środa, 29 października 2014

Bogowie

  Film opowiada o trzech najważniejszych i najcięższych dla Zbigniewa Religi latach - od 1983 do 86 roku. Jeżeli więc ktoś liczył na pełniejszą biografię, to może czuć się rozczarowany. Kardiochirurg podjudzony stażem w USA postanowił jako pionier rozpocząć prace nad transplantacją w Polsce.


  Przed seansem, na pytanie ''kim był Religa?'', śmiało odpowiedziałabym, że to on, jako pierwszy, wykonał udany przeszczep serca w naszym kraju. Biorąc pod uwagę film moja odpowiedź brzmiałaby: ''Jest to człowiek, któremu kilka razy transplantacja nie wychodziła''. Nie wiem skąd u Polaków ten kompleks, by bardziej niż na sukcesach skupiać się na porażkach. Zgadzam się z wieloma krytykami, że film jest jak najbardziej hollywoodzki, jednak podobnie jak np. w Jobs'ie, czegoś tu dla mnie zabrakło.

  Najbardziej wyczekiwanym przez widzów w kinie (a sala pękała w szwach! Dokładnie pamiętam, kiedy ostatnio siedziałam w pierwszym rzędzie. Na Harrym Potterze) elementem był Kot jako Religa, czy tez Religa jako Kot, dobry był! Aktor, który podobno swoją rolę przypłacił garbem, oddał postać bezbłędnie. Dziwny, czasem nawet nieprzewidywalny, uparty kardiochirurg, z przyklejonym papierosem i alko-kawą to z całą pewnością życiówka Kota. Podobnie, jak Religa maniakalnie dążył do sukcesu, tak Kot fanatycznie dążył do Religii. Obojgu się powiodło.

  Bogowie to film o pokonywaniu trudności, biurokracji i walce z ludzkimi słabościami. Niezłe zdjęcia i  niecodzienny humor na pewno usatysfakcjonowały sporą część sali. Jednak film, jak niektóre kobiety - niby piękne, niby błyskotliwe, ale brakuje tego ''czegoś'' by się zakochać. Gdy na koniec pojawiły się napisy końcowe, zostałam z jedną jedyną myślą ''Jak ja to opiszę, skoro to było takie bez wyrazu''. Zostańmy więc przy Kocie, wyrażonym w obrazie sukcesie Religi, przepisie na wzmacniania kawkę i tyle. Siódemka!

P.S Warto, naprawdę warto po filmach biograficznych, w trakcie napisów pokazywać podobieństwo między aktorem, a postacią, poprzez zdjęcia, jak np. po Jobsie. Jednak dobrze by było i na pewno docenilibyśmy pracę charakteryzatorów bardziej, gdyby te zdjęcia dotyczyły tego samego lub podobnego wieku odgrywanej postaci. Tak na przyszłość. Lekki facepalm. Dziękuję.



poniedziałek, 27 października 2014

Minirecenzja: Sędzia / The Judge


Gatunek: Dramat
Produkcja: USA
Rok: 2014
Reżyseria: David Dobkin
Scenariusz: Nick Shenk, Bill Dubuque

Odnoszący sukcesy adwokat (Robert Downey Jr.) powraca do rodzinnego miasta na pogrzeb matki, gdzie dowiaduje się, że jego ojciec (Robert Duvall), miejscowy sędzia, jest podejrzany o morderstwo (źródło: Filmweb).

Film o trudnych relacjach na linii ojciec – syn, walka ciężkich charakterów przeplatana chęcią naprawienia błędów z przeszłości. Ciekawy (chociaż dobrze znany i wielokrotnie powtarzany w filmach)  główny wątek zostaje uzupełniony o kilka tematów pobocznych, przez co „Sędzia” staje się momentami chaotyczny i przydługawy. Pozamykanie wszystkich otwartych kwestii trwa naprawdę długo, a Robert Downey Jr. za bardzo przypomina mi tutaj Sherlocka Holmesa, co wcale nie jest atutem.

Plus za muzykę, zdjęcia Janusza Kamińskiego i epizodyczną rolę Leighton Meester –ciągle czekam na tytuł, w którym zagra naprawdę ciekawą, pierwszoplanową postać.

Oceniam 6/10, film niezły i nic więcej. Nie wywołał we mnie żadnych silniejszych emocji, troszkę się na nim wynudziłam i zapewne za kilka miesięcy nie będę go szczególnie entuzjastycznie wspominać.

sobota, 25 października 2014

Zaginiona dziewczyna / Gone Girl

Jakie szczęście, że filmowa jesień rozpieszcza kinomaniaków! Po słabej pierwszej połowie 2014r. nastały lepsze dni i wypady do kina są coraz bardziej satysfakcjonujące. Jest więc o czym pisać, a na pierwszy ogień idzie najnowszy film Davida Finchera.



Amy (Rosamund Pike) i Nick (Ben Affleck) to małżeństwo, które przez kilka lat bycia razem stara się unikać sytuacji i zachowań typowych dla większości przeciętnych małżeństw. Początkowo doskonale się ze sobą bawią i zabawiają, wzajemnie się uzupełniają i czytają sobie w myślach – sielanka. Kiedy w dniu piątej rocznicy ślubu Amy niespodziewanie znika zaczynamy się dowiadywać, że wspomniana bajka już od dłuższego czasu nie istnieje. Nick staje się głównym podejrzanym, najpierw obserwowanym przez wszystkich mieszkańców małego miasteczka, w którym żyje,  a później przez media i widzów z całego kraju.

Ben Affleck jak to Ben Affleck - fajerwerki nie strzelają
Scenariusz filmu powstał na podstawie powieści Gillian Flynn. Na szczęście jeszcze jej nie czytałam, przez co kolejne wątki filmu, zwroty akcji, zmiana postrzegania głównych bohaterów i wreszcie samo zakończenie były naprawdę interesujące, a niekiedy nawet zaskakujące. Postać Amy jest jedną z najciekawszych filmowych bohaterek ostatnich lat. Patrząc na tę wyrafinowana, blond-włosą i pewną siebie kobietę trudno jest uwierzyć, że płeć piękna może być nazywana też słabą.

Rosamund Pike - sprawiła, że właśnie jestem na etapie przeglądania jej filmografii

Jednak uwagę przykuwa nie tylko to, co rozgrywa się na pierwszym planie. Fincher w fenomenalny sposób przedstawił typowo-amerykańską naturę. Zamiłowanie tego narodu do wyszukiwania sensacji, niewyobrażalnie gigantyczny wpływ mediów na opinię publiczną, która przeskakuje ze skrajności w skrajność (albo kogoś kochają, albo nienawidzą) i sceny rodem z programu „Dom nie do poznania” (tłumy szaleją patrząc na losy swoich sąsiadów). Do tego adekwatnie podniosła muzyka w tle i aż trudno było się nie uśmiechnąć pod nosem patrząc na to wszystko. I chociaż większość z tych scen wydawała mi się specjalnie przesadzona, to jednocześnie wypadły one bardzo wiarygodnie.

O „Zaginionej dziewczynie” trzeba opowiadać bardzo ostrożnie, bo nawet niewielki spojler może zepsuć całą zabawę z jej oglądania. Polecam wszystkim miłośnikom kryminałów i thrillerów, którzy znają te gatunki na tyle dobrze, że ich oczekiwania są w tym momencie już całkiem wygórowane. Oceniam na 7,5/10. Film jest naprawdę dobry, ale (mimo, że się raczej w żadnym momencie nie nudziłam) to 2,5 h seansu wcale tutaj nie było konieczne – z powodzeniem można usunąć kilka scen.

Emily Ratajkowski - ostatnia zachęta, gdyby recenzja kogoś nie przekonała
Gwarantuję, że w "Zaginionej dziewczynie" są sceny, w których przypomina siebie z
"Blurred lines" :D

niedziela, 19 października 2014

Ida

Chociaż od polskiej premiery filmu minął już prawie rok, to ani Monika, ani ja nie miałyśmy dotąd okazji zobaczyć sławnej już na całym świecie „Idy” – wstyd i hańba! Jak to dobrze, że na łódzkim Festiwalu Krytyków Sztuki Filmowej Kamera Akcja w repertuarze znalazł się ten zacny tytuł i jak dobrze, że w natłoku atrakcji go nie przegapiłyśmy. Obejrzenie „Idy” na dużym ekranie powinno stać się obowiązkowe dla każdego, kto choć w minimalnym stopniu interesuje się kinem.


Fabuła jest prosta, bez zbędnych pobocznych wątków. Przed złożeniem ślubów zakonnych Anna (debiutująca Agata Trzebuchowska) zgodnie z zaleceniami matki przełożonej odwiedza swoją ciotkę (Agata Kulesza). Razem ruszają w podróż, która pomoże im obu odkryć, kim są (opis:Filmweb).

Pierwsze słowo, które przychodzi do głowy, kiedy myślę o „Idzie” to: minimalizm. Czarno – białe zdjęcia, długie ujęcia, spokojne tempo i dużo ciszy to elementy charakterystyczne dla kina artystycznego, którego (delikatnie ujmując) nie jestem fanką. Wszystkie wymienione cechy pojawiły się w filmie Pawlikowskiego, więc byłam konkretnie zaskoczona, że tak bardzo mi się one spodobały. „Ida” nie przynudza ani przez sekundę, o dziwo nie ma w niej dłużyzn, seans mija błyskawicznie, nie ma czasu na spoglądanie na zegarek, kończy się w idealnym momencie. Ciężko wytłumaczyć, dlaczego film, który teoretycznie jest totalnie nie w moim typie – w praktyce wyrył w mojej głowie trwały ślad i chwycił za serce. Po prostu magia kina J

Wspomniany minimalizm dotyczy również liczby bohaterów, których poznajemy w „Idzie”. Film skradła oczywiście Agata Kulesza – najzdolniejsza, najbardziej świadoma aktorka w kraju. Granie przychodzi jej z taką łatwością, że gdyby nie to, iż wykreowała już dziesiątki przeróżnych bohaterek – można by pomyśleć: „Ona w tym filmie wcale nie udaje, ona po prostu taka jest”. Nic więc dziwnego, że w ostatnim czasie jej nazwisko jest jednym z najgorętszych przy wspominaniu o przyszłorocznych nominacjach do Oscarów, w głównej aktorskiej kategorii (aktorka drugoplanowa). Nominacja byłaby gigantycznym sukcesem, a wygrana sprawiłaby, że Kulesza zostałaby nową bohaterką narodową (btw.już widzę ilu scenarzystów zaczęłoby się brać za tworzenie jej biografii). Trzymam kciuki już teraz!

Agata Kulesza

Agata Trzebuchowska

Po wyjściu z sali kinowej zastanawiałyśmy się z Moniką, jak to właściwie jest z Agatą Trzebuchowską. W związku z tym, że Ida jest jedyną postacią, w którą się wcieliła – nie jest łatwo stwierdzić, czy Trzebuchowska wykonała przed kamerą ciężką pracę, czy po prostu zachowywała się tak jak zwykle, bo prywatnie ma naturę Idy. Właśnie dlatego bardzo chciałabym ją zobaczyć w jeszcze wielu filmach. Piękne, zdolne tło „Idy” zagwarantowali: Joanna Kulig i Dawid Ogrodnik – członkowie klimatycznej kapeli, której aranżacje znanych utworów na długo zostają w pamięci.

Joanna Kulig (solistka), Dawid Ogrodnik (saksofonista) - nie pogardziłabym ich koncertem
Btw - wiecie, że Kulig i Ogrodnik razem nagrali piosenkę pt."Dość"?

„Ida” zrobiła furorę na całym świecie. Zachwycają się nią i polecają  najbardziej wpływowi recenzenci, ale co ważniejsze doceniają też „normalni” widzowie. Pawlikowski stworzył film, który jest naprawdę silnym kandydatem w wyścigu po Oscara za film nieanglojęzyczny. Nawet jeśli statuetka nie wpadnie w ręce Polaków, to nie wyobrażam sobie, by „Ida” nie otrzymała nominacji.

Na koniec apel - ogłaszam zakaz marudzenia na polskie kino! Po co skupiać się i mówić wyłącznie o gniotach? Przecież powstają one nie tylko w naszym kraju. Polacy mają prawdziwy talent do filmowania dramatów i kina obyczajowego. Zapominamy więc o komediach – pamiętamy o  ambitnych tytułach, które doceniają ludzie na całym świecie.


8/10

Za możliwość obejrzenia filmu serdeczne podziękowania dla organizatorów tegorocznego Festiwalu Kamera Akcja w Łodzi


czwartek, 16 października 2014

Festiwal Kamera Akcja w Łodzi!

Cztery filmy, dwa panele dyskusyjne, szybkie randki, kolejne blogerskie spotkanie, burgery, najlepsza muffinka toffi i niespodziewanie Festiwal Światła. Te atrakcje czekały na i wokół FKA w Łodzi. Na Festiwalu byłyśmy drugi raz, tegoroczny zaskoczył nas profesjonalizmem i zapełnionym grafikiem. Z trudem znalazłyśmy czas na posiłek, ale nic nie smakuje tak dobrze, jak możliwość całodniowego wejścia do sali kinowej i oglądanie filmów przed ich oficjalną premierą (#jestemVIPem).



Główną atrakcją zaplanowaną dla blogerów były Szybkie Randki, czyli 15 minutowa okazja do poznania i porozmawiania z krytykami filmowymi, producentami i ''ludźmi z branży''. Początkowe zdenerwowanie było bezpodstawne, goście okazali się bardzo otwarci i pomocni. Agata postanowiła wynotować poszczególne uwagi, z których na pewno skorzystamy. Krytycy dzielili się swoimi uwagami na temat światowych festiwali. Uczestnictwo w nich dalekie jest od bajki, a naszym rozmówcom głównie kojarzyło się z niedospaniem. Najbardziej niezapomniane okazały się dla nas rozmowy z petardą Kają Klimek, Kubą Armatą i Marcinem Adamczakiem.

Rozmowa z Błażejem Hrapkowiczem

Kuba Aramata


Mamy XXI wiek i nie tak łatwo wymigać się od Fast Date. Agata na łączach z Kubą Mikurdą.
Wszyscy randkowicze :)
   Kolejną doskonałą okazją do rozmowy o filmach (a pewnie myślicie, że nie robiliśmy tam nic innego) było III Ogólnopolskie Spotkanie Blogerów. Zarówno frekwencja, jak i humory dopisały. Spotkanie odbyło się w ostatni dzień festiwalu, więc mogliśmy wymienić się opiniami na temat warsztatów i seansów. Na spotkaniu pojawiła się również organizatorka Malwina Czajka, która nie wiem czy wyłapała cokolwiek z tego ogólnego gwaru :)

Prawie jak AA, tylko inne uzależnienie.
A, że nie ma spotkania blogerskiego bez selfie,
tak redakcja ILWM postanowiła nie zostawać w tyle :)

Coś co lubimy najbardziej - prezenciki <3
 Jeszcze kilka zdjęć naszej filmowej zgrai na ściankach i różnych takich:

''Robimy głupie miny'' wzięłam do siebie :P


A na koniec atrakcja zaplanowana chyba tylko dla ILWM, bo tuż przed naszymi hotelowymi oknami. Festiwal Światła, którego na ten weekend nie planowałyśmy :)


Plac Wolności w Łodzi
P.S Czy jest w Polsce większe miasto, gdzie nie ma Placu Wolności?

Indeksy, czyli blogerzy, z którymi miałyśmy przyjemność spędzać ten weekend (podkradzione od Nieco Inna Panna M): QuohamkinoPłonący CeluloidOkiem KinomaniakaSeriale, filmy, muzykaPo Napisach KońcowychQuentinhoDyskretny Urok KinaFilmowy MelanżFilmowy KotREC-EN-ZENTZ Miłości do KinaObejrzę Dziś Dobry Film.

 #blogerzyfilmowipoznajmysię     NEXT STOP:



wtorek, 14 października 2014

Małe Stłuczki

Jeden z filmów, który mogłyśmy obejrzeć na Festiwalu Kamera Akcja w Łodzi. Pomimo, że ten tytuł nie przypadł nam do gustu, to nie umiecie sobie nawet wyobrazić ile przyjemności dał nam ten całkowicie filmowy weekend.

Przejdźmy do recenzji, czyli o tym, jak festiwalowy zachwyt najczęściej mija się z moimi upodobaniami.


Idź na Małe Stłuczki - mówili
Będzie fajnie - mówili.

Czy potraficie sobie wyobrazić, że są na świecie ludzie, którzy wolą hollywoodzkie produkcje od ambitnych dzieł światowej kinematografii? Osobniki takie męczą się na Bergmanie, a Mechanicznej Pomarańczy kosztowali zaledwie przez 10 minut. Męczą mnie ultraartystyczne produkcje, w których nic się nie dzieje, a widzowie emocjonują się odjeżdżającym przez 15 minut samochodem. I tak Małe Stłuczki idealnie wpasowały się w kategorię przyznawaną tylko przez ILWM ''Złoty Gołąb''.

Jeden z niewielu filmów, których fabułę trudno określić, bo każdy opis będzie w tym wypadku lepszy od tego, co zobaczymy na ekranie. Prawda jest taka, że obie wyszłyśmy z kina i nie umiałyśmy sklecić jednego zdania, które byłoby odpowiednią na pytanie ''O czym to w ogóle było''. A zwykle takich problemów nie mamy (po Idzie żadna z nas nie chciała się zamknąć, ale o tym następnym razem).

Poniekąd chodzi o to, że dwie dziewczyny likwidują stare domy, wynoszą z nich przedmioty, jedne lądują od razu w koszu, inne na pchlim targu. Drugi wątek historii odnosi się do zapoznanego przez bohaterki chłopaka, który w 10 sekund zgadza się na ich propozycję współpracy. Potem, czyli od połowy filmu nie dzieję się absolutnie NIC! Poza rozterkami bohaterów nad tym, czy się kochają wszyscy, czy tylko z osobna, czy jednak wolą żyć w samotności... Wszystko jednak jest przesiąknięte tym artyzmem, o którym pisałam na początku. Przykład? Bohaterka, która od pierwszych scen drażniła mnie niezmiernie wchodzi na huśtawkę. Skręca ciałem w prawo, w lewo, mówi: "Jestem Rybą". A ja w tym momencie myślę ''Zlitujcie się''.

Umówmy się, że film, w którym jedną ze scen jest jedzenie kanapki, mógł stworzyć praktycznie każdy. Wystarczyłby smartphone. Instagram byłby w takim razie galerią sztuki lepszą od Luwru, Agata zasłyszała gdzieś, że jest to polska odpowiedź na "Wyśnione Miłości" Dolana. Mam więc coś do przekazania polskim twórcom, zabierającym się za kolejną ''odpowiedź'' - odpuśćcie sobie. Nie wyszedł "Dżej Dżej", czyli polska "Ona", i nie wyszły "Wyśnione Miłości". Nie ta estetyka, za wysoka poprzeczka.

Aktorzy Pawelkiewicz i Czacki pokazali poprzez bohaterów jakąś osobowość, muszę przyznać, że byli całkiem nieźli. Za to, jak już wcześniej wspomniałam, gdy tylko pojawiała się ta pani:

H. Sujecka

.. to czułam się jakby nagle mój fotel stał się bardzo niewygodny. Nie wiem czy to kwestia amatorskiej gry aktorskiej, ekscentrycznych dialogów czy abstrakcyjnego humoru, który był daleki od moich upodobań. Nie zrozumcie mnie źle, nie każdy film musi mieć w sobie tyle akcji co Transformersy, lubię spokojną narrację w filmach, o ile za tym coś idzie: konsekwentnie pociągnięta fabuła, dramat psychologiczny bohatera, błyskotliwość scenariusza.. "Stłuczki" były dla mnie nijakie.

Musicie wybaczyć długość recenzji, ale czuję, że całkowicie wyczerpałam temat. Film dostaje 5 punktów na 10 możliwych.

P.S Pocieszę Was, że jeżeli chodzi o filmy festiwalowe, to teraz będzie tylko lepiej :)

P.S Łódź się stara, naprawdę nie można by pokazać tego miasta ładniej w tym filmie?


piątek, 3 października 2014

Mama / Mommy


Rodzina – temat do chwalenia się, temat do narzekań, temat tabu i jednocześnie temat rzeka. Nawet ten, kto nie posiada rodziny może mieć o niej wiele do powiedzenia i nawet mówiąc o rodzinie codziennie, nie ma obaw, że staniemy się monotematyczni. Być może właśnie dlatego mistrz obrazowania skomplikowanych relacji międzyludzkich – Xavier Dolan – filmem „Mommy” udowodnił, że ten sam twórca może wielokrotnie i bez skrępowania dotykać w swoich dziełach tych samych tematów. Najważniejszy jest jednak fakt, że Dolan jest w tym coraz lepszy.



Historia Die (Anne Dorval) rozpoczyna się w momencie, gdy po kilku latach pobytu w zakładzie resocjalizacyjnym powraca do niej jedyny syn – Steve (Antoine-Oliver Pilon). Wspólnie wchodzą w kolejny etap życia i razem zamieszkują w nowym miejscu. Z czasem, owdowiałej kobiecie udaje się zaprzyjaźnić z niepewną siebie, samotną (mimo, że żoną i matką) Kylą (Suzanne Clement).

Xavier Dolan kolejny raz przedstawia zawiłe, dwuznaczne relacje występujące między trójką głównych bohaterów. W moich ulubionych „Wyśnionych miłościach” płynnie przeskakiwał między zachowaniami hetero- i homoseksualnymi, w „Na zawsze Laurence” zacierał granice między byciem mężczyzną a kobietą, w „Mommy” powraca do wątku rodzinnego, poruszonego w swoim debiutanckim filmie „Zabiłem moją matkę”. Śledząc zachowania Steve’a, młodego chłopaka chorującego na ADHD, trudno jest krytykować niektóre słowa, decyzje i działania jego matki. Nagłe wybuchy gniewu, ostre kłótnie i rękoczyny przeplatają się w ich domu z beztroskimi zabawami, śmiechem do bólu brzucha, wspólnym gotowaniem i tańcami. Można by nawet dojść do wniosku, że ADHD syna wywołało schizofrenię u mamy. Die jest czasami dla Steva najlepszą kumpelą, czasami najgroźniejszym wrogiem, a czasami mamusią małego chłopczyka, która mówi o sobie w trzeciej osobie („Mama Cię kocha”). Relacje między tą dwójką dopełnia pojawienie się jąkającej, zestresowanej Kyli, która wśród nowych przyjaciół zaczyna czuć się doceniana, potrzebna, a nawet szczęśliwa.




Tym razem Dolan zrezygnował z ostrych barw, a jaskrawe obrazy zastąpił bardziej stonowanymi. Na szczęście nie umniejsza to wartości estetycznej filmu, zwłaszcza że teraz reżyser wykorzystał zupełnie inny, bardzo ciekawy zabieg. „Mommy” nie będziemy oglądać na całym ekranie - obraz znajduje się pośrodku, w dość ograniczonym kwadracie. Jest on tak samo ściśnięty, jak tłumione są obawy i lęki głównych bohaterów. Jedynie w dwóch momentach następuje eksplozja pozytywnych emocji – poczucie całkowitej wolności oraz marzenia o spokojnej, normalnej przyszłości. Piękne sceny, jedne z najbardziej poruszających w całym filmie! Z pewnością bez problemu je zauważycie, bo wprost wypływają z ekranu i rażą w oczy optymistycznym światłem.

Z kolei, niezmienne pozostaje u Dolana zamiłowanie do urozmaiconej ścieżki dźwiękowej. Za sprawą powszechnie znanych numerów, w szczególności hitów lat 90-tych i tych z początków XXI wieku, Dolan stworzył bardzo teledyskowe (raczej popkulturowe, a nie kiczowate) sceny. W większości przypadków nadają one dynamiczności i lekkości opowiadanej fabule.


Duży sukces na Festiwalu w Cannes. Jak będzie na Oscarach?
"Mommy" to silny rywal dla polskiej "Idy"

Są w kinie wielcy twórcy, których stylu nie da się pomylić z żadnym innym, a mimo tego każdy z ich kolejnych filmów całkowicie różni się od wszystkich poprzednich. Zazwyczaj takich właśnie artystów albo darzy się całkowitym uwielbieniem, albo zupełnie nie toleruje. Xavier Dolan swoim piątym filmem udowadnia, że od dawna należy mu się miejsce wśród elity współczesnych kreatorów kina. Zaskakujące jest jednak to, że ten 25-latek dokonał rzeczy niezwykle trudnej – po obejrzeniu „Mommy” nawet niechętnie nastawieni do niego widzowie przyznają, że Dolan stworzył poruszający obraz, od którego nie można oderwać wzroku.

Polska premiera 17 października br - nie przegapcie!

Za możliwość przedpremierowego i prywatnego (bo w domowym zaciszu) seansu –  podziękowania dla dystrybutora filmu - SOLOPAN.

Na marginesie: Jestem ciekawa, czy również zwrócicie uwagę (w dwóch momentach) na wyraźne nawiązanie do filmu „Kevin sam w domu” :) Przypadek? :D