niedziela, 25 października 2015

The Walk / The Walk: Sięgając Chmur

Jeżeli w trybie natychmiastowym chcecie iść na coś do kina wybierzcie albo Everest, albo The Walk. Ten drugi na pewno ucieszy masowego widza delektującego się amerykańskim kinem, do grupy których ja osobiście należę.

Wizytę w kinie zaliczyłyśmy podczas FKA. Musiałyśmy, no musiałyśmy na chwilę urwać się z Festiwalu i zobaczyć nowo otwartego Heliosa. Myślę, że jest to jedna z rzeczy, jakie moglibyśmy pozazdrościć Łodzi. Najładniejsze multi jakie widziałam,

Wracając do filmu.

Nie trzeba chyba nikomu przypominać (a zwłaszcza nie naszym stalkerom), że uwielbiamy Nowy Jork. Mnie osobiście przechodzą dreszcze, gdy widzę to miasto w jakimkolwiek filmie. Dreszcze przerodziły się w marzenie, marzenie w plan, by w następnym roku zwiedzić Miasto Które Nigdy Nie Śpi.

W The Walk NY jest po prostu majestatycznie piękny. I jak tu być obiektywnym? W jednej ze scen, gdy Philipe zachwyca się nim stojąc na krawędzi nowo powstałego WTC (które dzięki cudom cyfrowej techniki zmartwychwstało), w duchu przyznałam mu rację napawając wzrok oszałamiającym pięknem drapaczy chmur. Już byłam bliska wzruszenia, że oto ja, taka sobie Moniczka z Polski za rok będę miała okazję oglądać dokładnie to samo (może nie z pryzmatu chodzącej po linie). Łezka kręciła się w oku, gdy nagle z boku doszedł do mnie głos Agaty:

-Ty, ale tam musi wiać, nie?

Emocje wróciły na miejsce. Teraz wypomniałam jej to na piśmie, więc jesteśmy kwita.

Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych filmów roku. Jak zrobić dwu godzinny dobry seans o facecie, który chodzi na linie? Okazuje się, że się da!

Racjonalne planowanie każdego szczegółu zupełnie nie pasowało 
do lekkości ducha głównego bohatera. 

Wizualnie trochę jak ''Moulin Rouge!''. Przybiera komediową otoczkę, w momentach wydaje się dramatycznych. Spodziewałam się zapierającej dech w piersiach pełnej patosu wewnętrznej walki, otrzymałam film lekki i przyjemny. Zupełnie jak Philippe Petit, którego historię opowiada.  

Zgodnie z Wikipedią i dokumentem ''Man on The Wire'' (który Wam bardzo polecam, zwłaszcza przed fabularną wersją) obraz oddaje sytuację w 100%. A były chwile, gdy razem z Agatą zwątpiłyśmy w ten film. Po genialnym rozpoczęciu i obserwowaniu Philippe doszliśmy do ''przesadzonego'' zakończenia. Ale jak się okazuje - prawdziwego.

Film dla tych, którzy wierzą, że wszystko jest możliwe, sky is the limit, a jedyną osobą, która powstrzymuje Cię przed osiągnięciem celu jesteś Ty sam - czyli dla mnie. Uwielbiam takie filmy! Piękna estetyka, Paryż i Nowy Jork w jednym? Idealnie!

Joseph Gordon-Levitt, który absolutnie wychodzi z roli w Don Jon (wiem Agata, że się z tym nie zgadzasz) i sprawia, że teraz będę go kojarzyć jedynie ze zjawiskową panoramą New York City. Przeurocza Charlotte Le Bon, czarująca w każdej ze scen. To musiało się udać.

I najważniejsze - prawdziwość tego filmu. Jedna z najlepszych biografii jakie widziałam. Prawdziwa edukacyjna wartość i rozbudzenie ciekawości, nie siląc się na cukierkowy happy ending.

Robert Zemeckis to twórca najwyżej ocenianych przeze mnie filmów.m.in. Forresta Gumpa, czy Cast Away. Z radością stwierdzam, że nie zawodzi i tym razem. Reżyser, którego filmy skupiają się na historii pojedynczego człowieka. Bez rozdrabiania się.

Jedynym moim zarzutem po dwu godzinnym seansie było to, że twórcy, trochę ''polecieli'', ale po researchu okazuje się, że to nie prawda. Agata spadnie z krzesła, ale daję 8.5, sama nie wiem czemu nie 9.






2 komentarze: