wtorek, 11 czerwca 2013

Słodkich snów / Mientras duermes

      Cześć! Jesteśmy InLoveWithMovie i prowadzimy bloga filmowego! Nie było nas tu tak dawno, że należało się przedstawić. Serdecznie przepraszamy wszystkich czytelników. Ale ostatnia sesja, pisanie magisterki i nasilający się wstręt do komputera, przez te wszystkie prace, które trzeba było napisać na wczoraj - nie motywują!

W ramach przeprosin będziemy mieć dla Was w tym tygodniu recenzję najnowszego Kac Vegas, na którego premierę czekałyśmy z niecierpliwością! A na dzisiaj mam coś mniej znanego, ale na pewno wartego zobaczenia.

     Słodkich snów to hiszpański thriller z 2011 roku. O to, żeby można było nazwać ten film ''dobrym thrillerem'' zatroszczyło się kilka osób. Przede wszystkim sam przymiotnik ''hiszpański thriller'' jest sam w sobie recenzją. Hiszpanie według mnie tworzą doskonały, dramatyczny nastrój filmu. Dozują nam chwile grozy w takich dawkach, abyśmy mogli cały seans przesiedzieć w oczekiwaniu na kolejne sceny.



    Historia, którą opowiada ten film jest w moim mniemaniu niezwykle ciekawa. Mianowicie: dozorca pewnej hiszpańskiej kamienicy fascynuje się mieszkanką budynku. Na pozór strasznie przeciętny facet, witający każdego z mieszkańców miłym buenos dias. Chora fascynacja budzi się w nim w nocy. Interesuje się lokatorką w chory i przerażający sposób. Co noc chowa się pod jej łóżkiem, usypia i wykorzystuje jej bezsilność w różnoraki sposób. Kilka scen na pewno zapadnie Wam w pamięć.

Na uwielbienie zasługuje przede wszystkim Luis Tosar, odtwórca głównej roli. To on tworzy schizofreniczny klimat w filmie. Sprawia, że łakniemy każdej sceny. Gra subtelnie, niewypowiedzianie. Widz nie jest w stanie dojść do tego, co tak naprawdę drzemie w jego chorej, poskręcanej psychice.

Luis Tosar - Cesar

    Podczas, gdy chory psychicznie Cesar chowa się pod łóżkiem ofiary, za całą produkcją chowa się widmo plagiatu. Film jest niesamowicie podobny do amerykańskiego Rezydenta, z tego samego roku. Jednak tak jak napisałam - widmo plagiatu. Oba filmy dzieli zaledwie siedmiomiesięczna różnica w premierach. Wątpię żeby w siedem miesięcy udało się Hiszpanom podpatrzeć i zrealizować całą produkcję. Jednak nie da się ukryć, ze filmy mówią o tym samym. Jest jednak między nimi różnica - hiszpański film jest o wiele lepszy.

   Hiszpański Cesar działa z niesamowitą precyzją, wywołuje u nas niesamowite emocje, cudem udaje mu się umknąć niezauważenie w poszczególnych scenach. Amerykański Max (Jeffrey Dean Morgan) natomiast jest nieuważny, trochę zagubiony, nie do końca wiarygodny. Przez cały film naliczamy momenty, w których dawno powinien być przyłapany  Dużo brakuje mu do hiszpańskiego ideału. Amerykanie oczywiście film stworzyli z pompą. I to jest kolejna różnica. Nie zabrakło laureatki Oscara odgrywającą główną, kobiecą rolę - Hilary Swank. Nie zabrakło product placement w postaci wszędobylskich Ipadów i wielkich MACów Apple. Nie zabrakło silenia się na dobry, psychologiczny thriller. Stany zafundowały nam historyjkę bez głębi, bez dramatyzmu i bez" ''Kurde, kurde! Co teraz się stanie?''. Zakończenia mamy również dwa. Hiszpańskie i Amerykańskie. Dobre i złe. To złe widzieliśmy już miliony razy, bo co drugi film z USA kończy się w podobny sposób. Hiszpańska puenta podkreśla natomiast cały niepokój, który gromadziliśmy w sobie przez czas seansu. Niewymuszona i dramatyczna. Tragiczna jak życie pięknej Clary, po spotkaniu pozornie normalnego dozorcy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz