Film, który dzisiaj opiszę, nie jest w Polsce znany
szerszemu gronu odbiorców. Ma na to wpływ m.in. fakt, że nie miał on jeszcze nawet
swojej oficjalnej premiery w naszym kraju, choć światowa odbyła się ponad rok
temu. Trudno też znaleźć jakieś szczegółowe informacje na temat jego fabuły,
obsady, czy twórców. Mimo wszystko warto poświęcić mu swoją uwagę, nawet jeśli
nie przepadamy za kinem azjatyckim. Polski tytuł to: Dzieci, ale łatwiej go odszukać wykorzystując nazwę oryginalną
- A-i-deul
lub angielską - Children.
Znalazłam go przypadkowo, przeglądając jakiś portal
filmowy. Moją uwagę przykuł najpierw plakat, dlatego przeczytałam krótki opis
filmu, który mi się później spodobał. Teraz mogę stwierdzić, że miałam
szczęście, bo nieczęsto interesujące zdjęcie jest gwarancją interesującej
treści tego, co reklamuje.
A-i-deul
jest zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami,
ale do fabuły wpleciono kilka fikcyjnych wątków i postaci. W tym przypadku nie
uważam tego za jakiś negatyw, ponieważ film nie jest włączony do kategorii
biografia, a kryminał/thriller. Dodatkowo zabiegi te sprawiły, że akcja jest
wartka, o co często trudno w filmach opowiadających historie z życia.
"FROG BOYS" |
Główny wątek to sprawa zaginięcia pięciu chłopców, tzw. Frog
boys. 26 marca 1991 roku w miasteczku Seong-so (Korea Południowa), gdy odbywały
się lokalne wybory i szkoły były zamknięte, pięciu chłopców w wieku od
dziewięciu do trzynastu lat postanowiło skorzystać z wolnego dnia i wybrać się w góry w
poszukiwaniu żab. Dzieci, pomimo że bardzo dobrze znały ten teren, nigdy nie
wróciły do swoich domów. Poszukiwaniami zajęło się ponad trzysta tysięcy osób,
a jednak ich praca nie przyniosła żadnych rezultatów. Przełom nastąpił dopiero 11 lat później.
Jeśli chodzi o motywy wymyślone przez scenarzystów,
to: w filmie jedną z głównych postaci jest producent telewizyjny, który
przybywa do Seong-so. Tam, razem z profesorem, mającym własne teorie na temat
zniknięcia chłopców, podejmuje próbę rozwikłania tej zagadki. Nikt nie zdawał
sobie wtedy sprawy z tego, jak wiele lat ludzie będą musieli żyć z tą nigdy
nierozwiązaną do końca zagadką. Myślę, że szczegółowiej nie warto opisywać
fabuły, ponieważ oglądanie A-i-deul nie będzie wtedy dla Was tak pasjonujące, jak
dla mnie.
Film spodobał mi się przede wszystkim ze względu na
opowiedzianą w nim historię. Tutaj, ta rzadko spotykana aura tajemniczości,
trwała dosłownie od pierwszych sekund do
pojawienia się napisów końcowych. Już dawno nie oglądałam filmu, nie
mogąc doczekać się jego zakończenia – nie dlatego, że był nudny, a dlatego, że
umierałam z ciekawości, jak sprawa została wyjaśniona. Niestety w tej historii nie
możemy liczyć na jasne zakończenie, a
jest tak dlatego, że zakończenia nie poznał jeszcze nikt. Co ciekawe, taki
niedosyt sprawił, że film może się podobać jeszcze bardziej. Przecież nie
zawsze happy end = good end.
Drugą
sprawą są świetni aktorzy. Nie będę wymieniać ich z nazwisk, ponieważ po
pierwsze – są one bardzo trudne do napisania i przeczytania, a zapewne nie
będziemy mieli okazji się z nimi często spotykać (niestety); po drugie - musiałabym wymienić chyba kilkadziesiąt osób,
bo fenomenalnie grali wszyscy, nawet statyści. Chyba nikt nie potrafi tak
dobrze pokazywać bólu i cierpienia, jak Koreańczycy. Widząc ich na ekranie
można odnieść wrażenie, że oglądamy film dokumentalny, a kamera uchwyciła
naturalne reakcje i emocje ludzi, których historię śledzimy.
Kolejnym pozytywem
jest fakt, że reżyser (Kyoo-man Lee) udowodnił, iż dana produkcja może zaintrygować widza, bez stosowania rozmaitych
efektów specjalnych, gigantycznego budżetu i ogólnego hollywoodzkiego rozmachu.
Jeśli scenariusz jest dobrze napisany, aktorzy świetnie obsadzeni i ogólnie
całość przemyślana – to taka produkcja nie może okazać się fiaskiem. Plusem
filmu jest także to, że poznajemy specyfikę koreańskiego społeczeństwa oraz
tamtejsze prawo, które bulwersuje do dziś.
Jeśli zatem masz ochotę na kino niekomercyjne, ale
za to interesujące – polecam A-i-deul.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz