sobota, 29 września 2012

W.E.


Czasami z ciekawości oglądam filmy, które znani i uznani krytycy filmowi oceniają bardzo negatywnie. Po swoim seansie, niekiedy całkowicie się z nimi zgadzam, niekiedy tylko częściowo, ale W.E. jest chyba pierwszym tytułem, który odebrałam i oceniam zupełnie inaczej, niż robi to całe mnóstwo jego krytyków.

W.E. poster


Film wyreżyserowała Madonna. Odpowiada ona także za scenariusz, nad którym pracowała  aż 2,5 roku. To jej drugi, po Mądrości i seksie z 2008 roku, obraz. W W.E. przypominamy sobie historię króla Edwarda VIII (James D’Arcy), który z miłości do Wallis Simpson (Andrea Riseborough) postanowił w 1936 roku abdykować. Jednocześnie śledzimy losy Wally Winthrop (Abbie Cornish), współczesnej kobiety, borykającej się z własnymi problemami i zafascynowanej życiem Simpson.

W.E. madonna


Madonna nie jest najlepszą aktorką (ma na swoim koncie kilka Złotych Malin), za to jako reżyserka  sprawdza się coraz bardziej. 

Szukając informacji na temat tego filmu natknęłam się na fragment recenzji z Los Angeles Times: „W.E. (…) pozostawia życzenie, by Madonna znalazła inny sposób na realizację swojej kreatywności, kiedy jest znudzona życiem gwiazdy pop”. To zdanie,  które wcześniej wzbudziło moją ciekawość i skłoniło do obejrzenia tego filmu, a z którym teraz zupełnie się nie zgadzam.  Po pierwsze, nie sądzę aby Madonna była znudzona swoim życiem. A po drugie, po obejrzeniu W.E. miałam wręcz przeciwne odczucia, bo od teraz będę jej mocno kibicować, żeby stworzyła jeszcze niejeden tak ciekawy i oryginalny film. To oczywiste, że o gustach się nie dyskutuje, ale zawsze można ten swój gust spróbować uzasadnić. W związku z tym opiszę  Wam dlaczego tak bardzo jestem zauroczona tym tytułem.

Z kobiecego punktu widzenia wręcz nie mogłabym zacząć dzisiaj od scenografii i kostiumów. Wystrój wnętrz, stroje aktorów, fryzury, makijaże, wszelkie dodatki i gadżety tworzyły jedną harmonijną i przyjemną dla oka całość. Dzięki temu z łatwością można się wczuć w klimat zarówno wcześnie XX – wiecznej, jak i współczesnej nam Anglii oraz Francji. Podziwiamy też doskonały styl Wallis Simpson, a im dłużej na nią patrzymy, tym bardziej zaczynamy rozumieć dlaczego jej rękawiczki są tak ogromnym skarbem w oczach Wally Wintrop.

Filmowa Księżna Windsoru i Król Edward VIII

Skoro W.E. wyreżyserowała Madonna, to wydaje się być oczywistym, że poświęci ona mnóstwo uwagi filmowej muzyce. Z początku trochę się obawiałam, że zobaczę króla Edwarda tańczącego do Like a virgin, lub czegokolwiek w tym stylu J Na szczęście nic z tych rzeczy na nas nie czeka. Muzyka jest po prostu fantastyczna: spokojna, subtelna, melodyjna, wpadająca w ucho i można by tak wymieniać nieskończenie długo. A na dodatek jej autorem jest Polak - Abel (Adam) Korzeniowski. Mimo, że W.E. w Wenecji skrytykowano, to Korzeniowski otrzymał nominację do Złotego Globa 2012 właśnie w kategorii Najlepsza Muzyka (niestety wygrał Ludovic Bource za Artystę).

W.E.


Jak już wspomniałam, w filmie śledzimy równocześnie losy bohaterów żyjących w dwóch różnych epokach. Na szczęście nie ma takiej opcji, żebyśmy pogubili się w wątkach, miejscach, czasie i bohaterach. To kolejny ogromny plus tej produkcji. Poszczególne sceny zostały w jasny i czytelny, ale nierażący sposób tak opisane, żebyśmy bez rozpraszania uwagi mogli śledzić całą fabułę.

A na koniec jeszcze jedna ważna sprawa: obsada. Choć do W.E. Madonna nie zatrudniła największych sław, to moim zdaniem nie jest to minusem filmu. Czasami oceniamy aktorów ze względu na ich nazwisko i wcześniejsze role, przez co przestajemy być szczerzy w swoich ocenach. Oglądając film z mniej znanymi artystami możemy bardziej skupić się na tym, co przedstawiają swoją rolą. Czy naprawdę wczuwają się w graną przez siebie postać i czy do niej pasują. W W.E.  najbardziej podobała mi się Andrea Riseborough w roli Wallis Simpson. Wydała mi idealna do grania tej właśnie postaci. Choć nie jest tutaj zjawiskowo piękna, to potrafi skupić na sobie uwagę, jak prawdziwa księżna Windsoru.

Andrea Riseborough W.E.
Andrea Riseborough jakoWallis Simpson

Całkiem nietypowo napisałam dzisiaj wyłącznie w superlatywach. Zastanawiałam się czy jest coś, co mi się nie podobało, co bym zmieniła. Od razu stwierdziłam, że takie wymyślanie minusów na siłę jest zupełnie bez sensu, a gdyby coś mi przeszkadzało, na pewno bym to zauważyła w czasie oglądania filmu. W którejś z recenzji przeczytałam, że słabą stroną W.E. jest gra aktorów (ja już napisałam, że tak nie uważam) oraz płytkie dialogi. Z tym też się nie zgadzam, bo epitety i metafory w co drugim zdaniu wcale nie muszą dodawać walorów artystycznych.

Komu polecam W.E. ? Zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Fanom filmów biograficznych, melodramatów, romantycznych, ale nie ckliwych. Tym, którzy lubią nie tylko oglądać, ale także słuchać. A też tym, którzy lubią szczęśliwe zakończenia z mądrym przekazem (tutaj np.: nie wszystko złoto co się świeci;  każdy kij ma dwa końce) Jeśli komuś film nie przypadł do gustu – z chęcią dowiem się dlaczego. 


niedziela, 23 września 2012

Jesteś Bogiem

Film ten od jakiegoś czasu był w moim Top ''Muszę zobaczyć''. Dlatego tez gdy tylko pojawiła się okazja udałam się do kina. Nie należę do fanów Paktofoniki, jako dzieciak lat 90tych słuchałam ich w okresie gimnazjum i tyle. Jednak sam film fascynował mnie.Po pierwsze dlatego, że przeczytałam kilka artykułów i wiedziałam, że reżyserowi Leszkowi Dawidowi zależy na ukazaniu prawdziwości tej historii. Po drugie szereg wyróżnień, pozytywnych opinii (również członków samej PFK - Rahima i Fokusa) na temat tego filmu zachęcał do obejrzenia.



Dla tych,którzy nie wiedzą o czym jest ten film; jest to biograficzna historia powstania, działania i rozwiązania grupy Paktofonika. Kładzie ona nacisk na samobójstwo jednego z członków - Magika i cała produkcja jest dedykowana właśnie jemu.







I jeszcze: (z Wikipedii)):

Paktofonika (PFK) – polska grupa muzyczna wykonująca hip-hop. Powstała w 1998 roku z inicjatywy Wojciecha "Fokusa" Alszera, który do współpracy zaprosił Sebastiana "Rahima" Salberta, byłego członka formacji 3xKlan oraz Piotra "Magika" Łuszcza znanego z występów w zespole Kaliber 44. Grupa Paktofonika została rozwiązana w 2003 roku, w niespełna trzy lata po samobójczej śmierci Piotra Łuszcza.





Muszę przyznać, że wszelkie pozytywne opinie i wyróżnienia były jak najbardziej słuszne. Jest to najlepszy polski film tego roku jaki miałam szansę obejrzeć.
Po pierwsze ze względu na doskonały wybór aktorów, Dawid Ogrodnik, Tomasz Schuchardt i Marcin Kowalczyk (idealny w roli Magika) sprawili, że cała historia nabiera prawdziwości i rzetelności. Wielkie brawa za taką obsadę. Na wyróżnienie zasługuje także Arkadiusz Jakubik, który wcielił się w managera zespołu - Gustawa. To dzięki niemu ta dramatyczna historia nabiera w pewnych momentach humoru. 






Mamy tu do czynienia przede wszystkim z biografią i według mnie była ona bardzo rzetelna. Po drugie dramat społeczny - blokowiska, różnice społeczne, samotne, młode matki, próbująca się wybić młodzież, szarość tamtych lat - film doskonale oddaje ten klimat.


Po drugie - Marcin Kowalczyk. To on swoją grą nadaje sens temu filmowi. Mamy do czynienia z legendą dla wielu młodych ludzi. Bezpodstawnym idolem hip-hopu, który jest świetny w tym co robi. Z jednej strony miły chłopak i oddany kolega, idol dla mas siedzących w piwnicy i tworzących własne teksty, z drugiej - olewus, egoista, wydaje się psychicznie zachwiany, niepewny siebie. Tą mieszanką Kowalczyk stworzył świetna postać i za to ogromne chapeau bas.




Po trzecie - muzyka. I choć czasy, w których słuchałam podobnych klimatów minęły to dźwięki w tym filmie przypominają nam czasy sprzed 20 lat, mówią o tym wszystkim co było, o młodych buntownikach, patologiach i nierównościach. Każdy wychodząc z tego filmu nucić będzie ''Jesteś Bogiem'' przez kilka godzin, zapewniam.


Idealne połączenie dramatu z momentami komedii. Wiele polskich filmów robionych jest na jedno kopyto - ma być dramat to mamy smutek i marazm od pierwszej minuty do ostatniej. Tutaj reżyser znalazł złoty środek.





Wiecie jaki jest największy, cholerny plus tego filmu - Znamy zakończenie a mimo to idziemy do kina i wciągamy się w ta historię. Zycie napisało scenariusz, znamy spoiler a Jesteś Bogiem i tak nas zachwyca.


Dla tych,którzy idą do kina po odpowiedź - Dlaczego Magik się zabił? - Nie znajdziecie jej. I ja nie będę dywagować bo jestem krytykiem filmowym a nie psychiatrą, dodam tylko cytując utwór tytułowy tej produkcji:


''Mam jedną pierdoloną schizofrenię
Zaburzenia emocjonalne

Proszę, puść to na antenie''
                       Paktofonika ''Jesteś Bogiem''





sobota, 22 września 2012

Boisko bezdomnych


Po tytule filmu nietrudno odgadnąć czyją historię będziemy mogli zobaczyć. Na temat bezdomnych każdy z nas ma wypracowane własne zdanie. Niejednokrotnie stawaliśmy przed dylematem czy dawać im pieniądze, kanapkę, czy udawać że nie widzimy takiej zaczepiającej nas osoby. W Boisku bezdomnych ten problem nie będzie jakoś dogłębnie analizowany. W zamian za to zobaczymy jak futbolowa pasja wpłynęła na  kilku mężczyzn, którym przestało się układać w życiu.



Fabuła jest zainspirowana historią polskiej drużyny bezdomnych piłkarzy, którzy dwukrotnie zostali vicemistrzami Mistrzostw Świata Bezdomnych w  piłce nożnej  (w 2005 i 2007 roku). Głównym bohaterem jest Jacek Mróz (Marcin Dorociński), który po kontuzji musiał przerwać swoją sportową karierę. Później miał trenować innych, ale nie zgadzał się na sprzedawanie meczów. Nie spełnił się także jako nauczyciel wf-u, popadł w alkoholizm, żona wyrzuciła go z domu i w ten właśnie sposób zamieszkał na Dworcu Centralnym w Warszawie. Tam poznał kilka  interesujących osób: Księdza, Ministra, Wariata, Górnika, Ruska, Indora. Później grupa  bezdomnych postanowiła stworzyć drużynę trenowaną przez Mroza.





Boisko bezdomnych okazało się całkiem ciekawym filmem obyczajowym, w którym szczególnie spodobało mi się kilka spraw. Po pierwsze był to sposób przedstawienia historii niektórych bohaterów. Nie zawsze zastanawiamy się nad tym, jak to się stało, że dany człowiek nagle traci dom i nie ma gdzie mieszkać. Jak się okazuje istnieją różne powody i różne okoliczności, które mają na to wpływ. Druga sprawa, która zadziałała na korzyść całości, to obsada. W realizację Boiska bezdomnych zaangażowano mnóstwo znanych polskich osób. Oczywiście przede wszystkim jest to Marcin Dorociński, ale pozostałymi bezdomnymi byli m.in.: Jacek Poniedziałek, Marek Kalita, Krzysztof Kiersznowski. Oprócz aktorów wystąpili także Jan Tomaszewski, Grzegorz Miśtal oraz Agnieszka Holland.

Pozostając przy temacie Holland – film jest wyreżyserowany przez jej córkę, czyli Kasię Adamik. W wywiadach opowiadała ona, że pomysł na film zrodził się właśnie dzięki jej mamie, która znalazła w gazecie wzmiankę o sukcesie polskiej drużyny bezdomnych. Kasia Adamik jeszcze nie wyreżyserowała wielu filmów, ale współtworzyła już sporo znanych polskich seriali: PitBull, Ekipa, Naznaczony, Układ Warszawski, Głęboka woda. Ten ostatni  zdobył w tym tygodniu prestiżową nagrodę Prix Italia 2012 dla najlepszego serialu telewizyjnego.

Agnieszka Holland i Kasia Adamik

Jeśli chodzi o minusy, to zupełnie nie podobał mi się wątek francuskiej turystki, która bez jakichkolwiek oporów zaprzyjaźnia się z głównymi bohaterami. Było to dla mnie zupełnie nierealne i trudne do wyobrażenia. W ogóle jej postać wydaje mi się zbędna w tym filmie i tylko niepotrzebnie odwraca naszą uwagę od głównego tematu.

Boisko bezdomnych oceniłabym: 7/10. Polecam ze względu na aktorów i inspirację prawdziwą historią, a minusem jest sposób przedstawienia tej historii, który nie do końca mi się podobał. Myślę, że byłoby lepiej, gdyby reżyserka skupiła się wyłącznie na piłkarzach i jeszcze dokładniej opowiedziała o ich życiu, które z pewnością jest interesujące. 




A na marginesie:
1. Plakat Boiska bezdomnych bardzo mi przypomina plakat do Niezniszczalnych 2, tym bardziej, że ci nasi bezdomni okazali się niezniszczalni.
2. Mistrzostwa Świata Bezdomnych 2013 będą się odbywały w Poznaniu :)

sobota, 15 września 2012

La Cara oculta

Po serii nietrafionych i nieciekawych wyborów filmowych nareszcie znalazłam coś naprawdę interesującego, co z chęcią Wam polecam. Tym razem nie jest to ani dramat, ani film biograficzny, tylko thriller. Sama byłam zaskoczona, że jakąkolwiek produkcję z tej kategorii zaliczę do moich ulubionych (nie lubię się bać), dlatego tym bardziej się cieszę, że obejrzałam La Cara oculta.  



O co chodzi: Młody dyrygent Adrian (Quim Gutierrez) zakochuje się w Belen (Clara Lago). Wkrótce chłopak dostaje bardzo dobrą propozycję pracy w Bogocie, do której narzeczeni bez zbędnego namysłu wyjeżdżają. Tam para zamieszkuje w ogromnym i pięknym domu. Jednak sielankowa atmosfera nie trwa długo, ponieważ Adrian ma słabość do pięknych kobiet. W związku z tym zazdrosna narzeczona postanawia dać mu nauczkę i potajemnie znika. Choć początkowo dyrygent jest załamany, to szybko znajduje pocieszenie i wiąże się z kelnerką Fabianą (Martina Garcia). Tak naprawdę to dopiero początek historii, ponieważ ten ogromny dom jest dosłownie wypełniony niewiadomymi związanymi ze zaginięciem Belen.




Zostałam fanką La Cara oculta z jednego, ale za to ogromnie ważnego powodu – fabuła. Choć początkowo może się wydawać, że ta opowieść jest banalna, nudna i przewidywalna, a podobne historie widzieliśmy już tysiąc razy, to muszę podkreślić – NIE TYM RAZEM. To naprawdę interesujący, wciągający i co najważniejsze zaskakujący film. Oglądając go przekonałam się także, że nie warto za wcześnie przekreślać danego tytułu, gdy początkowo nam się wydaje, że znów tracimy czas dla jakiegoś nieciekawego scenariusza. U mnie przez 40 minut filmu wzmacniało się właśnie takie przekonanie i gdy już chciałam się poddać i przestać oglądać, nastąpił przełom :) Z każdą mijającą minutą coraz bardziej rozumiałam, że pierwsza część filmu była konieczna i w przemyślany sposób scenarzyści napisali ją właśnie tak, a nie inaczej. Dodam tylko, że później oglądamy tę samą historię, ale z innej perspektywy, dzięki czemu wszystko zaczyna się układać w logiczną całość. Nie chcę za wiele zdradzać, ale podkreślam, że tak jak zaznaczyłam we wstępie – to jest thriller, a nie horror, co dla mnie ma oczywiście ogromne znaczenie.  

La Cara oculta jest filmem hiszpańskim i przyznaję, że m.in. dzięki Hiszpanom coraz bardziej doceniam europejskie kino. Chyba każdy z nas ma takie momenty, gdy czuje zdecydowany przesyt hollywoodzkimi produkcjami i z ogromną chęcią ogląda coś niekonwencjonalnego. Jak udało mi się znaleźć tytuł, który dzisiaj opisuję? Wybrałam go ze względu na młodą aktorkę, która wcieliła się w postać Belen. Clarę Lago oglądałam wcześniej w dwóch hiszpańskich filmach. Pierwszy to Gra w wisielca. Lago zagrała tam mnóstwo naprawdę odważnych scen, mimo że miała dopiero 18-naście lat. Drugi film jest już zapewne znany wielu dziewczynom, bo zalewa nas teraz fala fascynacji włoskimi i właśnie hiszpańskimi ekranizacjami dwóch tytułów (taka mini saga): Trzy metry nad niebem oraz Tylko Ciebie chcę. Clara Lago zagrała w tym roku jedną z głównych ról w tej hiszpańskiej interpretacji drugiego filmu, który w oryginale nosi tytuł Tengo ganas de ti (tak jest go łatwiej znaleźć w internecie np. na filmwebie).


Podsumowując: sukces La Cara oculta tkwi w młodości i świeżości pomysłów. Reżyser i jednocześnie scenarzysta filmu – Andres Baiz -  nie posiada jeszcze bogatej kolekcji nagród i jak dotąd wyreżyserował dosłownie kilka tytułów. Jednak myślę, że współpraca z młodymi i zdolnymi aktorami to dla niego klucz do sukcesu. Mam jednocześnie nadzieję, że wkrótce zobaczę coraz więcej równie interesujących filmów, za których kamerą właśnie on stanie. 


UWAGA! Trailer tylko dla ciekawskich, a jeśli chcecie tak jak ja czekać na zaskoczenie - nie oglądajcie! :)




środa, 5 września 2012

Enigma

Wczoraj (tj. 4.09.2012) przyznano polskiemu uczonemu -  Marianowi Rejewskiemu – Medal Knowltona za złamanie kodu Enigmy. Choć od tego niewątpliwego sukcesu upłynęło już 80 lat, to dopiero teraz Związek Korpusów Wywiadu Wojskowego Armii USA przyznał, że właśnie odkrycia Polaka były kluczem do rozszyfrowania tej skomplikowanej maszyny.  Wczorajsza uroczystość to powód, dla którego  postanowiłam obejrzeć Enigmę i niestety film ten zupełnie nie spełnił moich wielkich nadziei na dobre, historyczne kino.



Fabuła jest w 80-90% zupełną fikcją. Nie traktowałabym tego jako negatyw, gdyby nie napisy końcowe, sugerujące coś innego. Głównym bohaterem jest Tom (Dougray Scott),  brytyjski kryptolog, który rozwiązuje zagadkę Enigmy. To mój największy zarzut wobec opisywanego filmu, ponieważ udział Polaków w tym osiągnięciu został ograniczony do jednej, prawie niezauważalnej wzmianki. Cała opowieść nabiera  później typowo amerykańskiego charakteru i oczywiście do wojennego filmu wpleciono wątek miłosny. Tom próbuje odkryć co się stało z jego ukochaną, zaginioną Claire (Saffron Burrows). Pomaga mu w tym przyjaciółka owej kobiety  - Hester (Kate Winslet),  która o dziwo :D zostaje jego nową dziewczyną.  Fabuła komplikuje się jeszcze bardziej po załączeniu do wspomnianego wątku miłosnego : motywów szpiegowskich, działań wojennych, dalszego rozpracowywania przeróżnych kodów oraz odkrycia katyńskiej zbrodni. Efekt? Enigma w reżyserii Michaela Apteda to ogromny misz-masz,  który tylko mąci nam w głowach, gdyż jakikolwiek walor edukacyjny  jest tutaj naprawdę znikomy.





Gdyby jednak film potraktować wyłącznie rozrywkowo, obsadziłabym go na półce z tymi przeciętnymi. Co prawda znalazłam kilka scen, w których napięcie rosło i wyczekiwałam co się dalej wydarzy, jednak były to sporadyczne sytuacje. Spośród aktorów oczywiście najbardziej podobała mi się Kate Winslet, chociaż na pewno nie odgrywała swojej najlepszej roli . Mimo wszystko uwielbiam jej czysty brytyjski akcent i dystans do własnych charakteryzacji, zwłaszcza tych zupełnie nieatrakcyjnych, a właśnie takie widzimy w tym filmie. A z ciekawostek dodam, że jeden z producentów to Mick Jagger, który również wystąpił epizodycznie jako żołnierz w barze. Nie mam pojęcia czym się kierował podejmując tę decyzję.



Mam tylko nadzieję, że nikt kto już widział Enigmę, nie oceniał jej w kategoriach obrazu dokumentalnego! Jeśli jednak tak się stało, to zachęcam do przeczytania dalszej części tekstu, w której zamieściłam kilka interesujących informacji.  Co prawda nie są one związane z filmem, ale za to przybliżają historię tej maszyny.

wtorek, 4 września 2012

Ted

Premiera tego filmu w Polsce wyznaczona jest na 7 września, macie wiec czas zapoznać się z recenzją i postanowić czy wybierzecie się na niego do kina:)



Moje przypuszczenia były takie; będzie to jedna z wielu głupio-śmiesznych komedii w stylu American Pie, pełna wulgaryzmów, mało zabawnych tekstów i obrzydliwych sytuacji gastryczno-erotycznych.

No i muszę przyznać, ze pomyliłam się!

Nie brakuje wulgarnych tekstów (dorosły Ted zachowuje się jak typowy facet:)) ale scenariusz został przemyślany i w pewien sposób można ten film określić jako kino familijne! Ale wstrzymajcie się i nie zabierajcie na niego dzieci.



Jest to całkiem mądra historia o Johnie Bennecie (Mark Wahlberg), który w dzieciństwie nie miał za wielu przyjaciół. Spełnia się jego życzenie i sprezentowana pluszowa zabawka ozywa, tak rodzi się Teddy. Z początkowo Ted to niewinny, grzeczny miś, jednak jak my wszyscy - dorasta. Pali trawkę, prowadzi samochód, podrywa kobiety. Problem pojawia się gdy John próbuje ułożyć sobie życie z Lori Collins (przepiękna i moja ulubiona aktorka -- Mila Kunis). Rozdarty między dziewczyną a najlepszym przyjacielem musi dokonać niełatwego wyboru. Tak jak napisałam - scenariusz napisał ktoś z głowa na karku. Wczuwamy się w emocje głównego bohatera, żal nam miśka ale współczujemy tez narzeczonej. Pojawia się również czarny charakter czyli faszystowski ojciec z synem, którzy za wszelką cenę chcą porwać gadającego Miśka.





Historia o wyborach, prawdziwej przyjaźni i miłości - nie tego się po tym filmie spodziewałam.

Jeżeli chodzi o główną postać czyli samego Teda to ma niezłe riposty a głos rubaszny i bardzo męski - dobry, amerykański dubbing (głos podkłada Seth MacFarlane).


Film oryginalny, niezła komedia. W niektórych momentach zaśmiejecie się w głos, a takich filmów jest produkowanych ostatnio niewiele.

I jednym z fundamentalnych powodów dla których musicie go zobaczyć jest wspominana wcześniej Mila Kunis.  Piękna, zgrabna i zachwycająca. Z filmu na film wygląda lepiej. Gra aktorska również pozostaje bez zarzutów.


Moja ocena; 7/10! Nie pożałujecie oglądając Teda na dużym ekranie:) Jednak ocena ta jest subiektywna i nie gwarantuje zwrotu kosztów za bilet ;)


sobota, 1 września 2012

Merida Waleczna / Brave

Ostatni post dotyczył typowego męskiego kina, wiec teraz pora na... film animowany! :)



Studio Disney/Pixar (bo od 2006 roku drugi jest w posiadaniu pierwszego) postanowiło zerwać ze stereotypem bajkowej księżniczki. Nie chodzi już o biedne dziewczątka, których jedynym celem życiowym jest znaleźć jedną, jedyną miłość na całe życie. Merida Waleczna zajmuje głos w patriarchalnym postrzeganiu świata. Jest wyemancypowana, nie podporządkowuje się tradycji, buntuje przeciwko matce. Wolny czas spędza na strzelaniu z łuku, a w pięknej, balowej sukience dosłownie się dusi! Toż to bajkowa rewolucja! W dodatku Merida to pierwsza kobieca główna postać w historii twórczości Pixar! (jak dowiedziałam się z sierpniowego Filmu). Faktycznie - w porównaniu do Toy Story czy chociażby Gdzie jest Nemo. W dodatku w Meridzie Walecznej to kobiety mają najwięcej do powiedzenia.



Głównym wątkiem jest własnie swoisty bunt głównej bohaterki przeciwko matce. Merida nie chce wychodzić za maż, idzie do czarodziejki, która daje jej wątpliwego pochodzenia ciastko spełniające życzenia. Już niedługo dziewczyna przekona się, ze niektóre życzenia lepiej niech pozostaną nie spełnione.

Mamy do czynienia z przyjemna dla oka, humorystyczną, mądrą i przemyślaną bajką. Postaci są interesujące, oryginalne i zabawne.



Bajka jest niestandardowa, w niektórych momentach wychodzi ze schematu, możemy się czuć zaskoczeni.



Humor jest niewymuszony, nie ma głupich dialogów, które wydaja się stworzone wyłącznie dla starszej publiki mimo, że film stworzono dla dzieci. Zaskoczeniem dla mnie był wyjątkowo dobry polski dubbing.

Jedynym ''rozczarowaniem'' może być zakończenie. Tutaj Disney trzyma się schematów i starego, dobrego (?) happy endu. Ale cóż.. w dobie dzisiejszych bajek, które zamiast śmieszyć i uczyć wprawiają w zażenowanie to twórcy Meridy spisali się bajecznie!:)

Moja ocena: 7/10!