sobota, 30 czerwca 2012

Sponsoring

Nie mogłam doczekać się kiedy ten film pojawi się w sieci. Po przeczytaniu tylu różnych opinii i wypowiedzi nie mogłam doczekać się aż będę mogła wypowiedzieć własny głos w dyskusji na temat tego głośnego dzieła Małgorzaty Szumowskiej



To może tradycyjnie zacznę od tego jaką historię ten film opowiada. Pewna dziennikarka Anna pisze artykuł na temat prostytuujących się studentek. W tym celu spotyka się ona z dziewczynami, które tak własnie zarabiają, a my poznajemy historię wszystkich trzech pań.

Główną zaletą tego filmu jest naturalność Juliette Binoche. Wciela się ona w postać prawdziwej kobiety, z dobrze płatną pracą, problemami rodzinnymi, próbującą wyrwać się z szponów rutyny. Odetchnęłam z ulgą, gdy w jednej z pierwszych scen Anna szwęda się po domu w kompletnym nie ładzie. Miło w końcu zobaczyć na ekranie coś innego niż postaci kobiet, które wstając z łóżka wyglądają jakby własnie wróciły ze spa, a w drodze zahaczyły o makijażystę i fryzjera. A wiec brawa dla Szumowskiej za pokazanie prawdziwej, naturalnej kobiety. No i sama Binoche w tej roli była wyśmienita, ale to nie jest dla nikogo zaskoczeniem.



Anais Demoustier - francuska, młoda aktorka grająca w Sponsoringu prostytutkę. Śliczna, idealnie wpasowana do roli. Kolejny mocny atut tego filmu.

Na uwagę zasługuje również młode aktorka z Polski - Joanna Kulig, która w filmie zagrała dobrze, jednak nie jestem jej specjalną fanką.





Szkoda tylko, że to kolejny film z niedokończonymi historiami. Brakuje zakończenia, puenty, jakiegoś podsumowania. Oglądamy studentki dające się poniżać, widzimy ich emocje, obserwujemy smutne życie głównej bohaterki i klientów, którzy na początku potrzebują miłego słowa, by za chwilę zamienić się w sadystów i... no własnie - i nic. I przez to produkcja tyle straciła. Historia, mimo swojej ciekawości zostaje nie podsumowana.

I według mnie nie powinniście sugerować się średnią oceną tego filmu na portalach o tematyce filmowej. Film powinno się zobaczyć chociażby przez to, ze opowiada o problemie, o którym raczej się nie mówi. A statystycznie co piąta studentka we Francji tak własnie zarabia pieniądze. Ja daje 7 i ubolewam nad tym, że Szumowska wypościła film jakby niedokończony. Moja ocena; 7/10.


sobota, 23 czerwca 2012

Szepty / The Awakening

Przed obejrzeniem Szeptów moja wiedza na temat tego filmu była znikoma. Nie kojarzyłam go ani z reklam w telewizji, a sam tytuł nic mi nie mówił. Dlatego tez postanowiłam najpierw zobaczyć trailer: (który polecam obejrzeć bo jak on Was się nie spodoba to sam film też nie)


Po zapoznaniu się z tym filmikiem pomyślałam ''Ok, może być ciekawie''. Ścieżka dźwiękowa dobra, dawna Anglia (czyżby ten film miałby być czymś na wzór Kobiety w czerni?) i scena, gdzie mała piłeczka spada po schodach. W filmie ''Zemsta po latach'' jest podobna, na tyle genialna, ze nawet najbardziej sceptycznego fana horrorów przechodzą ciarki. Sama fabuła tez nie wydawała się naciągana i dodam, ze byłam ciekawa jak zagra Rebecca Hall, której filmów za dużo nie widziałam.

No to zacznijmy od fabuły: miała być prosta. W jednej ze szkół w Rookford w Anglii ginie chłopiec. Rówieśnicy są przerażeni. Na miejsce wezwana zostaje Florence Cathcart, która ma obalić tezę jakoby chłopaka zabiły siły nadprzyrodzone. Początkowo nie wierzy ona w takie brednie jak duchy ale z upływem czasu zmienia zdanie diametralnie.



Jak widzicie teoretycznie scenariusz można skrócić w kilku zdaniach. Jednak jak było w praktyce?
Przede wszystkim film jest bardzo zagmatwany. Mamy tam niedokończone watki, przyrost treści a pod koniec, gdy wszystko się wyjaśnia nie jesteśmy pewni czy gdybyśmy obejrzeli film od początku to cokolwiek trzymało by się kupy. Nie wiemy kto jest duchem a kto żywa postacią. Scenarzyści przeskakują z tematu na temat; mamy uczniów karanych w surowy sposób, zamazaną postać na zdjęciach, wywoływanie ducha, izolowanego chłopca, tragiczną historię głównej bohaterki i dziesięć innych historii, które ktoś nie wiedzieć po co postanowił zamieścić w jednym długim filmie:)



Czym byłby opis horroru w którym nie wyraziłabym opinii na temat scen, które mają nas przestraszyć? Jeżeli chodzi o to, to w tej produkcji mamy bardziej momenty, na których podskoczmy zaskoczeni niż takie prawdziwe, budujące napięcie. Mamy cisze, spokój i nagle słyszymy głośne dźwięki pianina a na ekranie pojawia się duch.

Film jest tez trochę przewidywalny. Przykładowa sytuacja: Kobieta stoi na pomoście, myślimy: ''wpadnie do wody'', ona wpada. Dalej: ''na pewno coś ją w tej wodzie zaatakuje'', po chwili ona miota się z jakimś duchem. ''Teraz ktoś ją uratuje'', no i oczywiście zjawia się bohater a za nim kilkoro innych.



Podsumowując, jeżeli lubicie wielowątkowa fabułę i komplikacje to ten film Wam się spodoba. Ja jednak daje mu 6/10. A scena spadającej po schodach piłeczki? Zemsta po latach nadal jest moim top one :)

czwartek, 21 czerwca 2012

Faceci w czerni 3

Men in Black III



Pozostajemy z Willem Smithem – aktorem, którego kojarzę przede wszystkim z filmów Science Fiction, czyli tych, za którymi zdecydowanie nie szaleję, ale jak właśnie stwierdziłam, widziałam już całkiem sporo. Muszę jednak przyznać, że bohaterowie grani przez Willa np. w: Jestem legendą, serii Bad Boys, filmie Ja, robot czy w opisywanych dzisiaj Facetach w czerni zawsze zapadają mi w pamięć. Mimo tego, zdecydowanie bardziej lubię Siedem dusz i W pogoni za szczęściem, bo moim zdaniem, to właśnie tam Smith pokazał, co tak naprawdę potrafi dobry aktor.

Czym się sugerowałam wybierając MiB 3 ? Argumenty za były takie: dawno nie widziałam filmu science fiction, więc skąd mam wiedzieć, że gust mi się diametralnie nie zmienił? Być może stwierdzę, że to fantastyczna kategoria! Dodatkowo jest to komedia SF, więc nasuwa się wniosek, że będzie się też z czego pośmiać. Poza tym trailer jest całkiem zachęcający, a szalę na korzyść filmu przechyliła  piosenka Pitbulla Back In Time ze ścieżki dźwiękowej.





Faceci w czerni 3 to, jak łatwo się domyślić, kolejna część przygód agentów specjalnych, którzy kontaktują się z rozmaitymi kosmitami i dbają o to, by Ziemianie żyli w nieświadomości istnienia tych dziwacznych obcych. Również w tej części mamy okazję widzieć głównych bohaterów w charakterystycznych czarnych garniturach, czarnych okularach i posiadających różne rodzaje kosmicznej broni. Tym razem agenci MiB pokonują bariery czasowe, dzięki czemu film staje się jakby wytłumaczeniem zagadek z poprzedniej serii. Dowiemy się np. dlaczego agent K. (starszego gra Tommy Lee Jones i znamy go z dwóch wcześniejszych serii, a w roli młodszego agenta K. wystąpił Josh Brolin) jest taki sarkastyczny i mało uczuciowy. Poznamy też smutną przeszłość agenta J. (Will Smith). Film jest oczywiście wypełniony perfekcyjnymi efektami specjalnymi i szybką akcją, co działa na plus.








Najpierw napiszę co mi się spodobało, bo na szczęście znalazłam kilka takich rzeczy.  Ciekawe były odniesienia do znanych nam postaci popkultury,  jak: Mick Jagger, Lady Gaga, Justin Bieber, Tim Burton. Chociaż byli „widoczni” dosłownie przez ułamki sekund (nie zdradzę gdzie i kiedy, tylko zachęcam do uważnego oglądania J) to troszkę uatrakcyjnili film. Większą rolę scenarzyści przypisali Andy’emu Warhol’owi (dla przypomnienia – znany przedstawiciel pop-artu), który jak się okazuje jest w rzeczywistości jednym z tajnych agentów MiB. Jeśli chodzi o efekty specjalne, to zdecydowanie najbardziej spodobała mi się scena, w której agent J. przemieszcza się w czasie, by wrócić do roku 1969. Jego skok z Empire State Building był naprawdę efektowny! Niestety akcentów komediowych, jak na komedię było zdecydowanie niewiele. Mimo to zapamiętałam kilka śmiesznych dialogów, np. rozmowa bestii ściganej przez K. i J. z hipisami:

-          Make love not war – hipis
-          Robię i jedno i drugie. - Bestia

Rozbawiła mnie też scena, w której agenci jedzą ciasto po to, by zgodnie z teorią agenta K. znaleźć rozwiązanie pewnego problemu. Oczywiście w trakcie jedzenia szarlotki agent J. dostaje olśnienia co K. podsumowuje słowami: „Mówiłem, zaufaj plackowi”. Być może dla niektórych jest to coś zupełnie bezsensownego, jednak ja, zważając na moją słabość do szarlotki, jestem po prostu przekonana, że musi mieć ona jakąś paranormalną moc :D :D :D

Jeśli chodzi o minusy, to po pierwsze muszę stwierdzić, że gust mi się jeszcze nie zmienił i nie zostałam fanką SF. Kosmici, obcy, bestie i wszystkie inne potwory są dla mnie tak obrzydliwe i odpychające, że nawet straciłam ochotę na szarlotkę, a to naprawdę coś wyjątkowego! Poza tym, jak już wspomniałam, jak na komedię było zdecydowanie za mało śmiesznych momentów. Nie zachwyca też trochę nostalgiczne, a może nawet wzruszające (to naprawdę Men In Black???!!) zakończenie, które zupełnie mi nie pasuje do całej konwencji filmu. A na marginesie - myślę, że mężczyźni mogli poczuć się zawiedzieni, gdy już na początku filmu zginęła postać grana przez Nicole Scherzinger ;)

Podsumowując: polecam wszystkim, którzy lubią ten gatunek, nawet jeśli nie widzieli dwóch poprzednich części. Natomiast ja mam chwilową (a może jednak stałą) awersję do KOSMITÓW i wszystkich tym podobnych obcych. Chyba wiadomo co wybieram:

1
0




                   vs

poniedziałek, 18 czerwca 2012

I am a legend / Jestem legendą

W porównaniu do współautorki nawale egzaminów i piętrzących się notatek postanowiłam obejrzeć horror science-fiction. Od razu napisze, ze bardzo lubię filmy, w których bohater na ziemi zostaje sam (nie licząc kilku strasznych stworów). Oglądając takie produkcje nachodzi człowieka myśl, co zrobiłby na tym miejscu i czy dałby radę.



Jestem legenda jest to historia wojskowego, który jako ostatni zdrowy człowiek w Nowym Jorku próbuje wymyślić antidotum na epidemię i nie dać się zabić. Polują na niego dziwne, chore i niepodobne już do ludzi maszkary z uczuleniem na światło. W takich filmach łatwo o przesadę, o nadmiar wątków i niedorzeczność. Jednak Jestem legenda to dobry film tego rodzaju. Możemy się uśmiechnąć i wzruszyć. Przede wszystkim jednak obraz trzyma w napięciu. Reżyser powoli je buduje, przedłuża oczkowanie by za chwile raczyć nas dobrym kinem akcji.

Ameryki nie odkryje jeżeli napisze, ze takie filmy to obrazy jednego aktora. I na całe szczęście gra tu genialny Will Smith. Prawdziwie wczuwa się w graną przez siebie postać. No i ma super psa. Jego gra to najlepszy atut tego filmu, sprawia on, że film mimo iż długi (1,43 godz.) nie nudzi. 



Owszem jest to kolejne american dream, gdzie mamy dużo scen akcji, pościgów świetnym autem (właściwie jest to współczesne polowanie), a na końcu główny bohater poświęca się w imię całej nacji. Jednak jest to film świetnie zrealizowany, zaskakujący z bardzo dobrymi efektami a co najważniejsze, o czym pisałam wcześniej - z brakiem przesady.

Nie pasuje mi tylko do gatunku horroru, bo oprócz kilku scen na prawdę nie ma się czego bać. 

Film polecam bo jest zaskakujący, wzruszający z mądrym przesłaniem i ma świetnego aktora pierwszoplanowego. Nie wspominając już o ścieżce dźwiękowej:


niedziela, 17 czerwca 2012

UWODZICIEL – A NIE UWODZI


Recenzja filmu Uwodziciel



Jak to czasami mam w zwyczaju, chciałabym najpierw wytłumaczyć, dlaczego  wybrałam ten właśnie film.  OtóżJ - Po uporaniu się z egzaminami miałam ochotę na kino lekkie, ale niegłupie. Wybierając Uwodziciela miałam na względzie to, że film jest adaptacją powieści Guy'a de Maupassant, pt. Bel Ami, a akcja rozgrywa się w XIX – wiecznym Paryżu. Uznałam, że to dobra wróżba i wcale nie byłam do filmu uprzedzona, mimo że główną rolę gra w nim Robert Pattinson (za którym delikatnie stwierdzając nie przepadam).




Kim jest tytułowy Bel Ami i jak wygląda jego historia? Główny bohater to Goergesa Duroy (wspomniany Pattinson), którego pierwszy raz widzimy w roli młodego, przygnębionego biedaka. Od razu obudziły się we mnie empatyczne odczucia i strasznie mi go było szkoda, gdy zobaczyłam w jakich warunkach przyszło mu mieszkać. Widok biegających wokoło karaluchów zawsze wzbudza żal i odrazę, o czym doskonale wiedzą scenarzyści. Jednak następnie okazało się, że Duroy był żołnierzem w Afryce, a teraz przybył do stolicy Francji, żeby zaznać smaku bogactwa i przepychu. Georges wpadł na genialny  (w jego mniemaniu)  pomysł, by wspiąć się na szczyty paryskiej elity, wykorzystując do tego swój wdzięk i urok osobisty.  Tutaj znów muszę się zatrzymać, bo być może w powieści ten mężczyzna był chodzącym ideałem, ale grający go aktor – zdecydowanie nie. Oczywiście taktyka Duroy’a okazała się strzałem w dziesiątkę. Georges adorował wszystkie kobiety wokoło i nieistotne czy były to mężatki, wdowy, młode dziewczyny – żadna nie potrafiła mu się oprzeć. Choć oficjalnie pracował  on jako dziennikarz opisujący swoje wojenne wspomnienia, to do bogactwa doszedł właśnie dzięki swoim romansom i małżeństwom.

Tak w skrócie wygląda fabuła. Ciekawa? Powalająca? Moja odpowiedź to…. Przemilczmy. Żeby nie być gołosłownym: Bel Ami okazał się naprawdę nudnym kostiumowym romansem, z banalnym przesłaniem  - „bieda ma fatalny wpływ na osobowość ludzi, którzy za wszelką cenę chcą zmienić swój los”. Kolejny minus to jak już wspomniałam Pattinson. Nieważne czy „grał” niesamowicie zdenerwowanego, czy uwodził kolejną kobietę, czy już nawet była to scena najbardziej intymna . W każdej z tych sytuacji jego twarz była wykrzywiona w bliżej niekreślonym grymasie, który doskonale znamy ze sagi Zmierzch, czyli: „Bella! Mam ochotę cię ukąsić”. Podobne wrażenia miałam także po seansie filmów: Woda dla słoni i Twój na zawsze, więc trudno mi będzie zmienić zdanie o tym aktorze. Być może nastąpi to po obejrzeniu Cosmopolis, który wchodzi do polskich kin 22 czerwca i który, jak dotąd, ma całkiem dobre recenzje. W związku z tym mam zamiar go obejrzeć, a swoimi wrażeniami oczywiście się z Wami podzielę!

Na szczęście znalazłam też kilka plusów w Uwodzicielu J Przede wszystkim gra trzech głównych aktorek. Uma Thurman, jako Madeleine Forestier – wyemancypowana, chwilowa żona Georgesa. Christina Ricci, która zagrała Clotildę de Marelle  - pruderyjną, ale wierną kochankę głównego bohatera. A na koniec najlepsza Kristin Scott Thomas (jako Virginia Russet), która przeszła niesamowitą przemianę z zawstydzonej i wiernej mężowi starszej pani – w zakochaną na zabój w Duroy’u energiczną kobietę. Poza tym bardzo podobała mi się scenografia i kostiumy. Charakteryzacja wszystkich bohaterów i widok Paryża pomógł przenieść się na około 100 minut w czasy XIX-wiecznej Francji.

Nie będę namawiać do obejrzenia Uwodziciela, ponieważ jestem przekonana, że ten czas można z czystym sumieniem poświęcić na jakiś inny film. Teraz wiem, że nawet gdybym miała po raz dziewiąty zobaczyć Przeminęło z wiatrem, oglądałabym je z większym zaangażowaniem i dostrzegałabym jakieś nowe wątki. Opisany dzisiaj film widziałam pierwszy raz, a wydawało mi się, że tę historię znam już na pamięć. Trzeba jednak pamiętać, że scenarzyści nie mieli na fabułę zbyt dużego wpływu, ponieważ była to ekranizacja wyżej wspomnianej powieści.



Dramat,
 Francja, Wielka Brytania, Włochy, 2012