11 nominacji do Oscarów, w tym za najlepszy film i
reżyserię, może świadczyć o rewelacyjnym kinie. Może, ale nie musi. Myślę, że
określenie „dobry” w zupełności tutaj wystarczy i nie przesadzałabym z
zachwytami. Na szczęście w przypadku tego filmu równie łatwo jest mi
wymieniać zalety, jak i wady, więc Życie Pi
o dziwo nie jest mdłe, choć początkowo tak właśnie myślałam.
Ekranizacja powieści Yanna Martela to historia o
przygnębiającej przygodzie Pi Patela. Chłopiec wychowywał się w zoo, którym zajmowali
się jego rodzice. Jednak ojciec Pi postanowił zmienić dotychczasowe życie i
zdecydował, że wszyscy (razem ze zwierzętami) muszą wypłynąć z Indii , żeby zamieszkać
w Kanadzie. Niestety w czasie morskiej podróży ich statek zatonął, a jedynie Pi
razem z hieną, orangutanem, zebrą i tygrysem dostali się na łódź ratunkową.
Nie lubię filmów fantasy, tak samo jak nie lubię
filmów, w których uwaga skupia się przede wszystkim na zwierzętach. Do dzisiaj
pamiętam jak się męczyłam oglądając Czas
wojny o dzielnym i niepokonanym koniu.
Dlatego gdy zaczynałam oglądać Życie
Pi, moje nastawienie przypominało równanie: chłopiec + tygrys + wielka woda
= 2 godziny męczarni. Nie było aż tak źle, ale film mnie niestety początkowo nie
wciągnął i oglądałam go na cztery raty.
Pamiętacie lekturę Stary człowiek i morze? Delikatnie stwierdzając - nie była dla mnie
powalająca. Niestety, oglądając Życie Pi
czułam się w pewnych momentach całkiem podobnie, jak czytając wspomnianą
książkę. Środek filmu wyglądał mniej więcej tak: bohaterowie płyną, strasznie
świeci słońce, płyną, trzeba coś zjeść, płyną, zrobił się sztorm, płyną, płyną,
płyną, dobrnęli do dziwnej wyspy, płyną.
Może kolejność była inna, ale sens pozostaje ten sam.
Na szczęście film ma też zalety i to tak silne, że gdy
już dobrniemy do końcowych scen, wspomniane wady przestają aż tak bardzo razić.
Przede wszystkim Życie Pi jest bardzo
estetycznie zrealizowane. Już na początku słyszymy miłe dla ucha dźwięki Pi’s Lullaby (do posłuchania tutaj).
Nie dziwi mnie więc fakt, że piosenka ta będzie walczyć o Oscara. Jednak muzyka
jest tylko tłem do pięknych, wręcz bajkowych zdjęć. Intensywne, wyraziste
kolory oraz sposób przedstawienia morskiego życia sprawiły, że momentami Życie Pi przypomina baśń, a nie
tradycyjny dramat przygodowy.
Poza tym, jak się okazało, film ten jest w 90% nasycony
przeróżnymi symbolami, które zaczynają się układać w logiczną całość dopiero w
końcowych minutach. Naprawdę warto uważnie posłuchać drugiej historii, którą Pi
opowiada w szpitalu, bo to ona sprawiła, że przestałam z irytacją spoglądać na
zegarek. Zwierzęta to już nie tylko zwierzęta, a dziwna wyspa może wcale nie była dziwna, a może nawet nie
była wyspą?
Dla mnie ta symbolika, niezauważalna na pierwszy
rzut oka, jest największą zaletą Życia Pi.
Okazuje się, że film ten został zrealizowany w naprawdę mądry i przemyślany
sposób. Właśnie dlatego nie żałuję moich czterech podejść do niego i
ostatecznie daję ocenę: 7/10.
Bardzo was też zachęcam do przeczytania interpretacji
wspomnianej symboliki, którą znalazłam w internecie. Naprawdę otwiera oczy i
pozwala spojrzeć na film z zupełnie innej perspektywy. Być może w podobny
sposób odebraliście Życie Pi? A może
macie zupełne inne pomysły na znaczenie tych symboli?
UWAGA SPOILERY!
Pi opowiedział w szpitalu dwie historie. Gdyby
została wyreżyserowana ta druga wersja, to Życie
Pi z pewnością byłoby trzymającym w napięciu, a nawet przerażającym
thrillerem:
Zwierzęta to symbole ludzi, którzy płynęli statkiem.
Czyli na łódź ratunkową dostali się: Buddysta (jako zebra, zwierzę roślinożerne), kucharz (jako
hiena - zwierzę mięsożerne, padlinożerne), matka Pi (jako orangutan) oraz Pi
(jako tygrys). Dlatego sytuacja wygląda dość dramatycznie, bo gdy głód zaczyna
im doskwierać coraz bardziej, to kucharz
decyduje się zjeść buddystę (czyli jest to hiena, która zaatakowała zebrę). Matka Pi jest
tym faktem tak przerażona, że w trakcie przepychanki uderza kucharza (orangutan
– hienę). Dlatego wściekły kucharz zadźgał kobietę nożem (hiena zagryzła
orangutana). W tym momencie w Pi odzywa się żądza zemsty, więc pod wpływem
impulsu zabił kucharza (w filmie tygrys zabił hienę). Jak pamiętacie, tygrys wyszedł z szalupy jako
ostatni - to właśnie był moment, w którym u chłopca obudziła się ta dzika
natura. Czyli tygrys bengalski i Pi to ta sama postać. Jak chłopcu udało się
przetrwać? Został kanibalem. Jednak najpierw zjadł szczura (w filmie scena, w
której chłopak rzuca ze wstrętem tygrysowi szczura jest wyraźnie pokazana).
Później Pi próbował łowić ryby – to moment, w którym tygrys bengalski prawie
utonął, ale później obudził się w nim instynkt przetrwania, więc wrócił na
łódź. Pi przeniósł ciała kucharza i buddysty na tratwę, a ciało matki zostawił
na łodzi. Zapewne jadł mężczyzn aż do momentu, gdy spotkał wieloryba, który tę
tratwę zatopił . W tym momencie Pi zdecydował się zjeść matkę. Tutaj pojawia
się symbol wyspy, która tak naprawdę była matką. Pi znalazł na wyspie dużo
pożywienia (rośliny i surykatki), zrobił zapasy i wyruszył w dalszą drogę. Co
można rozumieć tak: Pi postanowił, że będzie jeść ciało matki, więc ma zapasy
jedzenia. Czy zwróciliście uwagę, że wyspa miała kształt kobiety? Dla
wyjaśnienia - miejsce to trawiło wszystko w nocy, bo również w nocy Pi jadł
matkę, bał się to robić w świetle dziennym. Ostatnia symbolika jest związana z
brakiem pożegnania tygrysa i chłopca. Gdy Pi dobrnął do Meksyku, instynkt
przetrwania przestał istnieć – dlatego przestał też istnieć tygrys.
Myślę, że w Życiu
Pi można wyłapać o wiele więcej symboli, jak np. motyw tresowania tygrysa –
to próba samodyscypliny, opierania się przed zjedzeniem matki *.
Macie więcej pomysłów?
*Symbolikę przedstawił (w jeszcze szerszym wydaniu)
internauta o Nicku: Handlarz_Trolli w jednej z dyskusji na filmwebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz