wtorek, 29 kwietnia 2014

Frances Ha

Recenzja filmu Frances Ha 

Dziś przypada Międzynarodowy Dzień Tańca. Chociaż święto tancerzy dotyczy mnie w takim samym stopniu, co np. zeszłotygodniowy Dzień Sekretarek i Asystentek, a obchodzi równie mocno, co  1-czerwcowe święto, czyli Święto Bułki (tak, tak – nie pomyliłam się) – to przecież każdy pretekst jest dobry, żeby poszukać jakiegoś tematycznego filmu. A, że scenarzystów typowego kina tanecznego zazwyczaj cechuje dość ograniczona kreatywność, właśnie dzisiaj udało mi się przypomnieć o długo odkładanej „Frances Ha” (czy ten tytuł się w ogóle odmienia?!).


27-letnia Frances (Greta Gerwig) to tancerka-marzycielka, która pomimo wielkiej miłości do tego, co robi – raczej nie jest w tym idealna. Ciągle wierzy, że może zostać słynną tancerką, ale porusza się dość średnio, a w studio, dla którego chce pracować, ma od dawna jedynie status praktykanta. Frances z jednej strony jest świadoma upływu lat, a z drugiej nie może się powstrzymać od życia z dnia na dzień. Nieco infantylny optymizm, ponadprzeciętnie częste zmiany mieszkania, zadłużenie się, by w najbliższy weekend polecieć do Paryża – Frances egzystuje właśnie na takich zasadach, a właściwie na ich braku. Natomiast, największą życiową komplikacją jest dla niej to, że najlepsza przyjaciółka, Sophie (Mickey Summer), postanawia wyprowadzić się do chłopaka i to jemu poświęcać coraz więcej czasu.

Prawdziwą przyjaźń u innych rozpoznają tylko ci, którzy sami jej doświadczają :)
Na zdj.: Mickey Summer i Greta Gerwig

„Frances Ha” jest oficjalnie w 100% amerykańskim filmem. Wyprodukowany w USA, wyreżyserowany przez nowojorczyka - Noah Baumbacha, który wraz z główną aktorką – Gretą Gerwig (Kalifornia)- napisał scenariusz. Dlaczego tym razem tak dobitnie wypisuję te geograficzne dane? Dlatego, bo „Frances Ha” do złudzenia przypomina nieco kameralne i stonowane kino francuskie, w którym nie są najważniejsze znane nazwiska, tylko opowiadana historia, obrazy i dźwięki. Co prawda, Paryż się tutaj pojawił, ale większość czasu Frances spędza w USA, więc całość robi naprawdę ciekawe wrażenie. Być może przyczyniły się również do tego czarno-białe zdjęcia, za którymi btw. nie przepadam, a które tutaj były naprawdę na miejscu.

Bo każdy optymista powinien być z siebie dumny!

Film ogląda się całkiem przyjemnie, lekko i bez konieczności wielkiego wysilania umysłu, a mimo tego nie razi głupotą (tak charakterystyczną dla większości amerykańskich komedii) i nawet niesie za sobą pozytywny przekaz. Chociaż wraz z napisami końcowymi nie wystrzeliły przed monitorem moje fajerwerki zachwytu, to  „Frances Ha” okazała  się całkiem dobrym wyborem na dzisiejsze popołudnie. Polecam tym, którzy mają ochotę na odstresowujący, 80-minutowy seans, po którym nie będzie trzeba kilka dni rozkminiać „co autor miał na myśli”. Oceniłam 6.5/10.

4 komentarze:

  1. Mam wrażenie,że to taki wiosenny film,mądry ale i humorzasty jak główna bohaterka ;) Mnie urzekły(rzadko mi sie zdarza,by film mnie urzekł, z reguły albo mi sie podoba albo nie) i zdjęcia i muzyka i gra aktorska. Tak jak piszesz warto, bo nie trzeba doszukiwać sie co autor miał na myśli,a z drugiej strony nie ma sie wrażenia że straciło sie czas przed ekranem.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak :)
      Właśnie sobie uzmysłowiłam, że też bardzo rzadko trafiam na film, po obejrzeniu którego mogę stwierdzić, że coś mnie w nim urzekło. Trochę szkoda.
      Bardzo się cieszę, że znów do nas zajrzałaś!
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Pamiętam, ze ten film był tak dziwny , ze aż mi się podobał ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie nietypowy, ale wg mnie naprawdę sympatyczny :)

      Usuń