Tegoroczne Oscary, z przyzwyczajenia i dla podtrzymania tradycji, po prostu odbębniłam i kibicowałam jedynie "Zjawie" - w każdej z kategorii, w której film otrzymał nominację. Dlatego w oscarową niedzielę, zamiast nadrabiać "Mad Maxa", "Creeda" i "Carol", wybyłam do kina na kolejny polski film. Tutaj dopiero doświadczyłam emocji! (jak coś, to to była ironia)
Tak bardzo nie ogarniam powiązania tytułu z fabułą |
Siedem różnych historii, które się ze sobą przeplatają, siedem spojrzeń na mężczyzn, ich relacje i związki - opis: Filmweb.
Ok, może i było tego wszystkiego po siedem... Chociaż wierzę opisowi na słowo, bo gąszcz serialowych twarzy sprawił, że pogubiłam się w obliczeniach w trzynastej minucie filmu. Ale jeśli żyje na tej planecie osoba, która wyłapała siedem TYCH TYTUŁOWYCH RZECZY, to uroczyście oświadczam, że jest dla mnie arcymistrzem świata i pragnę osobiście złożyć jej hołd. Poza tym, czy nie powinno być tutaj jeszcze jednego głównego bohatera? A może był, tylko że o nim zapomniałam, a na plakacie już się nie zmieścił? A może któryś z bohaterów prezentował dwie rzeczy, których nikt w Polsce nie wie o facetach, a ja tego też nie wyłapałam? Tak niesamowicie mnie to nurtuje, że aż nie obejrzę filmu ponownie. Nigdy w życiu.
Pierwsza połowa "7..." to imitacja komedii. Druga połowa "7...", to imitacja dramatu. Całość "7..." to imitacja filmu, bez cienia imitacji scenariusza. Wereśniak jest nieprawdopodobnie konsekwentny w tworzeniu kolejnych wężowych potworków, co w gruncie rzeczy można uznać za jakiś tam rodzaj odwagi.
Jednak są tutaj pewne momenty, które zapamiętam do końca życia, nawet jeśli marzę o tym, żeby było zupełnie odwrotnie. Np. scena, w której Piotr Głowacki doświadcza starcia z niedźwiedziem prawie jak Leo w "Zjawie". Albo np. Maciej Zakościelny i jego podniosła przemowa, którą wygłasza Zbigniewowi Zamachowskiemu w trakcie wiązania jego butów. Albo solówka Barbary Kurdej Szatan - co za kawał głosu! <3
Pewnie będzie to ogromnym zaskoczeniem, ale filmu nie polecam. Daję 3/10 tylko i wyłącznie dlatego, że kiedyś tam powstało coś takiego jak "Kac Wawa", co nadal jest dla mnie wyznacznikiem "jedynkowej" jakości.
"Kac Wawa" = "Historia Roja" :D
OdpowiedzUsuńAle niedźwiedź mnie zaintrygował! :D
Myślałam, że Basia bardziej zaintryguje ;)
UsuńJa nie pomogę, o facetach wiem tylko cztery rzeczy. I raczej żadna się w filmie nie znalazła.
OdpowiedzUsuńAle właśnie, gdzie "Historia Roja" przedpremierowo? :c
Niestety plan przedpremiery legł w gruzach, ale film na pewno i tak wkrótce obejrzę :)
UsuńNaprawdę Cię podziwiam, że tak konsekwentnie te polskie filmy oglądasz. Ja jutro się na to do kina wybieram, choć nie wiem czy coś przypadkiem nie pokrzyżuje moich planów.
OdpowiedzUsuńBasi Kurdej-Szatan można zarzucić wiele, ale z pewnością nie brak talentu wokalnego.
PS. W czwartej linijce przedostatniego akapitu zjadłaś literkę 'w' w 'Zbigniewowi' ;)
Jestem ciekawa, czy Tobie się spodoba ;)
UsuńBasia tutaj naprawdę się postarała, żeby jej wokal był.... nienajlepszy. Wiem, że zostało to strasznie wyolbrzymione, no i w sumie można to uznać za jeden z zabawniejszych momentów filmu.
I dziękuję za naprawdę wnikliwe czytanie! Błąd już poprawiony :*