Recenzja filmu "Kill Your Darlings"
Zapewne każdy zapalony kinomaniak
ma swoje ulubione kryteria, na podstawie których przed obejrzeniem filmu
potrafi oszacować, czy dany obraz przypadnie mu do gustu, czy raczej szanse na
to są znikome. Dla niektórych najważniejszy jest gatunek, dla innych reżyser i
scenarzysta, albo obsada, kraj produkcji,
czy też poruszana tematyka. Jeżeli film wpisuje się w kilka takich kategorii,
to automatycznie rosną oczekiwania, które jeśli nie zostaną spełnione, to mogą wpływać na surową krytykę. „Kill Your
Darlings” (polskie odpowiedniki tytułów chyba nigdy nie przestaną mnie
irytować) to właśnie przykład filmu od którego oczekiwałam dość dużo.
Połączenie gatunków: biografia/melodramat/thriller rzadko kiedy zawodzi, a do
tego młodzi aktorzy i ciekawy temat stworzyły obietnicę dobrego kina. W
rzeczywistości film okazał się niezły, niestety tylko niezły.
Morderstwo i wspólne przeżycia
wielkich poetów pokolenia beatników – tak w skrócie można opisać fabułę „Kill
Your Darlings”. To opowieść o tym, że nie tylko współczesna młodzież
eksperymentuje z seksualnością, alkoholem i LSD. W 1944 roku studenci
Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku swoje wizje zrodzone w trakcie licznych
libacji wykorzystali do wyższych celów i postanowili uwolnić literaturę ze
sztywnych, twórczych wymogów. Połączeni silnymi uczuciami, wzajemną fascynacją,
podziwem, a nawet obsesją byli dla siebie zarówno emocjonalnymi partnerami, jak
i ideologicznymi mentorami. David Kammerer (Michael C. Hall) inspirował Luciena
Carra (Dane DeHaan), a ten z kolei Allena Ginsberga (Daniel Radcliffe), który
wraz z Jackiem Kerouacem (Jack Huston) i Williamem Burroughsem (Ben Foster) doprowadzili
do literackiej rewolucji. Jednak, kiedy w sierpniu 1944 r. Kammerer został
znaleziony martwy, policja oskarżyła o to beatników.
Reżyserem, scenarzystą i producentem
jest John Krokidas, który ni stąd ni zowąd pojawił się w świecie kina. „Kill
Your Darlings” to jego pełnometrażowy debiut, na jaki zdecydował się
zaskakująco późno, bo wcześniejsze krótkometrażówki zaprezentował ponad dekadę
temu. Jednak, pomimo braku doświadczenia, w filmie Krokidasa trudno by było się
dopatrzyć śladów amatorszczyzny.
Najgorętszym nazwiskiem „Kill
Your Darlings” jest oczywiście Radcliffe. Młody Brytyjczyk, równie
konsekwentnie, jak jego koleżanka z planu – Emma Watson - stara się zerwać z
dawnym, przez wszystkich znanym bohaterem. Może i w granym przez niego
Ginsbergu nie dostrzegałam śladów Pottera, ale nie zmienia to faktu, że potrzebuję
jeszcze choć kilku jego kreacji, zanim dołączę go do listy tych naprawdę
zdolnych aktorów. Nie jestem też fanką jego aparycji, o czym sobie znów
przypomniałam, bo w „Kill Your Darlings” współtworzył chyba najmniej apetyczną gejowską
scenę łóżkową. No niech mi ktoś powie, że nagi Radcliffe nie przypomina
owłosionego pająka (sic!). Za to jestem pod wrażeniem występu Dane’a DeHaana (np. "Drugie oblicze"). To on skradł cały film i przyćmił pozostałych
bohaterów. Gdy tylko pojawił się pierwszy raz na ekranie, w scenie w
bibliotece, nie miałam wątpliwości, że właśnie dla niego warto ten film
oglądać. Jedyną interesującą i w miarę znaczącą kobietą w filmie Krokidasa jest
dziewczyna jednego z beatników (Kerouaca) – Edie Parker. Zagrała ją bardzo przeze mnie
lubiana Elizabeth Olsen. Szkoda więc, że nie pojawiała się na ekranie zbyt
często, za to, kiedy już się pojawiała – nie dało się jej nie zauważyć. Ta najzdolniejsza
z sióstr Olsenek naprawdę potrafi przykuwać wzrok i zwracać na siebie uwagę (w
jak najbardziej pozytywnym znaczeniu).
Górny rząd: Elizabeth Olsen, Daniel Radcliffe, Jack Huston, Dane DeHaan Dolny rząd: Edie Parker, Allen Ginsberg, Jack Kerouac, Lucien Carr |
Słaba strona „Kill Your Darlings”
to to, że jest tutaj mało thrillera w
thrillerze. Ciekawy wątek morderstwa został przedstawiony w dość pobłażliwy
sposób. Nie pomógł w tym również scenariusz, który nieprecyzyjnie wyjaśnia
poszczególne wątki, problemy i motywy działań bohaterów. Na dodatek zabrakło
jeszcze dynamizmu i wartkiej akcji.
Dobre kino biograficzne powinno zachęcać
do szerszego zapoznania się z losami bohaterów, o których mówi. Historia beatników
z „Kill Your Darling” niestety mnie nie zaintrygowała do tego stopnia, żebym po
seansie miała ochotę zagłębić się w ich życiorysy. W związku z tym, że film
jest tylko niezły, oceniłam 6/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz