niedziela, 22 czerwca 2014

21 Jump Street

   Raz na jakiś czas każdy z nas ma ochotę oderwać się od codzienności i przenieść w świat komedii. Z poczuciem humoru jest ten problem, że każdy ma inne, niektórzy zaś wcale. Reżyserzy tego filmu spotkali się na planie Jak Poznałem Waszą Matkę, oboje byli producentami. Czy praca nad zabawnym serialem, pomogła przy tworzeniu komedii pełnometrażowej? Okazuje się, że tak.


   Do kin wchodzi właśnie druga część filmu (22 Jump Street), a ja jeszcze niedawno nie wiedziałam o istnieniu pierwszej. Powiedziała mi o tym SzutkiPlochi, opisując fabułę jednym zdaniem: ''Chodzi głównie o to, że dwaj policjanci udają licealistów by rozgryźć szajkę narkotykową''. Chaning Tatum licealistą? On nie wyglądał wiarygodnie jako uczeń w 2006 roku w Step Up, a co dopiero po sześciu latach. I właściwie jest to główny zarzut, który mogę wytoczyć temu filmowi. O ile widać, że Panowie Hill i Tatum na planie bawią się dobrze, tak chyba nikt nie uwierzy (zakładając, że tamta szkoła nie składa się w 100% z idiotów), że trzydziestolatkowie aparycją odnajdują się w liceum. A według twórców odnajdują się doskonale. 

   Bohaterowie Shmidt i Jenko mają zgoła odmienne wspomnienia odnośnie szkoły. Jak się pewnie domyślacie postać grana przez Hilla była nieśmiałym, pucołowatym fajtłapą i prawiczkiem. Gdy zaprosił dziewczynę na bal, ta go wyśmiała, a on z traumą nie może pogodzić się do dziś. Tatum oczywiście cieszył się popularnością, należał do uwielbianej grupy uczniów, a dziewczyn miał więcej niż szejk w haremie. Problem polegał na tym, że w nauce szło mu znaczne gorzej, niż w wyrywaniu. Ale jak wiemy, przeciwieństwa się przyciągają bla bla bla i w swojej karierze policyjnej dorośli już mężczyźni znajdują czas na to, by zostać kumplami. Ponownie z powrotem lądują w liceum, gdzie na topie okazuje się bycie kujonem i ich role społeczne odmieniają się. Tak swoją drogą, to co to za liceum?! Serio, ktoś wierzy, że np. w takim polskim gimnazjum liczy się inteligencja? Za moich czasów były to szybkie nogi, które pozwalały uciekać przed młodymi kryminalistami. Ale, nieważne.


Na szczęście scenarzysta Michael Bacall oszczędził nam ''kałowych'' żartów i ograniczył się w całym filmie do jednego. Poza tym wyjątkiem humor ma tutaj wyższe IQ, niż większość komedyjnych braci. Bardzo dobrze, bo nadal przeżywam to, co pokazano mi w Wilgotnych Miejscach.

Są policjanci, są dilerzy, musi być kino akcji. Ten element fabuły nie wychodzi poza schematy. Wraz z bohaterami widz mozolnie śledzi proces schwytywania opryszków. Nie zaskakuje nas to, kto nimi jest, nie mogło się oczywiście obejść bez pościgu samochodowego (swoją drogą mocno przesadzonego, ale niestandardowego, gdy przewraca się ciężarówka z paliwem - nie wybucha, a osoby przed ekranem są tym faktem tak samo zaskoczone, jak bohaterowie).

Na premierę tego filmu nie czekał nikt, jednak sequel to inna historia. Dużo w tym zasługi Noah Hill'a, który mocno zaangażował się w produkcję, a do roli schudł kilkadziesiąt kilogramów. Za to i za całkiem niezłą komedię, której stał się udziałem daję 6.5 pkt.


niedziela, 15 czerwca 2014

Czarownica / Maleficent

Recenzja filmu "Czarownica" 2014r.

Seans najbardziej wyczekiwanej przeze mnie premiery roku mam już za sobą. Plus jest taki, że „Czarownica” okazała się rewelacyjna! Minus - trudno mi sobie teraz  wyobrazić, by jakakolwiek tegoroczna produkcja zbliżyła się pod względem oceny do filmu Stromberga.


Film jest wariacją na temat losów znanej wszystkim małym dziewczynkom Śpiącej Królewny. A właściwie, to nie tyle Aurory (Elle Fanning), co sprawczyni ciążącej na niej klątwy, czyli Diaboliny (Angelina Jolie). To opowieść o zdradzie, która potrafi doprowadzić do szaleństwa, o zmianie anielskiej natury w diabelski temperament oraz o odwiecznej walce dobra ze złem.  

Angelina - Diabolina

Bezapelacyjnie najsilniejszą stroną „Czarownicy” jest gra fenomenalnej Angeliny Jolie. Wcielając się w postać Diaboliny znalazła się w mojej czołówce filmowych, wiedźmowych bohaterów. Doskonała gra, genialnie ukazane emocje (100% rozpaczy w rozpaczy, wściekłości we wściekłości i miłości w miłości!) oraz charakteryzacja na najwyższym poziomie sprawiły, że miano głównej bohaterki nie należy do niej tylko ze względu odtworzenie roli tytułowej.


Tej pani nie trzeba przedstawiać ;) Po wyjściu z kina bardzo nas ciekawiło, jak wyglądał proces charakteryzowania takich kości policzkowych. Efekt niesamowity :)

Oglądając ten trwający 1,5 h film nawet przez pół minuty nie poczułam się znużona fabułą, zniecierpliwiona, czy podirytowana lukami w scenariuszu. Chociaż w „Czarownicy” nie wystąpił żaden znaczący element zaskoczenia, to i tak nie można tego uznać za sprawę minusową. Pomysł na przedstawienie alternatywnej wersji wydarzeń do powszechnie znanych losów małej księżniczki spodobał mi się jeszcze bardziej, niż pamiętana z dzieciństwa tradycyjna baśń Charlesa Perraulta.




To, że „Czarownica” okazała się tak rewelacyjna można by nawet uznać za ewenement. Film jest bowiem reżyserskim debiutem Roberta Stromberga, który pomimo zaskakująco skromnej filmografii (autor scenografii wyłącznie do trzech hitów kinowych, w jednym z nich zagrał też niewielką rolę)  ma już  na swoim koncie dwa Oscary (!!!) – za „Alicję w krainie czarów” i „Avatara”, a trzeci film to „Oz wielki i potężny”. Również autorki scenariusza, Lindy Woolverton, nie można zaliczyć do najbardziej zapracowanych kobiet Hollywood. Jak dotąd, napisała scenariusz do sześciu filmów, ale za to naprawdę wartościowych i wysoko ocenianych, np.: „Piękna i bestia”, „Król Lew”, „Alicja w krainie czarów”. Jak widać, dwójkę wspomnianych artystów łączy talent do współtworzenia wartościowego kina, nieprzeciętna wyobraźnia i zamiłowanie do uniwersalnych historii przeznaczonych dla młodych i dorosłych widzów.

Piękne, żywe i kolorowe zdjęcia, umiejętne połączenie animacji z naturalnymi obrazami, sposób przedstawienia baśniowego świata w taki sposób, że chciałoby się stać jego częścią oraz wyżej wspomniane „ochy” i „achy” sprawiły, że „Czarownica” to jak na razie mój kinowy numer jeden 2014 roku.


Elle Fanning jako Aurora

Drobne minusy za: produkcję w 3D, do której chyba nigdy się nie przekonam oraz dla filmowej Aurory, czyli Elle Fanning, za jej przyklejony do twarzy uśmiech, który niestety mnie nie oczarował, tylko strasznie irytował. Jednak, taki natłok pozytywnych wrażeń spowodował, że te dwie drobne niedogodności nie były w stanie zniszczyć ogólnego pozytywnego wrażenia i dla „Czarownicy” powędrowała ocena: 9/10 – zdecydowanie i bez zmrużenia oka! 

środa, 4 czerwca 2014

Wilgotne Miejsca / Feuchtgebiete

     
Na I Ogólnopolskim Spotkaniu Blogerów Filmowych mieliśmy okazję zobaczyć dwa przedpremierowe filmy, pierwszy z nich to oczywiście opisany wczesnej ''Frank'', którego polecamy, drugi natomiast wywołał wśród towarzystwa dyskusje i skrajne opinie (ale przecież gdyby wszyscy się ze sobą zgadzali, to byłoby nudno i to całe pisanie nie miałoby sensu!:)). U redaktorek InLoveWithMovie taką radykalną reakcją na film było obrzydzenie i pożałowanie wcześniej zjedzonej pizzy (a warto nadmienić, że uwielbiamy zarówno jeść, jak i jeść pizzę).


   Przed seansem usłyszeliśmy, że jest to ''niemieckie kino kontrowersyjne'', co sprawiło, że od razu pomyślałam, że nie przejdzie się wobec tego filmu obojętnie. Miałam rację, jednakże liczyłam na coś w stylu Dziennika Nimfomanki, a dostałam ''tylko'' Nimfomankę w połączeniu z Sado, czyli 120 dni Sodomy. Spodziewamy się brzydkiego obrazka, ale pod tym względem film zaskakuje.

Choć przyznacie, że jak w dzisiejszych czasach, gdy słyszy się,  że coś wywoła ''kontrowersje'', to nasza pierwsza reakcja wygląda tak:


   Jednak już po pierwszych scenach i zapoznaniu się z nietypowymi nazwijmy to ''zwyczajami'' głównej bohaterki, gwarantuję Wam, że nasza mina wygląda tak:


   Mam swoją tezę co do tego, jak powstał ten film. Jestem przekonana, że reżyser siedział w toalecie (na muszli klozetowej), załatwiając potrzeby fizjologiczne i myślał o najbardziej kontrowersyjnych filmach, jakie powstały. Założył sobie, że poprzeczka postawiona jest wysoko, a historia Helen wydawała się mocnym argumentem, inspiracją natomiast niech stanie się sytuacja, w której on aktualnie się znajduje...

I tak widzowie lądują w brzydkiej, śmierdzącej kabinie toaletowej i cała jej otoczka stanowi główny motyw filmu. Mamy oddawanie kału, zbliżenia na odbyt, wymioty, jeszcze więcej odbytu (bo przecież to takie artystyczne!)... aż w końcu upewniamy się, że jeżeli film trwałby choć dwadzieścia minut dłużej, to i my bieglibyśmy w poszukiwaniu WC, aby znaleźć ujście dla ''emocji'' po Wilgotnych Miejscach. Jednak na jednym z portali o filmach historia filmu prezentuje się tak: ''Helen nie może się pogodzić z rozwodem rodziców. By zagłuszyć ból po ich rozstaniu, eksperymentuje w sferze intymnej.'' - jest to wyjątkowo nieudolny opis fabuły, (podobnie jak zwiastun), ponieważ ani jedno ani drugie nie przestrzega nas, przed tym co ukaże się naszym oczom. 


Fabuła filmu... jaka fabuła? Na pierwszym planie mamy sceny takie jak: wymienianie się zużytymi tamponami, albo wyławianie kału z toalety. Rzeczy, które absolutnie zagłuszają może i ciekawe tło, jakim jest rozwód rodziców oraz choroba psychiczna matki Helen. 



Siedzę i myślę. Niestety Helen, w palcu wyciągniętym z dupy nie ma
  nic artystycznego, wiem o tym ja, nie wiesz Ty ani reżyser David Wnendt.


   Absolutnie nie rozumiem, i nie pomogły temu kilkudniowe przemyślenia, co autor chciał wskórać pokazując sceny tak naturalistyczne i obrzydliwe. Czy naprawdę celem twórców filmowych jest to, aby widz zasłaniał sobie oczy podczas seansu i zadawał sobie nieustannie pytanie ''DLACZEGO?''. Ominęło mnie chyba naprawdę wiele metafor, których nie byłam w stanie zrozumieć. Dla mnie było to kino niziutkich lotów, gdzie motywu przewodniego nie było wcale, utonął chyba w morzu włosów łonowych. Jest to z całą pewnością jeden z najbardziej obrzydliwych filmów jakie widziałam, a główna bohaterka była irytująca. Wątek miłosny był naciągany, jak skóra Donatelli Versace, a wszelkie granice dobrego smaku przekroczone w pierwszej scenie filmu. Dla mnie absolutne NIE, nie o to w filmach chodzi.

Czy coś ratuje ten twór? Całkiem dobry podkład muzyczny i sceny, zliczone na palcach jednej ręki, na których możemy się uśmiechnąć.


Ocena: 3/10.