wtorek, 14 października 2014

Małe Stłuczki

Jeden z filmów, który mogłyśmy obejrzeć na Festiwalu Kamera Akcja w Łodzi. Pomimo, że ten tytuł nie przypadł nam do gustu, to nie umiecie sobie nawet wyobrazić ile przyjemności dał nam ten całkowicie filmowy weekend.

Przejdźmy do recenzji, czyli o tym, jak festiwalowy zachwyt najczęściej mija się z moimi upodobaniami.


Idź na Małe Stłuczki - mówili
Będzie fajnie - mówili.

Czy potraficie sobie wyobrazić, że są na świecie ludzie, którzy wolą hollywoodzkie produkcje od ambitnych dzieł światowej kinematografii? Osobniki takie męczą się na Bergmanie, a Mechanicznej Pomarańczy kosztowali zaledwie przez 10 minut. Męczą mnie ultraartystyczne produkcje, w których nic się nie dzieje, a widzowie emocjonują się odjeżdżającym przez 15 minut samochodem. I tak Małe Stłuczki idealnie wpasowały się w kategorię przyznawaną tylko przez ILWM ''Złoty Gołąb''.

Jeden z niewielu filmów, których fabułę trudno określić, bo każdy opis będzie w tym wypadku lepszy od tego, co zobaczymy na ekranie. Prawda jest taka, że obie wyszłyśmy z kina i nie umiałyśmy sklecić jednego zdania, które byłoby odpowiednią na pytanie ''O czym to w ogóle było''. A zwykle takich problemów nie mamy (po Idzie żadna z nas nie chciała się zamknąć, ale o tym następnym razem).

Poniekąd chodzi o to, że dwie dziewczyny likwidują stare domy, wynoszą z nich przedmioty, jedne lądują od razu w koszu, inne na pchlim targu. Drugi wątek historii odnosi się do zapoznanego przez bohaterki chłopaka, który w 10 sekund zgadza się na ich propozycję współpracy. Potem, czyli od połowy filmu nie dzieję się absolutnie NIC! Poza rozterkami bohaterów nad tym, czy się kochają wszyscy, czy tylko z osobna, czy jednak wolą żyć w samotności... Wszystko jednak jest przesiąknięte tym artyzmem, o którym pisałam na początku. Przykład? Bohaterka, która od pierwszych scen drażniła mnie niezmiernie wchodzi na huśtawkę. Skręca ciałem w prawo, w lewo, mówi: "Jestem Rybą". A ja w tym momencie myślę ''Zlitujcie się''.

Umówmy się, że film, w którym jedną ze scen jest jedzenie kanapki, mógł stworzyć praktycznie każdy. Wystarczyłby smartphone. Instagram byłby w takim razie galerią sztuki lepszą od Luwru, Agata zasłyszała gdzieś, że jest to polska odpowiedź na "Wyśnione Miłości" Dolana. Mam więc coś do przekazania polskim twórcom, zabierającym się za kolejną ''odpowiedź'' - odpuśćcie sobie. Nie wyszedł "Dżej Dżej", czyli polska "Ona", i nie wyszły "Wyśnione Miłości". Nie ta estetyka, za wysoka poprzeczka.

Aktorzy Pawelkiewicz i Czacki pokazali poprzez bohaterów jakąś osobowość, muszę przyznać, że byli całkiem nieźli. Za to, jak już wcześniej wspomniałam, gdy tylko pojawiała się ta pani:

H. Sujecka

.. to czułam się jakby nagle mój fotel stał się bardzo niewygodny. Nie wiem czy to kwestia amatorskiej gry aktorskiej, ekscentrycznych dialogów czy abstrakcyjnego humoru, który był daleki od moich upodobań. Nie zrozumcie mnie źle, nie każdy film musi mieć w sobie tyle akcji co Transformersy, lubię spokojną narrację w filmach, o ile za tym coś idzie: konsekwentnie pociągnięta fabuła, dramat psychologiczny bohatera, błyskotliwość scenariusza.. "Stłuczki" były dla mnie nijakie.

Musicie wybaczyć długość recenzji, ale czuję, że całkowicie wyczerpałam temat. Film dostaje 5 punktów na 10 możliwych.

P.S Pocieszę Was, że jeżeli chodzi o filmy festiwalowe, to teraz będzie tylko lepiej :)

P.S Łódź się stara, naprawdę nie można by pokazać tego miasta ładniej w tym filmie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz