sobota, 14 lipca 2012

Wyścig z czasem / In Time


„By garstka żyła wiecznie, tłum musi umierać”

Jaki paradoks! Kolejny film science fiction w ciągu miesiąca i w dodatku napiszę o nim jaJ Już tłumaczę dlaczego tak się stało: Po obejrzeniu Facetów w czerni 3 czułam wyraźny przesyt tą kategorią. Pomyślałam sobie wtedy, że raczej nie za szybko znów skupię uwagę na jakiejś wyimaginowanej, zupełnie nierealnej historii. Jednak kiedy ktoś gorąco poleca mi dany tytuł  zawsze chcę się przekonać, czy rzeczywiście jest on tak interesujący. W związku z tym, że tak właśnie było w tym przypadku,  nie mogłam się oprzeć i włączyłam sobie Wyścig z czasem.




Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości, której dokładna data nie została podana. Na pierwszy rzut oka świat jest całkiem podobny do naszego. Co prawda widzimy nowocześniejsze auta i kilka nieznanych gadżetów, ale słońce świeci normalnie, ludzie jedzą tak jak teraz, kursuje zwyczajna komunikacja miejska. Jednak, ponieważ na świecie żyje za dużo ludzi władze postanowiły wprowadzić nowy system, zgodny z darwinowską teorią, że przetrwają tylko najsilniejsi. Kluczową cechą tych realiów jest zmiana definicji ceny. To już nie jest wartość towarów i usług wyrażona w pieniądzu, a wyrażona w czasie. Świat bez pieniędzy musi być rajem? Uwierzcie mi, że zdecydowanie nie. Każdy człowiek po ukończeniu 25 lat przestaje się starzeć, ale za to włącza mu się (dosłownie) biologiczny zegar. Wygląda to tak, jakbyśmy się stali chodzącą, tykającą bombą, która nieustannie odmierza ile czasu nam pozostało. Czas jest wynagrodzeniem za pracę, zapłatą za to co sprzedamy, można też go bardzo łatwo ukraść komuś innemu (minus – nam też nietrudno go ukraść). Minutami i godzinami trzeba też za wszystko płacić, np. przejazd autobusem kosztuje 2 godziny, autostrada – miesiąc itp. Główny bohater tej historii, Will Salas  (Justin Timberlake), postanawia zmienić tę sytuację i sprzeciwić się panującemu porządkowi. Splot wydarzeń powoduje, że będzie mu w tym pomagać córka jednego z bogaczy - Sylvia Weis (Amanda Seyfried).







Jak widać, scenariusz jest typowy dla filmu science fiction. Jednak oglądając Wyścig z czasem trudno nie dojść do wniosku, że reżyser (Andrew Niccol) przedstawił nam alegorię współczesnych czasów. Wystarczy zamienić lata, godziny, minuty na dolary, euro czy złotówki, a całe fiction z filmu znika. Powiedzenia „nie mam czasu” czy „nie marnuj czasu” nabierają tutaj zupełnie innego, wręcz dramatycznego znaczenia. Im więcej czasu człowiek uzbiera – tym dłużej będzie żyć, bo umrzeć można tylko na dwa sposoby: albo poprzez morderstwo, albo przez wyzerowanie biologicznego licznika. Co dziwne, Wyścig z czasem można także zinterpretować jako wersję Robin Hooda  XXI (a może XXII) – wieku. Złych i bogatych trzeba okraść, by pomóc biednym i potrzebującym.

Muszę przyznać, że spodobał mi się pomysł na fabułę tego filmu. Historie ludzi, którzy dramatycznie starają się wieść normalne życie, a których losy nie zawsze leżą w ich rękach – zachęcają do refleksji nad tym, w jakim kierunku zmierza nauka i cały świat. Podobne spostrzeżenia miałam oglądając kiedyś Nie opuszczaj mnie. Mimo wszystko uważam, że Wyścig z czasem mógł być lepiej zrealizowany. Amerykanie często mają skłonności do wyolbrzymiania scen akcji, przez co treść traci na znaczeniu. Tak też było w tym przypadku. Momenty, w których Amanda Seyfried biega po dachach, wyskakuje z okien, pędzi co sił w nogach -  może nie wyglądałyby tak groteskowo, gdyby nie robiła tego wszystkiego w bardzo wysokich szpilkachJ. Dodatkowo Justin Timberlake chyba nie poradził sobie z rolą pierwszoplanową. Trudne sceny, w których musiał zagrać rozpacz, strach lub zaprezentować poker face nie wypadły szczególne efektownie. Zdecydowanie lepiej prezentował się w Social Network, a nawet w To tylko seks. Szkoda też, że jak w prawie każdym filmie, para głównych bohaterów musi stać się dosłownie parą. Kąpiel nago w jeziorze, w blasku księżyca to już zupełne przegięcie i zmarnowanie kilku minut taśmy filmowej.







Podsumowując: Pomysł na fabułę jest naprawdę bardzo ciekawy, tym bardziej, że nietrudno znaleźć w filmie różne metafory i odnośniki do naszego życia. Niektóre sceny śmierci (wspomniane wyzerowanie licznika) mogą nawet wzruszyć. Mimo ogólnego pozytywnego wrażenia, uważam jednak, że potencjał scenariusza był znacznie silniejszy, niż jego faktyczna realizacja. Pomimo to zachęcam do oglądania, choćby tylko ze względu na przewodnią historię. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz