sobota, 7 grudnia 2013

Kapitan Philips



Ok, nie ukrywam, że miałam mieszane uczucia, co do tego filmu. To, czego się obawiałam to dwu godzinnej przeprawy na łodzi nudy. Na szczęście film okazał się świetnie zrobiony, a Tom Hanks, jak zwykle genialny (gdzie trzeci Oscar dla tego Pana?!).


Pomimo tego, że cała akcja rozgrywa się na dość ograniczonej przestrzeni jednego statku i szalupy, to akcja filmu wcale nie jest ograniczona. Kilkoro somalijskich piratów napada na amerykański statek i porywa kapitana. Tak, wiem - brzmi niesamowicie banalnie. Jednak Paul Greengrass (wyreżyserował również Lot 93) wiedział co robi. Mój jedyny zarzut to to, jak czterem uzbrojonym somalijskim chłopcom udało się napaść na ogromny amerykański kontenerowiec. Z innych seansów wynika, że broń w Ameryce dostaje się wraz z aktem urodzenia, a tymczasem amerykański statek może bronić się jedynie... wodą pod ciśnieniem?

Ważne w tym filmie jest to, że charakterologia postaci jest złożona. Porywacze nie są do końca źli, wydają się brutalni i bezlitośni,  ale widzimy w nich desperację. Zresztą, mają zaledwie po kilkanaście lat, wiec w pewnych chwilach możemy mówić nawet o współczuciu. Ofiary systemu. Jednak, aby wywołać u widza taką dwoistość uczuć, scenariusz musi być bardzo dobry, na szczęście w Kapitanie, tak właśnie było.  


Nawet szlachetny, niezwykle inteligentny kapitan, który powinien opuścić statek jako ostatni, momentami się poddaje. Greengrass robi z niego człowieka, nie superbohatera. Ludzkość pokazana w filmie jest według mnie jego największym atutem.


Historia oparta jest na faktach i opowiedziana jest bez grama przesady. W jednej z końcowych scen bohater (Kapitan Richard Philips) grany przez Toma Hanksa jest świadkiem morderstwa. W większości filmów amerykańskich, po czymś takim mężczyźni wstają, ratują świat, zabijają głównego bossa. Ale nie tutaj. Jesteśmy świadkami - była to scena na miarę Oscara - gdy Kapitan Philips walczy z traumą. Nie może się pogodzić z tym, czego przed chwilą doświadczył. Widz doskonale zdaje sobie sprawę, jaki z niego twardy mężczyzna. Tymczasem on załamuje się i szlocha jak małe dziecko. Według mnie jest to pewnego rodzaju powiew świeżości wśród produkcji made in U.S.A..

Za to jedna rzecz, która nas wcale nie zaskoczy, to oczywiście akcja ratunkowa: najlepsze siły zbrojne, najlepszy sprzęt, doskonali ludzie, wszystko za grube miliony. Glory Glory America. 

Pomimo to, brawa należą się trzem osobom: Greengrassowi, scenarzyście Billowi Ray'owi i oczywiście Tomowi Hanksowi, przed którym chylę czoła. To on ''zrobił'' ten film i uważam, ze każdy inny wypadł by w tej roli niezwykle blado.

Moja ocena: 8.5 / 10.

1 komentarz:

  1. Uwielbiam. Scena, w której Tom Hanks dławi się płaczem - mistrzostwo świata. Film trzyma w napięciu. Czytałam później o prawdziwym kapitanie Philipsie, wrócił do pracy. Podziwiam, ja bym nie dała rady, trauma do końca życia. A film...myślę, że Oscarowy. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń