Mam za sobą dzisiaj seans Holiday i Listów do M. Tym bardziej, poprzez porównanie uznałam wczorajszy film ''Kochajmy się od Święta'' za jeden z najgorszych filmów w tematyce świątecznej, jaki widziałam.
''Idzie Boże Narodzenie, mam 5 minut na napisanie screenplay, mogę zarobić''. Jestem pewna, że takie słowa kierowały Stevenowi Rogersowi przy pisaniu scenariusza. Sypnęło się kasą na gaże dla znanych i lubianych i film gotowy. A irytację widza na sali kinowej ma się gdzieś.
Ani w tym pomysłu, ani wykonania, ani tym bardziej polotu. Każdy z bohaterów z założenia powinien być inny, a w tej bandzie nijakich popisów aktorskich trudno doszukać się ulubieńca.
Dziwi fakt, że takie nazwiska chcą być kojarzone z taką jakością. Ale przecież kredyt trzeba spłacić.
Absolutnie nie polecam w kinie. Jeżeli będziecie mieć takie ''szczęście'' jak my, to już w ogóle traficie na dziwne gimbusowo-pijaczkowe towarzystwo, które śmieje się w momentach zupełnie do tego się nienajadających. Na przykład w dramatycznych popisach alkoholizmu matki jednej z głównych bohaterek.
Trudno mi chociażby opisać o czym jest ten film. Owszem, czteropokoleniowa rodzinka Cooperów niby zjeżdża się na Święta. I wszystko wygląda, jak w każdej innej rodzinie na Boże Narodzenie - nie raz można dostać świra. Spotykają się całkowicie z przymusu, bo nie mogą ze sobą wytrzymać i odciągają chwilę spotkania w nieskończoność.
Jednak wydarzenia, które towarzyszą Wigilii, jak i każdej z historii bohaterów są po prostu nierealne i wyssane z palca. Najlepszym przykładem jest piękna Olivia Wilde, która zakochuje się w 8 godzin w Jake'u Lacym. Albo praca Eda Helmsa, znanego z Kac Vegas, która polega na robieniu idealnych zdjęć rodzinom, w ich nieidealnych świątecznych sweterkach. Postać grana przez Eda próbuje doszukać się ideologii całego przedsięwzięcia, podobnie, jak z tą produkcją - twórcom się wydaje, że przekazują jakieś ważne przesłanie, podczas gdy film jest po prostu głupi. Nie można się doszukać normalnego pocałunku w całej tej prawe dwugodzinnej bądź co bądź komedii romantycznej. Bohaterowie raczej zachowują się jak zwierzęta, które językiem wydobywają pokarm z ust innych członków stada. A miejmy na uwadze fakt, że coś takiego nie ma miejsca w normalnym życiu.
Dramaty w tej historii są naciągnięte jak skóra Renee Zellweger po ostatniej wizycie u chirurga plastycznego. Postaci przerysowane i dosłownie nijakie. Dialogi to już w ogóle dramat.
Ratująca całą sytuację Keaton i niektóre komediowe momenty sprawiają, ze film ''ujdzie''. Jednak zapominamy go już przy napisach końcowych, a wydane pieniądze na bilet okazują się marnotrawstwem, nawet jak na osoby, które uwielbiają po prostu być w kinie.
Ogólnie 4,5 na 10.
Dałam mu chyba z 5 ;) taki totalny świąteczny przeciętniak :)
OdpowiedzUsuń