Jak dotąd, nazwisko Olsen kojarzyło mi się wyłącznie
z bliźniaczkami grającymi w kinie familijnym. W filmie „Martha Marcy May
Marlene” główną rolę wywalczyła sobie ich młodsza siostra, nieznana mi
wcześniej, ale jak się okazało bardzo zdolna, Elizabeth Olsen. Myślę, że młoda
aktorka ma duże szanse na to, by wreszcie wyjść z cienia swoich sióstr i
udowodnić, że wykreowanie jednej dobrej postaci jest więcej warte, niż zagranie
w dziesięciu słabych produkcjach.
Młoda dziewczyna Martha (Elizabeth Olsen), szukając
idealnego miejsca na ziemi, trafia do... sekty. Początkowo życie wśród nowych
przyjaciół bardzo się jej podoba, dlatego przyjmuje zasady obowiązujące w „rodzinie”
i całkowicie się odcina od dotychczasowych przyzwyczajeń. Po dwóch latach
postanawia uciec, a schronienie znajduje u swojej siostry Lucy (Sarah Paulson) i jej
męża Teda (Hugh Dancy). Jednak powrót do normalności nie jest łatwy, tym bardziej,
że Martha nie potrafi już się odnaleźć w normalnym świecie.
Historie osób, mających podobne przeżycia do
tytułowej bohaterki, zawsze są dla mnie bardzo poruszające. To naprawdę
zastanawiające, jak przywódcy „rodziny” potrafią wyłapać w tłumie osamotnione,
borykające się z różnymi problemami osoby i nakłonić je do postępowania w jakiś
określony sposób. Pranie mózgów to obowiązkowe i skuteczne działanie każdej
sekty, które na zawsze zmienia psychikę człowieka. Proces ten przebiega stopniowo, np. najczęstsza odpowiedź na najróżniejsze
pytania i wątpliwości Marthy to: „Nie myśl o tym”. Z kolei kiedy dziewczyna
była niechętnie nastawiona do rytuału oczyszczenia, koleżanka ją skarciła
słowami: „Nie bądź egoistką, musisz się sobą dzielić”. Nic więc dziwnego, że po
powrocie do normalności Martha nie potrafiła zachowywać się, jak wszyscy
zwyczajni ludzie. Zapomniała czym jest prywatność, intymność i szacunek dla
swojego ciała.
Filmowa Martha (Elizabeth Olsen) i jej siostra Lucy (Sarah Paulson) |
Początkowo, w filmie irytowało mnie to, że
reżyser (Sean Durkin) skacze między poszczególnymi wątkami z przeszłości oraz teraźniejszości
bohaterki. Trzeba się było mocno skupić, by odróżnić jej wspomnienia od tego,
co aktualnie robi. Jak się okazało, był to całkowicie przemyślany i zamierzony
zabieg, ponieważ gdy w pewnym momencie Martha spytała swoją siostrę - „Czy to
przeszłość, czy teraźniejszość? Nie pamiętam, czy się obudziłam dziś rano” –
zrozumiałam, że widzowie mają się poczuć tak samo zagubieni jak Martha.
Mimo świetnej gry aktorskiej (nie tylko głównej
bohaterki, ale też jej siostry i szwagra) oraz ciekawego tematu, film momentami
trochę się dłużył. Było to spowodowane znienawidzonymi przeze mnie scenami typu:
„teraz nic się w sumie nie będzie działo, ale kontempluj widzu głębię przekazu”.
Na szczęście nie zepsuło mi to tak bardzo seansu, dlatego ostatecznie film
oceniłam 7/10.
To jeden z tych filmów,ktore długo sie pamięta,szczegolnie że temat jest ważny i zawsze aktualny.
OdpowiedzUsuńFaktycznie czuje sie zagubienie i samotność głównej bohaterki.W tym filmie emanuje...smutek...przynajmniej ja to tak odebrałam.
Pozdrawiam
O tak, smutek i jakiś niepokój. Trzeba mieć odpowiedni nastrój na takie (raczej ciężkie) tematy.
UsuńRównież pozdrawiam!
film bardzo .... niepokojący
OdpowiedzUsuńTeż mi ten przymiotnik najbardziej tutaj pasuje;)
Usuń