To miał być beznadziejnie zły
film. Klasycznie wężowe kino i tegoroczny pewniak do nagród. Dokładnie z takimi
oczekiwaniami kupowałyśmy bilety. A tu zaskoczenie… z planu nici… bawiłyśmy się
świetnie…
Dwadzieścia
lat temu Sławoj Maria Hałaburda (Mariusz Pujszo) był mistrzem kina moralnego
niepokoju, jednakże los nie obszedł się z jego karierą łaskawie i teraz,
przegrany i zapomniany, musi żebrać o zasiłek. Pewnego dnia w mieszkaniu
Sławoja zjawia się Marek Obraniak (Marek Włodarczyk), polski producent z
francuskim kapitałem. Nie tylko chce nakręcić z nim ambitny projekt o miłości
Napoleona i Marii Walewskiej, lecz także zapewnia mu idealną aktorkę do głównej
roli kobiecej – kuszącą Manuellę (Maja Frykowska). Opis:Fimweb
Tej komedii nie wolno traktować poważnie. Naprawdę
NIE WOLNO. Razem z Moniką odkryłyśmy sposób na to, co zrobić, żeby autentycznie
dobrze bawić się na „Klapsie”. Film jest jedną wielką ironią. Wróć! Gigantyczną
ironią! Przesadnie głupie dialogi (w trakcie pierwszych 5-ciu minut seansu
pospadałyśmy z foteli) w połączeniu z przerysowanie
drewnianym aktorstwem (in love with Frytka!!!) dało tak wybuchową mieszankę,
jakiej już dawno w polskim kinie nie było. No dobrze, tak naprawdę to do teraz
nie mamy pojęcia, czy taki był zamiar twórców, ale lepiej założyć, że był. I
cieszyć się z oglądanej groteski. I wyobrażać sobie, że Gerwazy Reguła
(reżyser) razem z Mariuszem Pujszo (scenarzysta) puszczają do nas oko mówiąc „głupota
goni głupotę, żenada wyprzedza żenadę, a dystans do siebie to nasze wspólne
nazwisko”.
Co za ścieżka dźwiękowa! :D Muzyka w „Klapsie” jest
tak typowo, aż chce się powiedzieć prostacko,
wkomponowana w daną scenę, że nawet gdyby na ekranie znalazła się jedna wielka
czarna plama, to po słyszanej melodii bezproblemowo można by nakreślić całą
filmową scenerię. Coś na zasadzie: widzimy promienie słoneczne o poranku, słyszymy
to -> WŁĄCZ; powinno nam się zrobić smutno - słyszymy to -> WŁĄCZ. Tzn.
przykłady sobie wymyśliłam, ale zasadę rozumiecie. Osoba siedząca za konsoletą
albo miała niezły ubaw, albo właśnie przeczytała „Rozpal zmysły za pomocą
dźwięku. Poradnik dla początkujących”. Efekt i tak wyszedł rewelacyjnie.
No i oczywiście plejada polskich gwiazd: Mariusz
Pujszo, Marek Włodarczyk, Michał Milowicz, Piotr Zelt – tak źli, że aż
najgorsi. Nie zawiedli i idealnie wpasowali się w buraków z „Ostatniego klapsa”. Jednak film zdecydowanie
należy do tej jednej jedynej i niepowtarzalnej Mai (vel Agnieszki) Frykowskiej.
O tym, w jak burzliwy i kontrowersyjny sposób wkroczyła do szoł-biznesu nie trzeba
przypominać. Tego, że w jej oczach nie błyszczą iskierki inteligencji też raczej
nie muszę zaznaczać. Ale to wszystko nie ma znaczenia! Frytka, nieważne czy grając,
czy po prostu będąc sobą, pokazała wszystkim język. Udowodniła, że ma do siebie
dystans i, że jest świadoma czemu zawdzięcza (albo raczej zawdzięczała)
rozgłos. Scena w wannie jest tego doskonałym dowodem – to nawet taki trochę
powrót do korzeni ;)
Postępujcie zgodnie z powyższymi wskazówkami,
czyli wyłączcie logiczne myślenie, nastawcie się na groteskową zabawę i
cieszcie seansem „Ostatniego klapsa”!
P.S. Nikt nas na film nie zapraszał, w kinie
miałyśmy całą salę wyłącznie dla siebie nie dlatego, że byłyśmy na pokazie
zamkniętym, ale dlatego że był szczyt sezonu na „Mad Maxa”, a ocena jest jak zwykle szczera.
P.S.2 Tak, znów mamy identyczne zdanie, sorry.
Nie wierzę w takie kino
OdpowiedzUsuńWarto uwierzyć, lepsza ironia od irytacji ☺
UsuńA jednak w tym szaleństwie jest jakaś metoda :D
OdpowiedzUsuńW życiu bym się nie spodziewała, a jednak tak :D
Usuń