Najbardziej wyczekiwany przeze mnie film roku, który przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
Znacie to uczucie, gdy właśnie macie za sobą wakacje w pięknym miejscu, a wasza głowa pęka od przecudnych obrazów, które dopiero co oglądaliście na własne oczy? Wracacie do domu, zwołujecie pół rodziny, przyjaciół, sąsiadów, psa, kota i kanarka, a następnie odpalacie pokaz slajdów, żeby z całym światem podzielić się tymi cudami udokumentowanymi na prywatnej fotorelacji? Oglądacie, oglądacie i... stypa. Kolory nie te, ostrość nie ta, w ogóle wszystko jest jakieś takie płaskie, mdłe i blade. Bo to przecież tylko marna imitacja rzeczywistości.
Nooo, to tym razem możecie o tym uczuciu zapomnieć. Obrazy w najnowszym filmie Alejandro Inarritu nie tylko wyglądają, jakby były żywcem wycięte z realnego świata. One sprawiają, że widz jest w tym świecie. Stoi w lesie, płynie w lodowatej rzece, spada z urwiska, a niedźwiedź ociera się o jego ramię. Widz nie siedzi biernie w fotelu i nie patrzy na zmieniające się obrazki. On jest częścią tych obrazków. Mało tego! Widz słyszy dźwięk łamiących się gałęzi i wydaje mu się, że to on nadepnął na złamany konar drzewa. Dlatego "Zjawa" to filmowy majstersztyk, którego nie wolno nie obejrzeć w kinie.
Rok 1822. Legendarny podróżnik i odkrywca Hugh Glass (Leonardo DiCaprio) zostaje brutalnie zaatakowany przez niedźwiedzia i pozostawiony przez towarzyszy na pewną śmierć w niedostępnym terenie. Aby przeżyć, musi zmierzyć się z morderczą zimą i zdradą przyjaciela (Tom Hardy), który porzuca go z dala od cywilizacji bez nadziei na ratunek. Dzięki niezwykłej sile woli Glass pokonuje przeciwności losu, by odnaleźć siebie i wymierzyć sprawiedliwość wrogom (opis filmu z oficjalnej ulotki).
Ta inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia Hugh Glassa dołączyła do mojej elitarnej minigrupy filmów ocenionych 10/10. Właśnie uświadomiłam sobie, że "Zjawa" jest połączeniem moich dwóch wcześniejszych 10-tek, czyli 'Bękartów wojny" (motyw krwawej zemsty, na którą btw. ciężko jest patrzeć) oraz "Wszystko za życie" (kino drogi rulez).
"If you're lonely when you're alone - you're in bad company."
Za co tak bardzo cenię filmy o dalekich samotnych wędrówkach? Za odwagę bohaterów, na którą ja nigdy w życiu bym się nie zdobyła. Chyba, że miałabym zamiar zginąć za pierwszym lepszym zakrętem, to wtedy bym się zdobyła. Ale, że jednak nie mam zamiaru, to sami rozumiecie. Poza tym, w tego typu filmach zazwyczaj znajduje się jedyny motyw, który potrafi mnie wzruszyć, czyli bezinteresowna pomoc ze strony obcego człowieka (kto by płakał nad chorobami, rozterkami sercowymi, czy umierającymi zwierzątkami :P). Nie ma się więc co dziwić, że kiedy DiCaprio wcinał z apetytem surową wątrobę bizona (PRAWDZIWĄ!!!), którą podzielił się z nim jakiś nieznajomy dzikus, moje oczy niebezpiecznie się zaszkliły. No ok, można się jednak trochę dziwić... Aha, i jeszcze to, że kino drogi nie jest przegadane. Chyba nic tak mnie nie męczy, jak słowotok.
Glass dokonuje niemożliwego. Nie tylko wychodzi żywo (nie mylić z "cało") z konfrontacji z niedźwiedziem. Wygrzebując się z grobu, wygrzebuje jednocześnie nieprawdopodobne pokłady woli życia i jeszcze większe pokłady żądzy zemsty. To, czego w tym filmie dokonał Leo jest po prostu mistrzostwem galaktyki. Zagrał dosłownie całym sobą. Ból, szaleństwo, determinacja i miłość do syna biły z jego oczu do tego stopnia, że przestał grać Glassa - on był Glassem.
"Zjawa" jest kulminacją geniuszu dosłownie na każdym poziomie filmowej produkcji:
- aktorzy, bo oprócz DiCaprio ten film robią: Tom Hardy, Domhnall Gleeson, Will Poulter, Forrest Goodluck
- zdjęcia przy użyciu tylko i wyłącznie naturalnego światła
- dźwięk - można dosłyszeć każdy szelest, szept, plusk wody, krok w śniegu, czy bicie serca i przyśpieszony oddech
- charakteryzacja - widok poranionych pleców głównego bohatera powoduje co najmniej gęsią skórkę
- realizm - w całokształcie
- wartka akcja - sala kinowa była pełna, ale wystarczyło dosłownie kilka minut i miałam wrażenie, że wszyscy zbiorowo stracili apetyt na nachosy i jak zahipnotyzowani gapili się na ekran
- scena z niedźwiedziem - która już należy do klasyki gatunku, zupełnie na serio, nawet jeśli powstanie o niej miliard okołooscarwych memów
- ostatnie ujęcie, w którym się zakochałam (trochę chyba spojler: Leo patrzący intensywnie prosto w Twoje oczy)
Długo zastanawiałam się nad tym, co mogłabym w "Zjawie" skrytykować. Jeszcze tego nie wymyśliłam, ale już teraz wiem, że za kilka tygodni znów pojawię się w kinie, by tym razem w bardziej kameralnej atmosferze raz jeszcze przeżywać te ogromne emocje, które mną targają od wczoraj.
WOW! Aż tak entuzjastycznie?! :)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nie widziałam... i trochę się boję, że się zawiodę ;) Bo oczekiwania mam OGROMNE!
YHMM, AŻ TAK! Z tymi oczekiwaniami to całkowicie rozumiem, bo miałam podobnie. Na szczęście tym razem zostały spełnione z nawiązką :D
UsuńPodpisuję się pod tą recenzją rekami i nogami i w ogóle pełna zgoda :D
OdpowiedzUsuńNaprawdę niesamowicie mi miło! :)
UsuńGenialny film, mam nadzieję, że Leo w końcu dostanie Oscara :)
OdpowiedzUsuń