sobota, 10 stycznia 2015

Niezłomny / Unbroken

„You can take it, You can make it”



Historia biegacza olimpijskiego, Louisa Zamperiniego (Jack O’Connnell) jest tak nieprawdopodobna, że o wiele bliżej mu do postaci fikcyjnej (może nawet jakiegoś superbohatera sci-fi), niż do człowieka. Gdyby nie świadomość i niezbite dowody na to, że Zamperini faktycznie chodził, a właściwie biegał, po Ziemi, można by zarzucić scenarzystom „Niezłomnego” (Coenowie, LaGravenese, Nicholson) zbyt wybujałą wyobraźnię i igranie ze świadomością widza. Obok historii mężczyzny, który na własnej skórze doświadczył „Życia Pi”, tylko po to, by zaraz trafić do japońskiego piekła i stać się niewolnikiem, po prostu nie można przejść obojętnie.

Uwielbiam Angelinę Jolie – za jej aktorstwo, za to, w jaki sposób wykorzystuje swoją sławę, za Brada, za nieziemską urodę, a od teraz za reżyserię. Nie zgadzam się z opiniami tych, którzy uważają, że „Niezłomny” już na starcie ma łatwiej, niż każdy inny film, za którego kamerą stała  osoba o mniej znanym nazwisku. Moim zdaniem jest całkowicie na odwrót. To już norma, że od ludzi  utalentowanych i w dodatku znanych, wymaga się o wiele więcej, niż od anonimowych przeciętniaków. Angelina stanęła na wysokości takiego trudnego zadania i stworzyła film, którego tytułu nawet ja, coraz bardziej nieogarnięta sklerotyczka, nigdy w życiu nie pomylę  z żadnym innym. Jestem też całkowicie przekonana, że gdyby ten właśnie „Niezłomny” został wyreżyserowany przez np. Alyson Hannigan (specjalnie sprawdzałam – gwiazda „Americam Pie”), świat okrzyknąłby ją największym objawieniem stulecia. A tak, Angelina musi sobie radzić z wysoko postawioną poprzeczką. Wg mnie przeskoczyła ją w iście olimpijskim stylu.

"A lot of ocean"
Nie zgadzam się też z opinią (z którą spotkałam się na FB ILWM), że „mając taki materiał wyjściowy, jakim jest życiorys Zamperiniego, film wyszedł co najwyżej dobry”. Powtórzę jeszcze raz – właśnie TAKIE życiorysy są najtrudniejsze do sfilmowania. Przedstawienie w ciągu ok. 130 minut  tych wszystkich historii i wydarzeń nie mogło być łatwe. To, że moja uwaga była skupiona na fabule w 100% podczas treningów Louisa, jego udziału w olimpiadzie, a później podczas próby przetrwania w japońskim obozie nie jest niczym zaskakującym. Ale fakt, że Jolie potrafiła sfilmować rozbitków dryfujących przez 45 dni na Oceanie, w taki sposób, że cały czas siedziałam ze zdenerwowania, jak na szpilkach, to już prawdziwa sztuka.

Film rzeczywiście jest bardzo oscarowy. Cały życiorys olimpijczyka, łącznie z wydarzeniami, których doczekał wiele, wiele lat po II wojnie, jest jakby napisany pod Oscary. Mi to nie przeszkadzało, ale domyślam się, że dla sporego grona widzów  to ogromna wada.

Bardzo dobra obsada! Na czele z odtwórcą głównej roli, dotychczas mi nieznanym Jackem O’Connnellem. Wiarygodnie przedstawił bohatera, którego sława stała się jednocześnie jego przekleństwem i, którego siła charakteru była przyczyną każdego z życiowych zwycięstw. Dotrzymywał mu kroku Domhnall Gleeson (tak, tak Bill Weasley z „HP” i Jon z „Franka”). W niektórych scenach wygląd fizyczny aktora wywoływał ciarki na całym ciele – ciarki w stylu McConaughey w „Witaj w klubie”, a nie ciarki w stylu Gosling w wiadomej scenie w „Kocha, lubi, szanuje”.  Jednak, największe wrażenie zrobił na mnie japoński muzyk, Takamasa Ishihara, który wcielając się w „Niezłomnym” w kata i oprawcę – Matsushiro Watanabe vel. „Ptak” – zadebiutował na dużym ekranie. Patrząc na jego twarz (niby tak bardzo młodą, prawie, że dziecięcą) i widząc jego nienawistne spojrzenie naprawdę trudno sobie wyobrazić, że kiedykolwiek mógłby zagrać sympatyczną, ciepłą postać. Oczywiście mam nadzieję, że kiedyś go zobaczę w takiej właśnie roliJ

Takamasa Ishihara i Jack O’Connnell

„Niezłomny” skłania do niejednej refleksji. Nie tylko w trakcie seansu, ale nawet kilka dni po nim. Znając losy Zamperiniego jakoś tak niezręcznie jest narzekać na to, co się ma. Trudno też nie zadać sobie pytania: „A co ja bym zrobiła będąc w takich sytuacjach?” – moje wnioski są niestety słabe…


Nareszcie, po wielomiesięcznej przerwie, zobaczyłam film, który bez wahania oceniam 9/10. Polecam i bronię J

Louis Zamperini (1917-2014) niestety nie dożył premiery "Niezłomnego"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz