wtorek, 8 kwietnia 2014

Na śmierć i życie / Kill Your Darlings

Recenzja filmu "Kill Your Darlings"


Zapewne każdy zapalony kinomaniak ma swoje ulubione kryteria, na podstawie których przed obejrzeniem filmu potrafi oszacować, czy dany obraz przypadnie mu do gustu, czy raczej szanse na to są znikome. Dla niektórych najważniejszy jest gatunek, dla innych reżyser i scenarzysta, albo obsada, kraj produkcji, czy też poruszana tematyka. Jeżeli film wpisuje się w kilka takich kategorii, to automatycznie rosną oczekiwania, które jeśli nie zostaną spełnione, to  mogą wpływać na surową krytykę. „Kill Your Darlings” (polskie odpowiedniki tytułów chyba nigdy nie przestaną mnie irytować) to właśnie przykład filmu od którego oczekiwałam dość dużo. Połączenie gatunków: biografia/melodramat/thriller rzadko kiedy zawodzi, a do tego młodzi aktorzy i ciekawy temat stworzyły obietnicę dobrego kina. W rzeczywistości film okazał się niezły, niestety tylko niezły.


Morderstwo i wspólne przeżycia wielkich poetów pokolenia beatników – tak w skrócie można opisać fabułę „Kill Your Darlings”. To opowieść o tym, że nie tylko współczesna młodzież eksperymentuje z seksualnością, alkoholem i LSD. W 1944 roku studenci Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku swoje wizje zrodzone w trakcie licznych libacji wykorzystali do wyższych celów i postanowili uwolnić literaturę ze sztywnych, twórczych wymogów. Połączeni silnymi uczuciami, wzajemną fascynacją, podziwem, a nawet obsesją byli dla siebie zarówno emocjonalnymi partnerami, jak i ideologicznymi mentorami. David Kammerer (Michael C. Hall) inspirował Luciena Carra (Dane DeHaan), a ten z kolei Allena Ginsberga (Daniel Radcliffe), który wraz z Jackiem Kerouacem (Jack Huston) i Williamem Burroughsem (Ben Foster) doprowadzili do literackiej rewolucji. Jednak, kiedy w sierpniu 1944 r. Kammerer został znaleziony martwy, policja oskarżyła o to beatników.


Reżyserem, scenarzystą i producentem jest John Krokidas, który ni stąd ni zowąd pojawił się w świecie kina. „Kill Your Darlings” to jego pełnometrażowy debiut, na jaki zdecydował się zaskakująco późno, bo wcześniejsze krótkometrażówki zaprezentował ponad dekadę temu. Jednak, pomimo braku doświadczenia, w filmie Krokidasa trudno by było się dopatrzyć śladów amatorszczyzny.

Najgorętszym nazwiskiem „Kill Your Darlings” jest oczywiście Radcliffe. Młody Brytyjczyk, równie konsekwentnie, jak jego koleżanka z planu – Emma Watson - stara się zerwać z dawnym, przez wszystkich znanym bohaterem. Może i w granym przez niego Ginsbergu nie dostrzegałam śladów Pottera, ale nie zmienia to faktu, że potrzebuję jeszcze choć kilku jego kreacji, zanim dołączę go do listy tych naprawdę zdolnych aktorów. Nie jestem też fanką jego aparycji, o czym sobie znów przypomniałam, bo w „Kill Your Darlings” współtworzył chyba najmniej apetyczną gejowską scenę łóżkową. No niech mi ktoś powie, że nagi Radcliffe nie przypomina owłosionego pająka (sic!). Za to jestem pod wrażeniem występu Dane’a DeHaana (np. "Drugie oblicze"). To on skradł cały film i przyćmił pozostałych bohaterów. Gdy tylko pojawił się pierwszy raz na ekranie, w scenie w bibliotece, nie miałam wątpliwości, że właśnie dla niego warto ten film oglądać. Jedyną interesującą i w miarę znaczącą kobietą w filmie Krokidasa jest dziewczyna jednego z beatników (Kerouaca) – Edie Parker. Zagrała ją bardzo przeze mnie lubiana Elizabeth Olsen. Szkoda więc, że nie pojawiała się na ekranie zbyt często, za to, kiedy już się pojawiała – nie dało się jej nie zauważyć. Ta najzdolniejsza z sióstr Olsenek naprawdę potrafi przykuwać wzrok i zwracać na siebie uwagę (w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu).

Górny rząd: Elizabeth Olsen, Daniel Radcliffe, Jack Huston, Dane DeHaan
Dolny rząd: Edie Parker, Allen Ginsberg, Jack Kerouac, Lucien Carr

Słaba strona „Kill Your Darlings” to to, że  jest tutaj mało thrillera w thrillerze. Ciekawy wątek morderstwa został przedstawiony w dość pobłażliwy sposób. Nie pomógł w tym również scenariusz, który nieprecyzyjnie wyjaśnia poszczególne wątki, problemy i motywy działań bohaterów. Na dodatek zabrakło jeszcze dynamizmu i wartkiej akcji.


Dobre kino biograficzne powinno zachęcać do szerszego zapoznania się z losami  bohaterów, o których mówi. Historia beatników z „Kill Your Darling” niestety mnie nie zaintrygowała do tego stopnia, żebym po seansie miała ochotę zagłębić się w ich życiorysy. W związku z tym, że film jest tylko niezły, oceniłam 6/10. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz