Kino w czerwcu mogło stać się nie tylko miejscem doskonałej rozrywki, klimatyzowane sale niosły ochłodę przy temperaturze powyżej 35 stopni. Zwrócicie uwagę, że niektóre filmy sprawiły, że krew nam się zagotowała (Oszustki) z gniewu. Jedną z najlepszych pozycji okazała się ''Laleczka'', co jest nie lada zaskoczeniem w podsumowaniu z tego miesiąca :) Nie przedłużając:
X-Men: Mroczna
Phoenix
MICHAŁ: Oto
film, który miał zakończyć FOXową przygodę „iksmenuf” – krytycy zgnoili obraz
totalnie, trailery nie wróżyły nawet przeciętnej produkcji… A co się okazało?
Moim zdaniem „Mroczna Phoenix” to kino naprawdę niezłe! Owszem, do pełni
szczęścia wiele zabrakło, jednak nie mogę powiedzieć, że się nudziłem, że mi
się w kinie dłużyło. Nieźle się bawiłem, akcja mnie wciągnęła, ba, nawet
drewniana Turnerowa mnie nie wkurzała! Owszem, potencjał komiksowej „Mrocznej
Phoenix” znów (choć o „Ostatnim Bastionie” chciałbym w końcu móc zapomnieć) nie
został wykorzystany, jednak twórcy, pomimo masy problemów, oddali w nasze ręce
dzieło, które się broni. Aktorzy dają radę, muzyka daje radę, efekty specjalne
dają radę – gdyby dopracować scenariusz byłoby już naprawdę świetnie…
Rocketman
AGATA: Czuję się, jakby 99% publiczności widziało zupełnie
inny film, niż ja. Zewsząd słyszę piski zachwytu, których kompletnie nie jestem
w stanie zrozumieć. I tak, wiem doskonale, że to musical, więc rządzi się on
nieco innymi zasadami, niż klasyczne kino biograficzne, no ale błagam – w
którym miejscu były te fenomenalne i wbijające w fotel sceny? Poprawnie
poprowadzona fabuła to jeszcze nie powód, by nazwać film arcydziełem.
Najbardziej nie rozumiem jednak, jak tak niedbale ucharakteryzowany główny
bohater może być nazywany wierną kopią oryginału. Czytałam nawet o
niemożliwości odróżnenia Egertona od
Johna! No serio? Gdyby odchudzić Eltona o ładnych kilkanaście (dziesiąt?)
kilogramów oraz zmniejszyć mu tę jego charakterystyczną i wyraźną szczerbę
między zębami, to może faktycznie można by zacząć mówić o jakimś podobieństwie
między panami. A tak... recenzje są po prostu śmieszne.
MICHAŁ: Totalnie
nie rozumiem gloryfikowania tego filmu. Po przeszło kilkudziesięciu dniach od
seansu kompletnie nic z tej produkcji nie pamiętam, żadna scena nie wbiła mi
się w pamięć. Miała to być musicalowa, pozbawiona cenzury, opowieść o Eltonie,
a wyszła mdła i nudna historyjka, w której wszystkie utwory zostały zgwałcone
przez aktorów (tak okrutnego wycia dawno nie słyszałem). Najgorsze jest jednak
to, że tak lubiany przeze mnie Taron Egerton, totalnie nie przemówił do mnie
jako Elton – bez charyzmy, w beznadziejnej charakteryzacji, a na dodatek
strasznie nijaki. Czy film ma zatem jakieś plusy? Tak, zdjęcia, kostiumy i masę
kolorów, które jako jedyne tak naprawdę ukazują, że to historia Eltona. Mam
nadzieję, że doczekam się kiedyś lepszego filmu poświęconego tej ikonie muzyki.
Królowa Kier
AGATA: Męczący seans, ale na szczęście męczący z sensem. Wielopłaszczyznowość psychiki bohaterów wymagała tego, by film trwał i trwał i trwał... i chociaż normalnie zaczęłabym wiercić się w fotelu od tak wielu dłużyzn, to jednak w tym przypadku udało mi się w skupieniu śledzić kolejne sceny. Szanuję aktorów za odwagę, bo przygotowanie kilku bardzo realistycznych scen erotycznych nie mogło być łatwe ani dla dojrzałej Trine Dyrholm, ani tym bardziej dla Gustava Lindh rocznik ’95.
EWA: Chłodny, ciężki, niemoralizujący film o skomplikowaniu ludzkiej psychiki oraz emocjonalnych potrzebach każdego z nas. Trine Dyrholm tworzy wspaniałą kreację kobiety-modliszki, która manipuluje swoim otoczeniem, domem, wykorzystując prawdę oraz kłamstwa w taki sposób, aby utrzymać pozory normalności i szczęśliwości. Ciężko się ustosunkować wobec tej postaci moralnie. Z jednej strony widzimy jej hipokryzję, egotyzm i zło, które wyrządza, z drugiej - współczujemy braku emocjonalnego wsparcia ze strony męża czy konieczności dopasowania się do grupy społecznej, do której należy. Doskonały portret psychologiczny silnej kobiety, która przekracza kolejne granice próbując nie spotkać się ze ścianą.
Milcząca rewolucja
AGATA: Chyba najmniej rozpoznawana premiera miesiąca i to
boli najbardziej. [Dlatego po opis fabuły zapraszam na filmweba]. Właśnie na
takie filmy uczniowie powinni być ciągani tabunami do kin. I właśnie takich
postaw, jakie możemy w nim obserwować, wszyscy powinniśmy się nauczyć.
Wolałabym nawet pominąć kwestię patriotyzmu, sama doskonale wiem, że o niego
niesamowicie ciężko ostatnimi czasy, ale chodzi mi przede wszystkim o
wypracowanie w sobie (i to koniecznie już w wieku młodzieńczym) pewnych rzadko
spotykanych, ale pięknych cech charakteru. Zaangażowanie w sprawę, lojalność,
konsekwencja, słowność, odwaga, poczucie godności i brak obojętności – to one wyróżniają
bohaterów filmu. Cudo i balsam dla duszy, nawet pomimo licznych, naprawdę
smutnych i skłaniających do refleksji scen. Poza tym, doskonała ekipa młodych
aktorów. Bezapelacyjnie mój TOP1 czerwca.
Godzilla II: Król Potworów
MICHAŁ: „Godzillę”
z 2014 roku uważam za jeden z najlepszych filmów poświęconych temu legendarnemu
potworowi, stąd też cholernie mocno oczekiwałem na sequel tej produkcji.
Trailery zapowiadały nam przecudne audiowizualne arcydzieło, a otrzymaliśmy…
patologiczną parodię opowieści o legendarnym stworze. W pewnym momencie
dostałem już takiej głupawki, że nie mogłem się uspokoić – gorzej dla twórców,
że było to w momentach, gdy miało być śmiertelnie poważnie. W tym filmie
wyróżnić można jedynie efekty specjalne, które w czasie bitew potworów są
naprawdę kapitalne! Ależ to pięknie wygląda! Szkoda, że na tym kończą się
zalety tej produkcji… Scenariusz pisał jakiś niedorozwinięty kamień znaleziony
przy drodze, postacie ludzkie to najwięksi debile w historii kina (serio,
większych debili nie znajdziecie w „Kac Wawie”), „bohaterowie” przechodzący
przemianę w 15 sekund to tu norma (i nie to, że jakieś wydarzenia na nich
wpływają, że ktoś przekonuje ich do swoich racji – oni przechodzą przemiany ot
tak. Np.: W TEJ SAMEJ SCENIE postać Marka w pierwszym zdaniu nawołuje, by zabić
Godzillę, a w kolejnym zdaniu stwierdza, że Godzilla jest super i go nie
zabijajmy – takich patologii jest tu od groma!), a Serizawa mówiący w KAŻDYM
zdaniu „Gojira” wywoływał salwy śmiechu w IMAXie (nie przesadzam, postać Watanabe
autentycznie w każdym z dwustu zdań wypowiada słowo „Gojira” – kto to pisał?!).
Brakuje słów, by opisać moją, lekko mówiąc, irytację tym, co działo się na
ekranie. Tu nic nie miało sensu! Ok, może jakby faktycznie walki potworów
wyciągnięto na pierwszy plan, przymknąłbym oko na wątki ludzkie – ale, do
jasnej cholery, to wątki ludzkie są tu na pierwszym planie! A jak przez
przeszło dwie godziny ogląda się debili, którzy autentycznie wkur.iają, to ma
się dosyć… Po tym seansie cholernie obawiam się o poziom „Godzilla vs Kong” –
oby to się jednak udało…
AGATA: Szłam świadomie na głupotki i dostałam ich całe
mnóstwo. Jeden z minusów leci za to, że owe bzdury zostały bardzo koślawo
zagrane. Millie Bobby Brown wyrasta na zmanierowaną gwiazdeczkę, której wydaje
się, że jest dojrzałą aktorką. Efekt śmieszności osiągnięty. Szkoda, bo kiedyś tlił
się w niej piękny talent.
Men in Black: International
MICHAŁ: Czy bez Willa Smitha i Tommy’iego Lee Jonesa da się
stworzyć dobry film o „Facetach w Czerni”? Gray udowodnił, że tak! Sporo
czytałem o problemach na planie, o zbyt mocnej ingerencji producentów, o tym,
że Hemsworth i Thompson zatrudnili swoich scenarzystów, by im przepisali
fatalne dialogi, które „oryginalnie” otrzymali… Ale wiecie co? To jest
praktycznie niewidoczne na ekranie! Szedłem na seans zmęczony po ciężkim dniu w
pracy, w cholernym upale, a seans spowodował, że odżyłem, że zyskałem energii.
Bawiłem się przednio, śmiałem się od groma, śmiało mogę stwierdzić, że
„International” jest filmem lepszym od „dwójki” i „trójki”! Owszem, można mieć
zastrzeżenie co do banalnej intrygi, jednak trio Hemsworth-Thompson-Pionkuś w
pełni rekompensują braki scenariuszowe. Między Chrisem a Tessą widzimy tą samą
chemię znaną z „Thor: Ragnarok” – nie trzeba zatem dodawać, jak wspaniale
ogląda się ich także i w filmie Graya. Wspomniany Pionkuś to zaś genialnie
wykreowany, cholernie zabawny kosmita, który towarzyszy naszemu duetowi – to od
seansu „International” jeden z moich ulubionych bohaterów tego roku! Masa
humoru, fajne efekty specjalne, bohaterowie których się po prostu lubi – to
naprawdę dowcipne, lekkie, wakacyjne kino!
AGATA: Zabawne i bardzo proste kino zapewniające udaną,
dwugodzinną rozrywkę, po której niewiele zostaje w pamięci. Dziwnie byłoby
jednak wymagać w przypadku tej produkcji czegoś innego. Jeśli kiedyś nasunie
Wam się pytanie (a jestem pewna, że tak będzie prędzej, niż później) w stylu
„Co by tu dziś lekkiego obejrzeć, ale takiego bez odruchów wymiotnych i do
kotleta”, to tegoroczne MiB będzie jak znalazł.
Tajemnice Joan
AGATA: Niezwykle ciekawa historia podana w mdły, pozbawiony jakiegokolwiek
dreszczyku emocji sposób. Skupienie się (prawie wyłącznie!) na melodramatycznej
stronie opowieści nie wyszło produkcji na dobre. Zatem, aby troszeczkę poznać
tę fascynującą bohaterkę, trzeba będzie znaleźć lepsze źródła informacji. Chyba,
że faktycznie nie zaistniały inne, poza melodramatycznymi, przesłanki
skłaniające ją do działania. Co by było jeszcze smutniejsze, niż smętny
scenariusz. Najmocniejszym punktem Tajemnicy
jest świetna obsada pierwszo- i drugoplanowa.
MICHAŁ: Potencjał tej historii był niesamowity, tu chyba
wszyscy się zgodzimy. Twórcom zaś prawie udało się ten potencjał wykorzystać.
Dlaczego „prawie”? Cóż… W filmie tym niesamowicie irytowały mnie dialogi – są
niezwykle sztuczne, przygotowane chyba dla jakiegoś robota, a nie dla postaci
ludzkich. Strasznie się ich słucha i mocno wpływają na odbiór tego dzieła.
Szkoda, że nie zostały dopracowane, bo aktorsko film jest fenomalny, muzyka
jest wspaniała, zdjęcia niesamowite. Przeskoki akcji zastosowano w idealnych
momentach, fabuła prowadzona jest niezwykle inteligentnie. „Tajemnice Joan” to
kino naprawdę dobre, któremu do wielkości zabrakło lepszych kwestii
wypowiadanych przez bohaterów. Szkoda, bo to kameralne kino mogło mocno
namieszać w 2019 roku.
Krew Boga
MICHAŁ: Jeśli przeczytaliście gdzieś, że nie jest to kino
dla każdego, to także się pod tym podpisuję. Film Konopki jest niezwykle
intensywny, brutalny, a jednocześnie cholernie dziwny i „przerażający”.
Siedziałem na sali wpatrzony w ekran, nie mogłem oderwać od niego wzroku. W
Polsce nigdy nie powstał film, który był tak wybitny od strony audiowizualnej!
Filtry na obrazie, praca kamery, częste zbliżenia, niezwykła ścieżka dźwiękowa
– no szczenna autentycznie opada! Sama historia opowiedziana przez reżysera
miała ogromny potencjał i potencjał ten był wykorzystywany przez większą część
projekcji. Fabuła wciąga, widz ma rozkminę, co się dzieje, co się zaraz stanie.
Szkoda tylko, że ostatnie kilkanaście (no, może dwadzieścia) minut mocno
rozczarowuje. Finał kompletnie nie połączył mi się z całą resztą seansu, był
trochę oderwany od przebiegu zdarzeń, wyglądał jakby dopisał go inny
scenarzysta, który nie znał całości historii. Nie zmienia to jednak faktu, że
„Krew Boga” to kino, jakiego w Polsce jeszcze nie było i według mnie Konopka
zasługuje na olbrzymie słowa uznania. Choć podejrzewam, że „typowy zjadacz
popcornu” z projekcji nic nie zrozumie albo wyjdzie po dziesięciu minutach… To
kino bardzo specyficzne.
AGATA: Oraju co za zdjęcia! Polska filmografia wzbiła się na
wyżyny w tej dziedzinie! Należę również do nielicznego grona zwolenników
scenariusza. No może poza finałowymi scenami, bo przyznam szczerze – nie
ogarnęłam motywu. Zatem serdecznie zapraszam wszystkich, którzy mają już ten
seans za sobą, do burzliwej, spojlerowej dyskusji. A pozostałe grono serdecznie
zapraszam do zapoznania się z tym dziełem, bo tak – dla oczu jest to
niekwestionowane dzieło oraz przykład rewelacyjnego rzemiosła. Będę rzucać tym
tytułem w twarz każdego osobnika, który zacznie smęcić na polskie kino i to, że
u nas robi się „wyłącznie beznadziejne komedie romantyczne”. Ocena 7/10 może
wydawać się po tych wszystkich ochach i achach zaniżona, ale niestety – dość
kijowy dźwięk oraz wspomniany finał, którego nie kupuję, również mają spory
wpływ na odbiór całości.
MICHAŁ: Największe zaskoczenie tego miesiąca! Szedłem na ten
film pełen obaw, a wyszedłem zachwycony. Więcej Wam powiem: na „Laleczce” byłem
w kinie już DWA razy i na obu seansach bawiłem się wspaniale. Klevberg oddał w
nasze ręce świetną komedię z elementami horroru – dzieło to nie tylko bawi, ale
i doskonale obrazuje… współczesną cywilizację ślepo zapatrzoną w cuda techniki.
Chucky mówiący głosem Marka Hamilla to prawdziwa petarda (wybitny dubbing!),
Aubrey Plaza daje aktorski popis (szkoda, że większość aktorów nie stara się
tak w takich produkcjach!), a obsadę dziecięcą dobrano perfekcyjnie (wybitny
casting – między dzieciakami jest zajebista chemia, którą aż czuć na sali).
Jest zabawnie, jest brutalnie, jest świetnie! Pozostaje mieć nadzieję, że jak
moda na rebooty nie minie, to rebooty te będą wyglądać jak „Laleczka”. No i
oczywiście posłuchajcie sobie genialnego utworu „The Buddi Song” – lepszej
piosenki filmowej w tym roku nie będzie! Biegiem do kin!
EWA: Świetny slasher w klimacie lat 80. będący ukłonem w kierunku klasyka. Sporo tutaj czarnego humoru, świadomego kiczu, jednak wszystko osnuto trochę opowieścią niczym w "Black Mirorr". Wykorzystanie nowoczesnych technologii w przypadku tej historii sprawdziło się bardzo dobrze, sensownie przenosząc ją do współczesności. Świetni młodzi aktorzy wcielające się ciekawe postaci na kolejny atut filmu. Twórcy skupiają się na opowiedzeniu ich historii, robią coś więcej niż tylko wprowadzenie opowieści przez naszkicowanie bohaterów oraz sytuacji, aby móc jak najszybciej ich po kolei zabijać. Rewelacyjnie także sprawdził się zabieg obdarzenia bohaterów w pewną popkulturową wiedzę (chociażby też to, że pewnego wieczora oglądają "Teksańską Masakrę Piłą Mechaniczną") - wiedzą, co to bunt robotów i oglądają horrory, więc łatwiej im połączyć kawałki w całość niż dorosłym. Poszłam niepewnie za poleceniem Michała, a bawiłam się wybornie!
MONIKA: Moim zdaniem jest to największe pozytywne zaskoczenie miesiąca! Siedząc w sali kinowej przeniosłam się w czasie do pierwszych seansów ''Gęsiej Skórki', czy ''The Ring'', który oglądaliśmy z bratem w tajemnicy przed babcią. Poza refleksjami: ''Kurła, kiedy to było?'' pojawiła się też taka, że rzeczywiście dzieciaki do tego filmu wybrali świetnie.
MICHAŁ: Czasem brakuje mi słów, by opisać gunfo jakie
przyszło mi obejrzeć. „Oszustki” to właśnie tego typu „dzieło”. Nie ma tu
niczego, co mógłbym wyróżnić, tu wszystko jest totalnie żenujące i wkur.iające.
Oglądanie tej „produkcji” to prawdziwa droga przez mękę – wolałbym umrzeć
poddany „krwawemu orłowi” niż jeszcze raz oglądać to ścierwo. Hathaway, why,
kur.a, WHY?!
EWA: Jedna ze słabszych produkcji komediowych, jaką widziałam w ostatnich miesiącach. Czerstwe, nieśmieszne żarty to clue niepowodzenia całej produkcji, której nie ratują nawet dobre aktorki. Chociaż postacie obu kobiet są dość interesujące, to scenariusz nie potrafi tego wykorzystać, ucinając im skrzydła już na samym początku akcji. Spore rozczarowanie i nie widzę powodu, aby jakikolwiek widz po ten film sięgał.
AGATA: Humor na poziomie kibla i nic więcej nie jestem w
stanie dodać. Bo jak można poniżać się dla takich ról? Naprawdę nie sądzę, że
występ w TYM był jakąś super opłacalną imprezką. Nadal jednak dzieje się w Oszustkach nieco lepiej, niż w Kac Wawa (to taki mój wyznacznik poziomu
szamba w kinie) daję więc wygórowane
MONIKA: Komedia z Rebel Wilson, czy to może nie wyjść? Czy
widząc zwiastun, w którym udaje worek do śmieci, nie mieliście wrażenia, że
dawka humoru, będzie taka, że dniami będziecie do siebie dochodzić? Niestety.
Film, na który autentycznie czekałam zażenował mnie równie bardzo jak hymn USA
śpiewany przez Godlewską. Od pierwszych scen niedorzeczność osiąga
niebezpieczny poziom, później nic, tylko modlić się o koniec.
P.S Jeżeli znajdziecie frajera, który przelał by komuś kasę,
bo ta osoba obieca mu powiększone piersi laski ze zdjęcia (jak to brzmi?!
twórcy nie ogarnęli, że to nie ma najmniejszego sensu?!) to BŁAGAM podajcie mu
mój numer konta.
Ma
MICHAŁ: Kolejna rzygowina w tym miesiącu. Serio, kto dał na
to kasę? To już na poziomie „scenariusza” musiało być gunfem! A to jeszcze ktoś
zrealizował… Czasem się zastanawiam, dlaczego nie mam nawyku wychodzenia z
kina, jak coś mnie irytuje. Zawsze chcę obejrzeć film do końca, nawet jak się
wściekam. Na „seansie” tego ścierwa powinienem opuścić salę po kilku minutach,
miałem już serdecznie dość idiotyzmów tego gniota, a mimo to dotrwałem do
końca. A dotrwałem po to, by zobaczyć najbardziej idiotyczny finał filmu, jaki
widziałem… „Ma” to kupa, której nie dotykajcie nawet kijem. Spencer, why,
kur.a, WHY?!
Kobieta idzie na wojnę
AGATA: Kolejny jasny punkt w moim filmowym kalendarzu z tego
miesiąca. W magicznej Islandii nietrudno znaleźć cudne plenery, ale równie
cudowne pokazanie ich na dużym ekranie, to przecież zupełnie odrębna historia.
Tutaj wypadło to wyśmienicie. A teraz przechodzę do spojlerów, bo nie mogłam
się powstrzymać :D Jestem w szoku, ale bardzo podobał mi się pomysł na muzykę.
Zespół oraz chór aktywnie uczestniczący w akcji, to rzadko spotykany, iście
teatralny pomysł, który może być zbyt ciężkostrawny zwłaszcza w tak przyziemnej
fabule. Ogółem, negatywne nastawienie do tego typu zabiegów jest dla mnie naprawdę
totalnie zrozumiałe, jednak - nie tym razem! Być może za sprawą świetnie nagranego dźwięku oraz
dobrego nagłośnienia w kinie, odbiór był tak przyjemny dla uszu. Nie wiem,
nieważne, wyszłam mega zadowolona. A tytułowa wojna, na którą wybiera się
kobieta, dotyczy nie tylko sprawy uwypuklonej w zwiastunie i na plakacie. Daję
też plusa za myk wykorzystany w finale i tak z perspektywy czasu przyznaję, że
mogłam się tego spodziewać, ale cóż – no nie spodziewałam się. Jednak tego spojlera już Wam daruję.
Petra
EWA: "Petra" to powolne tempo narracji w kontrze do dobrze napisanego, obfitujacego w zwroty akcji i trzęsienia ziemi w życiu bohaterów. Ciężki klimat świata, do którego jesteśmy wprowadzeni, nie przywodzi na myśl słonecznej Hiszpanii, tylko zimno, chłód, ciągle komplikacje. Perfekcyjnie poprowadzona narracja, przedstawienie nienaturalnych i anormalnych relacji między bohaterami powodują, że trudno nie oglądać tego obrazu jak rasowego thrillera.
Anna
MICHAŁ: Luc Besson powraca i, o dziwo, powraca w wysokiej
formie! „Anna” to świetnie nakręcone kino akcji, które idealnie sprawdza się w
kategorii „odmóżdżacz”. Na ekranie dzieje się wiele i to dzieje się niezwykle
efektownie (sceny akcji są fenomenalne – zwłaszcza rozpierdziel w restauracji
robi wrażenie). Besson zadbał nie tylko o sceny akcji, ale również wplątał
widzów w labirynt fabularny – kto jest zdrajcą, kto kogo chce zabić, dla kogo
pracuje tak naprawdę Anna? I owszem, finału możemy się domyślić, zwroty akcji
też bywają schematyczne, jednak przez ilość twistów i zawiłość postaci Anny, w
pewnym momencie naprawdę wątpimy, czy dobrze rozgryźliśmy, że nic tu nas
finalnie nie zaskoczy. Trzeba również przyznać, że gdyby nie Sasha Luss ten
film mógłby się nie udać. Besson znalazł dla siebie idealną Annę –
wysportowana, odpowiednio stonowana modelka, która naprawdę mogłaby być ostrą
zabójczynią. Wątpię, by ta dziewczyna jeszcze gdzieś nam błysnęła, ale za
„Annę” należą się jej ogromne brawa! Panie Besson, oby więcej takich filmów!
AGATA: Naprawdę udany odmóżdżacz, idealny do łyknięcia w
wolne, wakacyjne popołudnie. Świetnie zrealizowane i bardzo dynamiczne sceny
walk powinny zadowolić nawet zagorzałych fanów gatunku, ale jak na moją
odporność, to były trochę zbyt drastyczne i dokładne. Duży plus za liczne zwroty
akcji, przez co Besson uniknął dłużyzn i rozwleczeń w fabule. Najjaśniejszym
punktem jest zdecydowanie Sasha Luss, wcielająca się w tytułową Annę. Jej bitch
face od kilku dni wisi na liście moich ulubionych. Warto też dodać, że jest ona
kolejnym dowodem na to, że obecnie w świecie modelingu pracują zdolne, zdeterminowane dziewczyny, które posiadają wiele talentów.
Sekretne życie zwierzaków domowych 2
MICHAŁ: To jeden z nielicznych przypadków, gdy sequel… jest
o wiele lepszy od części pierwszej! „Dwójka” to świetna, błyskotliwa i
niezwykle zabawna jazda bez trzymanki, skierowana jednak dla starszego widza –
dzieciaki zaśmieją się na paru akcjach, dorośli będą mieli ubaw przez całą
projekcję. Wielką robotę robi tu fenomenalny dubbing, który bezsprzecznie można
ustawić obok takich klasyków jak polskie teksty z filmów „Epoka Lodowcowa” czy
„Shrek”. Owszem, fabuła niczego nowego do historii kina nie wnosi, ale
„Sekretne życie zwierzaków domowych 2” to kapitalna, wakacyjna pozycja.
Zapraszam do kin!
AGATA: Mnóstwo śmiesznych akcji i tekstów, całkiem ciekawa
historyjka oraz 100-procentowo czarny charakter plus równie czarne poczucie
humoru. Jak na osobę, która nie jest hiperfanką animacji, ani tym bardziej
zwierząt domowych, to wyszłam z kina nadspodziewanie zadowolona.
Polaroid
MICHAŁ: Jak pomyślę, że za ten film odpowiadał reżyser
„Laleczki” to aż nie mogę w to uwierzyć. Tam otarł się prawie o arcydzieło, a
tu zaatakował nas śmierdzącą kupą. „Polaroid” to typowy „horror” ostatnich lat
– nie będziecie się bać, będziecie się jedynie irytować, że to oglądacie. Nic
tu nie ma sensu, bohaterowie to debile, a wyjaśnienie zagadki jest po prostu
żenujące pod każdym względem. „Polaroid” ratuje jedynie początkowa scena, która
daje nadzieję na fajne kino. Szkoda, że ta nadzieja tak szybko umarła…
Ja teraz kłamię
MICHAŁ: Dziwny i specyficzny to film, jednak nie w moim
stylu. Owszem, doceniam zwroty fabularne i POMYSŁ na prowadzenie akcji –
szkoda, że jednak w ostatecznym rozrachunku to właśnie scenariusz zawiódł
najbardziej. Film ten mógł zamknąć się w maksymalnie godzinie, jednak został
strasznie przeciągnięty, stąd często na projekcji ziewałem. Akcja widziana z
trzech perspektyw była dobrym pomysłem, jednak w moim odczuciu reżyser słabo
nam te perspektywy ukazuje – brakuje pazura tym historiom. Pochwała
zdecydowanie należy się scenografom – futurystyczno-oldskulowa stylistyka
wyszła tu na dobre. Potencjał był, jednak nie został wykorzystany. Szkoda.
agata: Charakteryzatorzy, scenografowie i ludzie odpowiedzialni
za szukanie lokalizacji oraz plenerów musieli bombastycznie bawić się podczas
pracy nad tym filmem. Rewelacja, że efektem tej zabawy jest świetnie wykonana
robota. Niestety, fabuła bardzo kiepska oraz przynudnawa, a ilość topowych
polskich aktorów nie idzie w parze z jakością ich gry, przez co odbiór filmu
zaobfitował w całe mnóstwo skrajności. Mimo wszystko, warto mieć ten seans za
sobą. Gorąco polecam przekonać się samemu, co to za oryginalne dziwadełko.
I to by było na tyle! Poniżej tabela z naszymi ocenami:
Jak zawsze przyjemniej czyta się Wasze recenzje niż ogląda filmy :)
OdpowiedzUsuń