czwartek, 11 lipca 2013

World War Z

   Zombie to przetarty szlak w sztuce filmowej. Podobnie jak postapokaliptyczne scenariusze. Czy jest więc coś czym można nas w tej tematyce zaskoczyć? World War Z udowadnia, że nie. Co nie znaczy, że film jest zły, a ja odradzam go oglądać. Wprost przeciwnie. Pomimo tego, że produkcja nie wprowadza bardzo nowej jakości, o tyle zrealizowana z prawdziwą pompą i z ogromnym finansowym wkładem jest dowodem na to, że Brad Pitt nigdy nie gra w byle czym. Wiedziałam, już przy pierwszym obejrzanym trailerze tego filmu, że skoro ten bardzo lubiany przeze mnie aktor chwycił scenariusz i postanowił uświetnić film swoja obecnością, to produkcja ta nie może być głupia i pozbawiona sensu. A przede wszystkim, o co łatwo w tym gatunku - mało wiarygodna.


   Fabuła przedstawia się następująco: Gerry (Pitt), były wojskowy musi przebrnąć przez rozłąkę z rodzinę, aby móc uratować świat przed zombie. Nikt nie zna przyczyny nagłych zachorowań członków populacji, dlatego na barkach dzielnego Pitta leży również rozwikłanie tej zagadki. Co ciekawe, przeczytałam gdzieś  że aktor zachował się równie bohatersko poza planem filmowym. Podczas kręcenia scen w Glasgow jedna ze statystek, która miała uciekać przed wpół umarłymi przewróciła się i przed stratowaniem uratował ją, nie kto inny, a bożyszcze kobiet - Pitt.
   Średnio, biorąc pod uwagę różne źródła stwierdzić można, że budżet twórców filmu wahał się w granicach 200 mln dolarów. Film dopracowany jest w najmniejszym szczególe. Świetna muzyka i efektowne sceny pokazujące masy zombie to największe atuty tego filmu. 




I pomimo tego, że doskonale wiemy, ze to wszystko już widzieliśmy, to i tak dajemy się porwać bardzo amerykańskiemu filmowi sci-fi. Poza kilkoma momentami, gdzie bohaterskość Brada Pitta i jego nieśmiertelność wydają nam się niewiarygodne, to film Fostera zrobiony został bardzo poprawnie. Jesteśmy w stanie uwierzyć w powód pandemii, kiedy w końcu wychodzi on na jaw.



Są chwilę, gdy wbici w fotel oczekujemy następnej sceny. Wszystko przy akompaniamencie dźwięków, które wywołują dreszcze na plecach. Charakteryzatorzy również postarali się tworząc zombie. Dodajmy grę aktorską na wysokim poziomie i mamy doskonały powód, by wybrać się do kina.

Nic dodać nic ująć. Film jest bardzo dobry. Moim zdaniem nie pożałujecie wydanych kilkunastu złotych na bilet. I nawet gdyby puste spojrzenia zombie nie robiły na Was wrażenia, to zdjęcia zniszczonego Nowego Jorku wywołają je na pewno. Ocena: 8 / 10.

P.S Jak robi się zombie? :)


P.S 2: Ostrzeżenie, gdzie można spotkać wpół umarłych?


Inspiracja dla co drugiego filmu o tematyce zombiaków. Do spotkania co poniedziałek w każdym polskim mieście:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz