Trzecia edycja wydarzenia mignęła błyskawicznie i już mi smutno, że trzeba czekać aż rok na kolejną odsłonę NIC.
Uwielbiam niezmiennie za całokształt – od przewrotnej nazwy, po repertuar i
atrakcje towarzyszące, aż do samego faktu, iż 3 poznańskie kina studyjne
udowadniają, że w grupie siła i potrafią jednoczyć moce, by w sierpniowe
popołudnia/wieczory rozruszać kulturalnie to trochę ospałe miasto.
Kalkulator festiwalowy:
Tegoroczne NIC minęło mi właściwie
wyłącznie na oglądaniu filmów. Chociaż planu seansów niestety nie zrealizowałam
w 100%, to i tak zobaczyłam sporo tytułów. Co ważne - sporo naprawdę dobrych
tytułów.
Najintensywniejsza była dla mnie
sobota, bo zrobiłam sobie maraton 6 filmów (3 krótkie animacje, 2 fabuły, 1
dokument), a łącznie po całym festiwalu wbiło mi na Filmwebie 14 nowych ocen (jeeej!
<3 :D)
Ulubiony punkt programu, to
tradycyjnie pokaz niemych filmów z muzyką na żywo. Tym razem padło na zbiór
krótkometrażówek Georgesa Meliesa, którym akompaniował Hubert Tas + The Small
Circle. Blisko 80 minut w totalnie innym świecie – uwielbiam!
Komunikaty dla zatroskanych
znajomych: 1.Tak, tyłek czasami bolał od siedzenia, ale na szczęście seanse
były rozłożone między 3 kinami, więc szybkie spacery w międzyczasie robiły
dobrą robotę. 2.Nie, nie głodowałam :D
FILMY, FILMY, FILMY! Poniżej
zestawienie tych najciekawszych, to taki mix najlepszych, najsłabszych i
naj-wartych wspomnienia:
1. LATO
– na ten film czekałam najbardziej. Usłyszeć o nim można było już podczas
tegorocznego Festiwalu w Cannes, gdy w wyniku politycznych zawiłości reżyser
„Lata” (Kirył Serebrennikow) nie był w
stanie dotrzeć do Francji. Jednak, moje zainteresowanie tym tytułem wynikało
przede wszystkim z faktu, że jedną z głównych ról gra w nim Roman Bilyk, do
którego mocno wzdychałam będąc nastolatką. Teraz, co prawda, nieco mi się odmieniło,
ale sentyment pozostał. Film sam w sobie jest dość nietypowy. Fabuła ciekawa,
bo (za ulotką) opiera się na
autentycznych historiach liderów leningradzkich grup rockowych – Majka Numenko
(Bilyk) z Zooparku oraz Wiktora Coja (Teo Yoo) z Kina. Na plus: ciekawa forma
narracji, to, że film jest czarno biały, a sekwencje a’la archiwalne w kolorze
(czyli zupełnie na odwrót, niż zazwyczaj), aktorzy świadomi, minimalistyczni,
naturalni i wiarygodni, a opowiedziana historia niby prosta, ale jednocześnie
angażująca i nakłaniająca do niejednej refleksji. Na minus, przeogromny minus, cztery musicalowe wstawki, w których aranżacje takich potęg, jak „Psycho
Killer” by Talking Heads, czy „Passenger” by Iggy Pop zostały spenetrowane,
zdeptane, zniszczone, zbeszczeszczone i totalnie pozbawione godności przez.... statystów. Dosłownie wyglądało to
tak, jakby zmusić przypadkowych przechodniów do tego, by „zaśpiewali”
wspomniane kawałki. Jejku, jejkuuu, jakie to było przykre.
2. JAK
PIES Z KOTEM – Mój absolotny TOP 1 tegorocznego NIC. Uwielbiam zgrabne
połączenie komedii i dramatu, a tutaj mamy rasowego przedstawiciela tegoż
właśnie gatunku. Momentami przekomiczny, momentami przetragiczny. Świetne role
Roberta Więckiewicza, Olgierda Łukaszewicza i Aleksandry Koniecznej, która
idealnie nadaje się do odgrywania niezrównoważonych i nieokiełznanych
ekscentryczek. Uwielbiam ją w tej formie. Fabuła w skrócie: historia dwóch
braci, którzy w wyniku choroby jednego z nich odnawiają kontakty. Niby banał,
niby wyświechtane i znane i odgrzewane kotlety, ale porusza niczym
krótkometrażowy „Ja i mój tata” Aleksandra Pietrzaka. Odwiedźcie kino 19.października.
3. UTOYA,
22 LIPCA – Film o głośnej masakrze, która miała miejsce kilka lat temu na
norweskiej wyspie. Obraz niestandardowy, bo zrobiony w skali czasowej 1:1
(czyli – horror trwający 72 minuty w rzeczywistości, został przedstawiony w
takim też czasie na ekranie). Napięcie jest zbudowane za sprawą kilku zabiegów.
Kamera podąża za główną bohaterką, co potęguje wrażenie, jakoby widz sam siedział
na tej przeklętej wyspie, a brak nachalności skutecznie pobudza wyobraźnię. Nie
zobaczymy tutaj stosów ciał, strzały słychać w oddali i brakuje zbliżeń na
twarz sprawcy masakry (jedynie w oddali pojawia się jego sylwetka). Uwagę
zwraca też zdolna, liczna grupa młodych aktorów. Seans nieprzyjemny, lecz
wciągający i angażujący.
4. CZŁOWIEK,
KTÓRY ZABIŁ DON KICHOTA – Kompletnie, totalnie, absolutnie nie moja estetyka. Nawet
nie chodzi tutaj o kwestię poczucia humoru, bo nie raz i nie dwa szczerze się
zaśmiałam. Przeszkadzał mi mętlik fabularny, mnogość bohaterów, których wątki
to się pojawiały, to znikały, by ostatecznie i tak mnie do siebie nie
przekonać. Dość stereotypowe, proste przekazy, uwypuklenie wad ludzkiej natury,
baśniowe i barwne momenty – to wszystko niby jest dobre, choć nieoryginalne ani
odkrywcze, ale przecież raczej pozytywne. Co zatem tak mi nie odpowiada? Chyba
zbytni chaos i natłok. Początek zapowiadał COŚ intrygującego, ale na finale już
nie pamiętałam co... Twórczość reżysera znam w stopniu skandalicznie
minimalnym, ale teraz czuję, że w ogóle nie mam ochoty tego zmieniać.
Koncert: Hubert Tas & The Small Circle + krótkie filmy Georgesa Meliesa |
Szczerze liczę na powtórkę za rok!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz