piątek, 28 czerwca 2013

Bling Ring

Mamy weekend, więc teoretycznie powinno być więcej czasu na przyjemności. A jaką większą przyjemnością dla kinomaniaków może być to, niż wypad do kina? Bling Ring nie jest jakimś superhipermegafantastycznym filmem, ale i tak może się okazać dobrą alternatywą na krótkie babskie wyjście. Przekonałyśmy się o tym z LBD i chyba żadna z nas nie żałuje, że w tym zapracowanym czerwcu udało nam się wspólnie obejrzeć to raczej nieambitne kino.



O Bling Ring jest głośno z dwóch powodów. Po pierwsze, scenariusz powstał na podstawie autentycznej historii: marząca o luksusie grupa nastolatków, włamuje się do mieszkań hollywoodzkich gwiazd, by przywłaszczyć sobie (dosłownie) część ich bogatego świata.  Po drugie, reżyserką jest Sofia Coppola, zdobywczyni Oscara za scenariusz do Między słowami, który również wyreżyserowała. Swoją drogą, Coppola jest tak bardzo związana z kinem, że nie tylko pisze scenariusze i reżyseruje, ale jest także aktorką. Co ciekawe, zagrała między innymi w trzech częściach Ojca Chrzestnego. Chociaż nie można tych ról nazwać wielkimi filmowymi kreacjami (w I i II grała malutkie dzieci, a w III – Mary Carleone, za którą dostała Złotą Malinę), ale i tak uważam to za spory ewenement.

Wracając do filmu – jest dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałyśmy, czyli całkowicie zwyczajny, ale przy tym niezanudzający. Główną jego siłą jest historia sama w sobie. Ze zdziwieniem patrzyłyśmy, z jaką łatwością młodzi ludzie włamują się na posesje m. in. Lindsey Lohan, czy Paris Hilton (która udostępniła filmowcom swój dom). Jednak z jeszcze większym zdziwieniem patrzyłyśmy na to, jak ci sami młodzi ludzie bezmyślnie się zachowują, opowiadając o swoich przygodach wszystkim dookoła i publikując na facebooku setki zdjęć z kolejnymi „zdobyczami”.






Zaletą filmu jest także piątka głównych bohaterów, a przede wszystkim: Rebecca (Katie Chang) i Marc (Israel Broussard), którzy są inicjatorami większości włamań oraz Nicki (Emma Watson), która po wykryciu całej sprawy  przedstawia siebie w świetle ofiary, borykającej się z życiowymi przeciwnościami losu. Muszę przyznać, że Emma jest naprawdę bardzo dobrą aktorką i mimo, że ostatnia część Harry’ego Pottera została nakręcona zaledwie dwa lata temu, to ona już zdążyła zerwać z ciążącym na niej wizerunkiem Hermiony. Na jednej z konferencji prasowych nt. Bling Ring Watson powiedziała, że przygotowując się do nowej roli najbardziej stresowało ją to, czy zdoła się pozbyć swojego brytyjskiego akcentu na rzecz amerykańskiego. Po obejrzeniu filmu stwierdzam, że poradziła sobie nie tylko z tym. Potrafiła stworzyć wiarygodną postać naiwnej i głupiutkiej młodej dziewczyny, która przyjaciółce potrafi jedynie doradzić, że „panterki nie łączymy z zebrą”, ale w przyszłości chce rządzić państwem.



Jak wspomniałam, Bling Ring polecam raczej do oglądania w gronie przyjaciółek. Nie jest to film, o którym się myśli jeszcze przez kilka dni po jego obejrzeniu, ale to niekoniecznie musi być wada. Fani Sofii Coppoli na pewno dostrzegą jej reżyserską rękę, Bling Ring został nakręcony w jej stylu (spokojnym, ze zbliżeniami na twarz, chwilową ciszą itp.). Jednak nie powinni oczekiwać obrazu podobnego do Między słowami, Somewhere, czy Przekleństw niewinności . Bling Ring jest bardziej komercyjny, rozrywkowy, ale mimo to - nieprzerysowany.


niedziela, 16 czerwca 2013

Kac Vegas III

A oto recenzja, na którą czekali wszyscy miłośnicy Watahy. Zanim jednak spotkamy się z nią po raz trzeci, przypomnijmy sobie najlepsze momenty, z pierwszej niezapomnianej nocy:


A oto jak można w ciekawy sposób spędzić noc w Bangkoku:


Dla jednych filmy Kac Vegas są kultowe, inni określali je jako epickie. Mało kto wychodził z kina niezadowolony. I pewnie, podobnie jak ja, nasłuchaliście się od znajomych, którzy słyszeli od znajomych znajomych, ze Kac III to ''syf'', ''masakra'' i ''porażka''. InLoveWithMovie dementuje plotki i przedstawia recenzję końcowej części trylogii.



Zacznijmy od tego, ze formuła ''trójki'' jest całkowicie inna od pozostałych części  Chłopaki nie budzą się na kacu, w łazience nie ma tygrysa, a twarz Stu nie jest przyozdobiona tatuażem. Allan jest w rozsypce po stracie ojca, dlatego pozostała trójka postanawia zawieźć go do ośrodka  który będzie mu w stanie pomóc. Niestety na miejsce nigdy nie dotrą, bo zostają wplatani w pewną kryminalną aferę, która swoje początki ma w wieczorze kawalerskim Douga w Kac Vegas. Przy okazji z więzienia ucieka stary przyjaciel Watahy - Chow, który odegra ogromną rolę w Kac Vegas III. 

Pierwsze i podstawowe pytanie: Czy jest śmiesznie? A, jest. Kilka scen w tym filmie, określiłabym mianem tak zabawnych, że nawet największe ponuraki parsknęły by śmiechem. Zabawne momenty przede wszystkim oparte są na postaci Allana. Wydaję mi się, ze producenci odkryli jaki ładunek humoru zawarty jest w tej postaci i postanowili, nie raz na siłę, go wykorzystać. I dlatego mamy w filmie mieszankę bardzo śmiesznych gagów, ale i wymuszonych tekstów, na które trudno zareagować uśmiechem. Ale w końcu Allan to Allan i temu brodatemu grubaskowi łatwo wszystko wybaczyć.

Fabuła nie jest najmocniejszą częścią tego filmu. Chwilami przerysowana i trochę przewidywalna. Scenariusz najgorszy ze wszystkich trzech części - ale i tak wydaję mi się, że było to godne zakończenie bardzo dobrej trylogii, a o to trudno.

Mocnym elementem jest gra Zacha Galifianakisa i Kena Jeonga - czyli Allana i Chowa. Rekompensują nam oni niedosyt, jaki czujemy po całym seansie. 

Jeżeli chcecie zobaczyć jak Allan śpiewa Ave Maria oraz jak wygląda wybranka jego serca, to zapraszam na seans. Dobry film. Kaca nie ma. 

P.S No i ten Bradley Cooper!

wtorek, 11 czerwca 2013

Słodkich snów / Mientras duermes

      Cześć! Jesteśmy InLoveWithMovie i prowadzimy bloga filmowego! Nie było nas tu tak dawno, że należało się przedstawić. Serdecznie przepraszamy wszystkich czytelników. Ale ostatnia sesja, pisanie magisterki i nasilający się wstręt do komputera, przez te wszystkie prace, które trzeba było napisać na wczoraj - nie motywują!

W ramach przeprosin będziemy mieć dla Was w tym tygodniu recenzję najnowszego Kac Vegas, na którego premierę czekałyśmy z niecierpliwością! A na dzisiaj mam coś mniej znanego, ale na pewno wartego zobaczenia.

     Słodkich snów to hiszpański thriller z 2011 roku. O to, żeby można było nazwać ten film ''dobrym thrillerem'' zatroszczyło się kilka osób. Przede wszystkim sam przymiotnik ''hiszpański thriller'' jest sam w sobie recenzją. Hiszpanie według mnie tworzą doskonały, dramatyczny nastrój filmu. Dozują nam chwile grozy w takich dawkach, abyśmy mogli cały seans przesiedzieć w oczekiwaniu na kolejne sceny.



    Historia, którą opowiada ten film jest w moim mniemaniu niezwykle ciekawa. Mianowicie: dozorca pewnej hiszpańskiej kamienicy fascynuje się mieszkanką budynku. Na pozór strasznie przeciętny facet, witający każdego z mieszkańców miłym buenos dias. Chora fascynacja budzi się w nim w nocy. Interesuje się lokatorką w chory i przerażający sposób. Co noc chowa się pod jej łóżkiem, usypia i wykorzystuje jej bezsilność w różnoraki sposób. Kilka scen na pewno zapadnie Wam w pamięć.

Na uwielbienie zasługuje przede wszystkim Luis Tosar, odtwórca głównej roli. To on tworzy schizofreniczny klimat w filmie. Sprawia, że łakniemy każdej sceny. Gra subtelnie, niewypowiedzianie. Widz nie jest w stanie dojść do tego, co tak naprawdę drzemie w jego chorej, poskręcanej psychice.

Luis Tosar - Cesar

    Podczas, gdy chory psychicznie Cesar chowa się pod łóżkiem ofiary, za całą produkcją chowa się widmo plagiatu. Film jest niesamowicie podobny do amerykańskiego Rezydenta, z tego samego roku. Jednak tak jak napisałam - widmo plagiatu. Oba filmy dzieli zaledwie siedmiomiesięczna różnica w premierach. Wątpię żeby w siedem miesięcy udało się Hiszpanom podpatrzeć i zrealizować całą produkcję. Jednak nie da się ukryć, ze filmy mówią o tym samym. Jest jednak między nimi różnica - hiszpański film jest o wiele lepszy.

   Hiszpański Cesar działa z niesamowitą precyzją, wywołuje u nas niesamowite emocje, cudem udaje mu się umknąć niezauważenie w poszczególnych scenach. Amerykański Max (Jeffrey Dean Morgan) natomiast jest nieuważny, trochę zagubiony, nie do końca wiarygodny. Przez cały film naliczamy momenty, w których dawno powinien być przyłapany  Dużo brakuje mu do hiszpańskiego ideału. Amerykanie oczywiście film stworzyli z pompą. I to jest kolejna różnica. Nie zabrakło laureatki Oscara odgrywającą główną, kobiecą rolę - Hilary Swank. Nie zabrakło product placement w postaci wszędobylskich Ipadów i wielkich MACów Apple. Nie zabrakło silenia się na dobry, psychologiczny thriller. Stany zafundowały nam historyjkę bez głębi, bez dramatyzmu i bez" ''Kurde, kurde! Co teraz się stanie?''. Zakończenia mamy również dwa. Hiszpańskie i Amerykańskie. Dobre i złe. To złe widzieliśmy już miliony razy, bo co drugi film z USA kończy się w podobny sposób. Hiszpańska puenta podkreśla natomiast cały niepokój, który gromadziliśmy w sobie przez czas seansu. Niewymuszona i dramatyczna. Tragiczna jak życie pięknej Clary, po spotkaniu pozornie normalnego dozorcy.