piątek, 10 stycznia 2014

Don Jon

Filmów o tematyce erotycznej powstało jak dotąd już tyle, że obecnie naprawdę mało co  potrafi skutecznie zaszokować. Nagość, współżycie, homoseksualizm, uzależnienia – jestem pewna, że każdy z nas może (bez dłuższego zastanowienia) wymienić chociażby kilka tytułów, w których nie zabrakło tych wątków.

Dziś do polskich kin wchodzi „Nimfomanka”, jeszcze jej nie widziałam, więc lekkim wprowadzeniem do nieco podobnej tematyki (uzależnienia od chęci zaspokojenia) będzie „Don Jon”.


„Przebojowa komedia, w której ON: (Joseph Gordon-Levitt) przystojniak - seksoholik spotyka JĄ (Scarlett Johansson) seksowną blondynkę, niepoprawną romantyczkę. Oryginalna love story, w której flirtują ze sobą ulubione gatunki popkultury – porno i melodramat.” Taki kolorowy opis filmu można znaleźć na filmwebie i muszę przyznać, że po obejrzeniu „Don Jona” miałam wrażenie, iż autor tych słów oglądał zupełnie inny tytuł. Przebojowa komedia? Przystojniak? Oryginalne love story? Nieee, w moim odczuciu to raczej słaby dramat, z tandetnie wystylizowanym cwaniakiem w roli głównej, próbujący moralizować na temat negatywnego wpływu pornouzależnienia na życie uczuciowe tego uzależnionego.

W „Don Jonie” najbardziej irytowali mnie jego bohaterowie oraz brak konsekwencji. Domyślam się, że debiutujący na dużym ekranie reżyser i scenarzysta, Joseph Gordon-Levitt, (a przy okazji też tytułowy bohater) świadomie naszkicował postacie o tak dziwnych, denerwujących i trudnych do zrozumienia osobowościach. Facet, dla którego najbardziej się liczą regularne: treningi na siłowni, wizyty w kościele i spowiedź, rodzinne obiady oraz podrywanie „panienek na 10tkę” jakoś nie wzbudza empatii. Tym trudniej jest mu współczuć z powodu niszczącego normalne życie uzależnienia, zwłaszcza, że on sam wydaje się być szczęśliwy ze swojego wyzwolonego stylu bycia. Na jakiekolwiek zrozumienie z mojej strony nie mogła też liczyć jego wybranka serca – Barbara (Scarlett Johansson, dla której Gordon-Levitt specjalnie napisał tę rolę). Bohaterka tak pusta i nudna, że aż żałosna. Do kompletu została jeszcze doczepiona podstarzała kobieta po przejściach - Esther (Julianne Moore), jako ucieleśnienie słów: „liczy się wnętrze, a nie wygląd”, albo jak kto woli: „kochaj sercem, nie oczyma” itp. itd.
W temacie bohaterów – brawa dla wyżej wymienionych aktorów. Stu-procentowo udało im się wykreować osobowości, z którymi nie nawiązałabym nawet cienkiej nici porozumienia, ale za to solidnie poplątany kłębek niezgody.

Scarlett Johansson i Joseph Gordon-Levitt

Julianne Moore
A wracając do braku konsekwencji – na początku reżyser zachęca widza do obejrzenia filmu na temat poważnego problemu uzależnienia od pornografii. Można więc oczekiwać głębokiego, mądrego przekazu, który wcale nie musi zostać przedstawiony w super-poważny i tragiczny sposób. Niestety, z każdą upływającą minutą, „Don Jon” zbliża się do wspomnianego, tak niewybaczalnie schematycznego love story, że nie bezpodstawnie można się poczuć oszukanym. Właśnie za to daję największego minusa.

Film nie zachwycił też pod względem wizualnym: muzyka, zdjęcia, scenografia – nie ma tutaj nic nadzwyczajnego, ani nowatorskiego. Ot, film jeden z wielu, o którym zapewne za kilka tygodni nie będę już pamiętać.

Jeśli zatem mieliście ochotę na film o podobnej tematyce, który udowadnia, że pornouzależnienie jest nie tylko zboczeniem, ale przede wszystkim chorobą – zachęcam do obejrzenia „Wstydu” Steve’a McQueena. Tematyka bardzo zbliżona, ale przedstawiona z perspektywy na pozór przeciętnego człowieka, z ustatkowanym życiem. Udowadnia, że skrzywienia emocjonalne mogą dotyczyć również tych, którzy na pierwszy rzut oka wydają się ludźmi sukcesu.


Dla „Don Jona” baaaaardzo naciągane 6 – chyba tylko ze względu na wspomnianą trójkę aktorów oraz debiut reżyserski (nikt nie mówił, że początki są łatwe). Raczej nie polecam.

1 komentarz:

  1. Więcej oczekiwałem po tym filmie. Szkoda, bo temat ciekawy, ale sposób jego przedstawienia niespecjalny.

    OdpowiedzUsuń