócić uwagę na reakcje pozostałych widzów w kinie. Już sam fakt, że na Iluzję się wybrałam przed południem, w środku tygodnia, gdy film jest na ekranach kin już od kilku tygodni, a na sali znajdowało się kilkadziesiąt osób, jest dowodem niesłabnącego zainteresowania tą produkcją. Widzowie zdawali się bawić równie dobrze jak ja – między chrupaniem popcornu i nachosów a popijaniem tego colą, mieli czas kilkakrotnie wybuchnąć śmiechem. Wychodząc z sali ktoś nawet wyraził głośno nadzieję, na kolejną część filmu (co wydało mi się akurat dziwne, bez przesady z tymi zachwytami). W związku z tym, jeśli nie macie pomysłu na spędzenie upalnego przedpołudnia/popołudnia/wieczoru, to zachęcam Was na wycieczkę do kina, póki Iluzja nie zniknęła z repertuaru. 

A na koniec trochę iluzji przed Iluzją:

Czaszka, czy kobieta w lustrze?



wtorek, 16 lipca 2013

Księga Diny / I am Dina


Już nie jeden raz wspominałyśmy, że mamy słabość do kina skandynawskiego. Czasami się nawet zastanawiam, czy Skandynawowie potrafią robić złe filmy. Na szczęście jeszcze nie znalazłam argumentów, które by to potwierdziły.

Nie inaczej jest z Księgą Diny, film wyreżyserowany przez Ole’a Bornedal’a (m. in. Kronika Opętania, LBD pisała o niej tutaj), który mimo, że światową premierę miał 11 lat temu, to polskiej nie doczekał się do dziś. Ja na film trafiłam zupełnie przypadkowo: tylko dlatego, że zainteresował mnie tytuł i plakat.

„Jestem Dina, zabijam tych, których kocham” – tymi słowami głównej bohaterki można najkrócej przedstawić fabułę filmu. Dina w dzieciństwie spowodowała śmierć swojej mamy, naprawdę bolesną śmierć (co ciekawe: ta mocna scena miała miejsce już w czwartej minucie filmu, więc problem długiego rozkręcania się akcji tutaj nie występuje). Chociaż był to wypadek, to to zdarzenie wpłynęło na całe jej życie.  Historia rozgrywa się w latach 60. XIX wieku, w Północnej Norwegii, ale zdecydowanie czas i miejsce nie są w tym filmie najważniejsze.

Tytułową Dinę włączyłam do grupy najciekawszych filmowych głównych bohaterek. Jest ciekawa, bo: totalnie dziwna, twarda, potrafi dominować nad dosłownie wszystkimi, z jednej strony ma pecha, a z drugiej zawsze stawia na swoim, niezrównoważona emocjonalnie, napiętnowana traumatycznym wydarzeniem z dzieciństwa, jak kogoś kocha, to aż do bólu (swojego i tej drugiej osoby), a do tego wszystkiego jest bardzo kobieca. Chyba nie można być bardziej skomplikowanym. Jestem pewna, że Dina nie byłaby TAKĄ Diną, gdyby nie grające ją aktorki. Maria Bonnevie wcieliła się w postać dorosłej bohaterki i bardzo wiarygodnie grała kobietę na zmianę: obłąkaną – surową – zmysłową. Natomiast Amanda Jean Kvakland wcieliła się w małą Dinę, która po śmierci mamy przeżyła tak wielki szok, że stała się dzikim pustelnikiem żyjącym w tłumie ludzi.

Amanda Jean Kvakland (mała Dina)
Maria Bonnevie (Dina) i Gerard Depardieu (Jacob, mąż Diny)
Obsadę zasili także znani aktorzy: Gerarda Depardieu – jako mąż Diny oraz coraz bardziej popularny w Polsce Mads Mikkelsen  (Polowanie, Hannibal) – jako Niels, mężczyzna marzący o wyjeździe do Ameryki. Mikkelsen jest po prostu stworzony do kreowania bohaterów delikatnie stwierdzając – nie wzbudzających sympatii. Chociaż grany przez niego Niels jest postacią co najwyżej trzecioplanową, to aktor sprawił, że wątek jego bohatera nie wypada z pamięci zaraz po obejrzeniu filmu.

Mads Mikkelsen (Niels)
Film polecam osobom, które lubią na ekranie lekki dreszczyk emocji i niepokoju, są fanami thrillerów, ale dla których horrory są raczej nie do zniesienia. Być może właśnie dlatego, że należę do tej grupy, Księga Diny trafiła w mój gust. 


czwartek, 11 lipca 2013

World War Z

   Zombie to przetarty szlak w sztuce filmowej. Podobnie jak postapokaliptyczne scenariusze. Czy jest więc coś czym można nas w tej tematyce zaskoczyć? World War Z udowadnia, że nie. Co nie znaczy, że film jest zły, a ja odradzam go oglądać. Wprost przeciwnie. Pomimo tego, że produkcja nie wprowadza bardzo nowej jakości, o tyle zrealizowana z prawdziwą pompą i z ogromnym finansowym wkładem jest dowodem na to, że Brad Pitt nigdy nie gra w byle czym. Wiedziałam, już przy pierwszym obejrzanym trailerze tego filmu, że skoro ten bardzo lubiany przeze mnie aktor chwycił scenariusz i postanowił uświetnić film swoja obecnością, to produkcja ta nie może być głupia i pozbawiona sensu. A przede wszystkim, o co łatwo w tym gatunku - mało wiarygodna.


   Fabuła przedstawia się następująco: Gerry (Pitt), były wojskowy musi przebrnąć przez rozłąkę z rodzinę, aby móc uratować świat przed zombie. Nikt nie zna przyczyny nagłych zachorowań członków populacji, dlatego na barkach dzielnego Pitta leży również rozwikłanie tej zagadki. Co ciekawe, przeczytałam gdzieś  że aktor zachował się równie bohatersko poza planem filmowym. Podczas kręcenia scen w Glasgow jedna ze statystek, która miała uciekać przed wpół umarłymi przewróciła się i przed stratowaniem uratował ją, nie kto inny, a bożyszcze kobiet - Pitt.
   Średnio, biorąc pod uwagę różne źródła stwierdzić można, że budżet twórców filmu wahał się w granicach 200 mln dolarów. Film dopracowany jest w najmniejszym szczególe. Świetna muzyka i efektowne sceny pokazujące masy zombie to największe atuty tego filmu. 




I pomimo tego, że doskonale wiemy, ze to wszystko już widzieliśmy, to i tak dajemy się porwać bardzo amerykańskiemu filmowi sci-fi. Poza kilkoma momentami, gdzie bohaterskość Brada Pitta i jego nieśmiertelność wydają nam się niewiarygodne, to film Fostera zrobiony został bardzo poprawnie. Jesteśmy w stanie uwierzyć w powód pandemii, kiedy w końcu wychodzi on na jaw.



Są chwilę, gdy wbici w fotel oczekujemy następnej sceny. Wszystko przy akompaniamencie dźwięków, które wywołują dreszcze na plecach. Charakteryzatorzy również postarali się tworząc zombie. Dodajmy grę aktorską na wysokim poziomie i mamy doskonały powód, by wybrać się do kina.

Nic dodać nic ująć. Film jest bardzo dobry. Moim zdaniem nie pożałujecie wydanych kilkunastu złotych na bilet. I nawet gdyby puste spojrzenia zombie nie robiły na Was wrażenia, to zdjęcia zniszczonego Nowego Jorku wywołają je na pewno. Ocena: 8 / 10.

P.S Jak robi się zombie? :)


P.S 2: Ostrzeżenie, gdzie można spotkać wpół umarłych?


Inspiracja dla co drugiego filmu o tematyce zombiaków. Do spotkania co poniedziałek w każdym polskim mieście:



wtorek, 2 lipca 2013

Nasze matki, nasi ojcowie / Unsere Mütter, Unsere Väter

Egzystencja prawdziwego Polaka dopiero co powróciła na spokojne wody po premierze antypolskiego Pokłosia, a już trafia go kolejny cios, i to z rąk przeklętych Niemców. Jakby wojna to za mało! I tak Prawdziwy Polak wstaje od telewizora, przerywa spokojny seans 5600 odcinka Klanu, by wyruszyć na walkę z oprawcą - Braunem, który jest zapewne pra pra wnukiem Hitlera. Bo nigdy inny nie zgodziłby się na emisję niemieckiego serialu o antypolskim wydźwięku w polskiej, publicznej telewizji. 

Zapraszam na subiektywną, stronniczą i ironiczną recenzję serialu Nasze matki, nasi ojcowie.


Aby skosztować dobrego kina nie zawsze trzeba sięgać po film. Kino małego ekranu nie raz udowodniło, że jakościowo dorasta do starszego brata. Nasze matki, nasi ojcowie to trzy odcinkowy miniserial, wyemitowany w niemieckiej telewizji i przeniesiony nie dawno do polskiej telewizji publicznej. Wzbudzający wiele kontrowersji przez zarzucanie mu antypolskości, ale czy słusznie? Od razu przyznam się, że to własnie moja wrodzona ciekawość zachęciły mnie do obejrzenia tego serialu, bynajmniej nie należę do fanów wojennych produkcji.

Oto jakie echo przeszło przez nasze społeczeństwo:

niezalezna.pl

filmweb.pl
filmweb.pl
filmweb.pl
kwejk.pl

Burza jak po Złotych żniwach, a to dopiero czerwiec. Podkreślić należy, że serial został zrobiony dla niemieckiej publiczności, więc pytanie brzmi co znowu Polaczków tak zabolało? Przecież producenci serialu nie twierdzą, że KAŻDY Polak to antysemita, a tak to zostało odebrane. Tak samo jak nie każdy Polak to złodziej i alkoholik, nie każdy Niemiec to morderca i hitlerowiec. Dla myślących stereotypowo mam prośbę:


Ok, ale przechodząc do samego serialu. Dla mnie ogromną zaletą było to, że historia dotyczy grupki młodych ludzi, około dwudziestoletnich, których jedynym życzeniem jest spotkać się w tym samym składzie po wojnie. Przypadkowe spotkania w kilkuletnim koszmarze, to jedyne na co zezwala im jednak scenarzysta. Każdy z piątki znajomych obiera inną drogę. Jedni idą walczyć w imię Ojczyzny (Niemiec) do Wehrmachtu, kobiety wybierają: jedna karierę piosenkarki, druga pielęgniarki. Ostatni z piątki znajomych - niemiecki Żyd ląduje nawet w wagonie, kierunek: Auschwitz.


Fabuła jest naprawdę bardzo dobra. Twórcy przekonują, moim zdaniem słusznie, że Niemcy źle się czuli w roli morderców. Świat nie jest czarno - biały, co po raz kolejny chcemy Wam pokazać. Oczywiście były wyjątki od reguły, jak zawsze. Powiedziane jest jednak, i to na głos - z ust głównego bohatera - że przez pierwsze miesiące młodzi mężczyźni walczyli w imię Ojczyzny, potem zdali sobie sprawę z tego, że są jedynie mięsem armatnim. SPOILER Oczywiście Prawdziwy Polak ślepy jest na to, że największą antysemitką okazała się jedna z głównych bohaterek, czyli Niemka. Nie ważne, że Polka w tym serialu przez cały czas broniła Żyda. KONIEC SPOILERA Dla nas liczą się dwie, krótkie sceny, które pokazały prawdę i których efektem jest ukazanie naszych kompleksów. Patrząc na ten serial fragmentarycznie nie jesteśmy w stanie go zrozumieć, a tym bardziej docenić - a jest co chwalić. Bardzo dobra fabuła, świetnie obsadzone główne postaci, gra aktorska na bardzo wysokim poziomie. Brawa dla Volkera Brucha, Toma Schillinga, Kathariny Schuttler, Miriam Stein i Ludwiga Trepte. Doskonałe zdjęcia. Serial trzyma w napięciu, wzrusza i zaskakuje, nawet osoby, które nie przepadają za podobnym kinem. Pełen wstrząsających scen, które zapadają w pamięć.



Polecam wszystkim zdroworozsądkowym, myślącym ludziom, którzy będą w stanie docenić kawał dobrego kina. I którzy są zdania, że lepiej obejrzeć dobry niemiecki serial niż polskie, pseudo patriotyczne gówno, kręcone w 3D w celu wyeksponowania naszego bohaterstwa. Nic nie jest czarno - białe. Deal with it.