Jestem przekonana, że każdy z nas
ma swoją listę Top ileśtam filmowych premier 2015. Na mojej znalazł się m.in.
nowy obraz Tima Burtona. Jestem farciarą, albo jak kto woli – bardzo zaradnym człowiekiem,
bo pierwszym filmem, który obejrzałam w nowym roku były właśnie „Wielkie oczy”.
Margaret Keane (Amy Adams) to
utalentowana malarka, której prace nie są jedynie owocem wykonywanego zawodu,
ale wynikiem pasji, wrażliwości i znajomości tematu. Jednak to nie ona, a jej
mąż Walter Keane (Christoph Waltz) zdobył światową sławę. Doszedł do tego za sprawą przebojowości, pewności siebie,
despotyczności, oszustwom i naiwności żony. Dramat biograficzny, czyli
najlepiej ;)
Może z powodu postaci z obrazów
Margaret, a może po prostu dlatego, że za kamerą stał Burton, „Wielkie oczy”
wydały mi się bardziej bajkowe, niż naturalistyczne. Chociaż oglądana historia
bez wahania powinna zostać nazwana dramatyczną, film płynie w lekkim,
optymistycznym, a nawet humorystycznym tonie. Z jednej strony dobrze, bo seans
dostarcza całkiem sporo rozrywki, z drugiej trochę słabo, bo Margaret zasługuje
na szczere współczucie i politowanie. A o takie uczucia niestety było ciężko.
Czekając na „Wielkie oczy” strasznie liczyłam na solidny pokaz aktorskiego kunsztu. Amy Adams została już
chyba ochrzczona najbardziej niedocenianą aktorką Hollywoodu. Mam jednak
wrażenie, że ostatnio, dzięki udziałom w kilku komercyjnych i bardzo głośnych
filmach, przestała być jedynie „rudą
laską, którą gdzieś już chyba widziałem”, a „TĄ Amy Adams”. W „Wielkich oczach”
zagrała jak zwykle świetnie, doskonale odzwierciedlając zarówno zakochaną i
romantyczną, jak i zestresowaną i zdominowaną Margaret.
Z kolei Christoph Waltz należy do
ścisłego grona moich ulubionych aktorów. Do teraz pamiętam nasze rozczarowanie,
gdy z Moniką odkryłyśmy, że jest rocznikiem ’56, więc jakoś tak głupio nadal wzdychać
przed monitorem, za każdym razem, gdy pojawia się na nim jego twarz ;) Co nie
zmniejsza naszej ekscytacji, gdy tylko słyszymy tytuł nowego filmu z jego
udziałem. Jednak występ w „Wielkich oczach” oceniam dwojako. Niestety w roli
romantyka Waltz wypadł średnio, a nawet blado, po prostu mało wiarygodnie.
Jakby sam nie wierzył, że mógłby być czarujący i pociągający. W jego oczach
błyszczą wesołe iskierki, a wyraz twarzy jest odzwierciedleniem słów bohaterów
HP: „uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego”. Na szczęście w filmie nie
zabrakło scen, w których taka właśnie postawa była strzałem w dziesiątkę. Pod
koniec filmu Waltz dał prawdziwy popis swoich umiejętności, więc tych wcześniejszych
kilkunastu słabszych minut aż tak bardzo nie wypominam.
„Wielkie oczy” płyną w
jednostajnym tempie i nie ustrzegły się przed tym, co typowe dla filmów biograficznych
– brakuje elementów zaskoczenia. Nie można powiedzieć, że najnowsze dzieło
Burtona wieje nudą, ale jednak nie wywołuje ono żadnych większych emocji.
Szkoda, bo historia Margaret Keane jest naprawdę niesamowita. Film dobry, liczyłam na rewelacyjny, oceniam 7/10.
Ten właśnie film zwrócił moją uwagę. Nie mogę się doczekać kiedy zobaczę najnowsze dzieło Burtona. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Mz.Hyde
Życzę, żeby seans spełnił wszystkie Twoje oczekiwania :)
UsuńDla Amy i Krzysia obejrzę, ale cholibka Burton to już nie dla mnie jednak ;/
OdpowiedzUsuńOglądaj, oglądaj :) Dla Amy, Waltza i sceny w sądzie :)
UsuńDla mnie warto film obejrzeć dla świetnego aktorstwa i uważam, że Burton podołał zekranizowaniu biografii dodając własnie dla siebie charakterystyczną lekkość i przerysowanie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że warto :) Chociaż podtrzymuję, że tę biografię wolałabym zobaczyć w nieco poważniejszym tonie, ale wiadomo: Burton, to Burton;)
UsuńDla mnie humorystyczny ten film zrobił się dopiero pod koniec. Dodatkowo pod koniec rozpędził się aż do przesady.
OdpowiedzUsuńŚwietna Adams, Waltz przerysowany.
Odnośnie aktorów - mam podobne zdanie :) Chociaż pod koniec filmu ten przerysowany Waltz już mi pasował :)
Usuń