Ok, nie ukrywam, że miałam mieszane uczucia, co do tego filmu. To, czego się obawiałam to dwu godzinnej przeprawy na łodzi nudy. Na szczęście film okazał się świetnie zrobiony, a Tom Hanks, jak zwykle genialny (gdzie trzeci Oscar dla tego Pana?!).
Pomimo tego, że cała akcja rozgrywa się na dość ograniczonej przestrzeni jednego statku i szalupy, to akcja filmu wcale nie jest ograniczona. Kilkoro somalijskich piratów napada na amerykański statek i porywa kapitana. Tak, wiem - brzmi niesamowicie banalnie. Jednak Paul Greengrass (wyreżyserował również Lot 93) wiedział co robi. Mój jedyny zarzut to to, jak czterem uzbrojonym somalijskim chłopcom udało się napaść na ogromny amerykański kontenerowiec. Z innych seansów wynika, że broń w Ameryce dostaje się wraz z aktem urodzenia, a tymczasem amerykański statek może bronić się jedynie... wodą pod ciśnieniem?
Ważne w tym filmie jest to, że charakterologia postaci jest złożona. Porywacze nie są do końca źli, wydają się brutalni i bezlitośni, ale widzimy w nich desperację. Zresztą, mają zaledwie po kilkanaście lat, wiec w pewnych chwilach możemy mówić nawet o współczuciu. Ofiary systemu. Jednak, aby wywołać u widza taką dwoistość uczuć, scenariusz musi być bardzo dobry, na szczęście w Kapitanie, tak właśnie było.
Nawet szlachetny, niezwykle inteligentny kapitan, który powinien opuścić statek jako ostatni, momentami się poddaje. Greengrass robi z niego człowieka, nie superbohatera. Ludzkość pokazana w filmie jest według mnie jego największym atutem.
Historia oparta jest na faktach i opowiedziana jest bez grama przesady. W jednej z końcowych scen bohater (Kapitan Richard Philips) grany przez Toma Hanksa jest świadkiem morderstwa. W większości filmów amerykańskich, po czymś takim mężczyźni wstają, ratują świat, zabijają głównego bossa. Ale nie tutaj. Jesteśmy świadkami - była to scena na miarę Oscara - gdy Kapitan Philips walczy z traumą. Nie może się pogodzić z tym, czego przed chwilą doświadczył. Widz doskonale zdaje sobie sprawę, jaki z niego twardy mężczyzna. Tymczasem on załamuje się i szlocha jak małe dziecko. Według mnie jest to pewnego rodzaju powiew świeżości wśród produkcji made in U.S.A..
Za to jedna rzecz, która nas wcale nie zaskoczy, to oczywiście akcja ratunkowa: najlepsze siły zbrojne, najlepszy sprzęt, doskonali ludzie, wszystko za grube miliony. Glory Glory America.
Pomimo to, brawa należą się trzem osobom: Greengrassowi, scenarzyście Billowi Ray'owi i oczywiście Tomowi Hanksowi, przed którym chylę czoła. To on ''zrobił'' ten film i uważam, ze każdy inny wypadł by w tej roli niezwykle blado.
Moja ocena: 8.5 / 10.
Uwielbiam. Scena, w której Tom Hanks dławi się płaczem - mistrzostwo świata. Film trzyma w napięciu. Czytałam później o prawdziwym kapitanie Philipsie, wrócił do pracy. Podziwiam, ja bym nie dała rady, trauma do końca życia. A film...myślę, że Oscarowy. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń