„By
garstka żyła wiecznie, tłum musi umierać”
Jaki paradoks! Kolejny film science fiction w ciągu miesiąca i w dodatku napiszę o nim jaJ
Już tłumaczę dlaczego tak się stało: Po obejrzeniu Facetów w czerni 3 czułam wyraźny przesyt tą kategorią. Pomyślałam
sobie wtedy, że raczej nie za szybko znów skupię uwagę na jakiejś
wyimaginowanej, zupełnie nierealnej historii. Jednak kiedy ktoś gorąco poleca
mi dany tytuł zawsze chcę się przekonać,
czy rzeczywiście jest on tak interesujący. W związku z tym, że tak właśnie było
w tym przypadku, nie mogłam się oprzeć i
włączyłam sobie Wyścig z czasem.
Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości, której
dokładna data nie została podana. Na pierwszy rzut oka świat jest całkiem
podobny do naszego. Co prawda widzimy nowocześniejsze auta i kilka nieznanych
gadżetów, ale słońce świeci normalnie, ludzie jedzą tak jak teraz, kursuje
zwyczajna komunikacja miejska. Jednak, ponieważ na świecie żyje za dużo ludzi
władze postanowiły wprowadzić nowy system, zgodny z darwinowską teorią, że
przetrwają tylko najsilniejsi. Kluczową cechą tych realiów jest zmiana
definicji ceny. To już nie jest wartość towarów i usług wyrażona w pieniądzu, a
wyrażona w czasie. Świat bez
pieniędzy musi być rajem? Uwierzcie mi, że zdecydowanie nie. Każdy człowiek po
ukończeniu 25 lat przestaje się starzeć, ale za to włącza mu się (dosłownie)
biologiczny zegar. Wygląda to tak, jakbyśmy się stali chodzącą, tykającą bombą,
która nieustannie odmierza ile czasu nam pozostało. Czas jest wynagrodzeniem za
pracę, zapłatą za to co sprzedamy, można też go bardzo łatwo ukraść komuś
innemu (minus – nam też nietrudno go ukraść). Minutami i godzinami trzeba też
za wszystko płacić, np. przejazd autobusem kosztuje 2 godziny, autostrada –
miesiąc itp. Główny bohater tej historii, Will Salas (Justin Timberlake), postanawia zmienić tę
sytuację i sprzeciwić się panującemu porządkowi. Splot wydarzeń powoduje, że
będzie mu w tym pomagać córka jednego z bogaczy - Sylvia Weis (Amanda
Seyfried).
Jak widać, scenariusz jest typowy dla filmu science
fiction. Jednak oglądając Wyścig z czasem
trudno nie dojść do wniosku, że reżyser (Andrew Niccol) przedstawił nam
alegorię współczesnych czasów. Wystarczy zamienić lata, godziny, minuty na
dolary, euro czy złotówki, a całe fiction z filmu znika. Powiedzenia „nie mam
czasu” czy „nie marnuj czasu” nabierają tutaj zupełnie innego, wręcz
dramatycznego znaczenia. Im więcej czasu człowiek uzbiera – tym dłużej będzie
żyć, bo umrzeć można tylko na dwa sposoby: albo poprzez morderstwo, albo przez
wyzerowanie biologicznego licznika. Co dziwne, Wyścig z czasem można także zinterpretować jako wersję Robin
Hooda XXI (a może XXII) – wieku. Złych i
bogatych trzeba okraść, by pomóc biednym i potrzebującym.
Muszę przyznać, że spodobał mi się pomysł na fabułę
tego filmu. Historie ludzi, którzy dramatycznie starają się wieść normalne
życie, a których losy nie zawsze leżą w ich rękach – zachęcają do refleksji nad
tym, w jakim kierunku zmierza nauka i cały świat. Podobne spostrzeżenia miałam
oglądając kiedyś Nie opuszczaj mnie.
Mimo wszystko uważam, że Wyścig z czasem
mógł być lepiej zrealizowany. Amerykanie często mają skłonności do wyolbrzymiania
scen akcji, przez co treść traci na znaczeniu. Tak też było w tym przypadku.
Momenty, w których Amanda Seyfried biega po dachach, wyskakuje z okien, pędzi
co sił w nogach - może nie wyglądałyby
tak groteskowo, gdyby nie robiła tego wszystkiego w bardzo wysokich szpilkachJ. Dodatkowo Justin Timberlake chyba nie
poradził sobie z rolą pierwszoplanową. Trudne sceny, w których musiał zagrać
rozpacz, strach lub zaprezentować poker face nie wypadły szczególne efektownie.
Zdecydowanie lepiej prezentował się w Social
Network, a nawet w To tylko seks.
Szkoda też, że jak w prawie każdym filmie, para głównych bohaterów musi stać
się dosłownie parą. Kąpiel nago w jeziorze, w blasku księżyca to już zupełne
przegięcie i zmarnowanie kilku minut taśmy filmowej.
Podsumowując: Pomysł na fabułę jest naprawdę bardzo
ciekawy, tym bardziej, że nietrudno znaleźć w filmie różne metafory i odnośniki
do naszego życia. Niektóre sceny śmierci (wspomniane wyzerowanie licznika) mogą
nawet wzruszyć. Mimo ogólnego pozytywnego wrażenia, uważam jednak, że potencjał
scenariusza był znacznie silniejszy, niż jego faktyczna realizacja. Pomimo to
zachęcam do oglądania, choćby tylko ze względu na przewodnią historię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz