Regularnie zdarza mi się chodzić
do kina na totalnym spontanie. Repertuar czytam wtedy dopiero stojąc przed
drzwiami wejściowymi. Raz siedziałam nawet na sali nie znając tytułu oglądanego
filmu. Biedny, do dziś nie doczekał się oceny na filmwebie. Niestety w ten
sposób obejrzałam całe mnóstwo średniaków, których na pewno świadomie nie
zaszczyciłabym wzrokiem. ALE - na szczęście w ten właśnie sposób trafiam
również na niesamowite perełki. Zostają one w głowie naprawdę długo i ich
recenzje mogę pisać nawet kilka miesięcy po fakcie. Poznajcie „Opiekuna”!
Mam wrażenie, że tytuł roboczy
filmu brzmiał „Nietykalni – historia prawdziwa”. „Opiekun” jest po prostu
nafaszerowany naturalistycznymi, wiarygodnymi i dosadnymi zdjęciami. Od
pierwszych sekund widać, że nie jest to estetyczna, przesiąknięta
optymistycznym duchem wizja godzenia się z chorobą, cierpieniem oraz powolnym
umieraniem. Już samo patrzenie na losy poszczególnych bohaterów może wywołać
fizyczny ból i niejednokrotnie zmusić, żeby choć na chwilę odwrócić wzrok od
ekranu.
Niesamowicie spodobał mi się pomysł
obsadzenia w roli opiekuna mężczyzny. Jakoś tak zostało przyjęte, że to kobiety
są bardziej empatyczne, delikatne, a jednocześnie silne. Tutaj uosobieniem tych
wszystkich cech jest David (Tim Roth). Mało tego!
Wyróżnia go nieprawdopodobny spokój ducha, opanowanie, brak jakiegokolwiek
obrzydzenia wobec swoich pacjentów oraz
niechęci w stosunku do obowiązków, które zajmują zdecydowaną większość
jego życia. To nieprawdopodobne, ale wydawało się nawet, że David lubi swoją
pracę. Smutne jest jednak to, że zachowania, które u kobiety ocenia się jako
objaw opiekuńczości, u mężczyzny są uznawane za niestosowne i zakrapiane
seksualnymi podtekstami. [Poza tematem: niedawno w rozmowie z zaprzyjaźnionymi
blogerami wypłynął temat chodzenia do kina bez towarzystwa, a dokładniej –
chodzenia na bajki. Madzia stwierdziła,
że czasami czuje się nieswojo, bo dzieci dziwnie patrzą na panią, która sama
chce obejrzeć jakąś animację. Grzesiu pozamiatał dyskusję zauważając, że on w
ogóle nie może chodzić na bajki sam, bo wszyscy będą na niego patrzeć, jak na
pedofila. Życie.].
Początkowo wydawało mi się, że Michel Franco (reżyser i scenarzysta) niepotrzebnie wprowadzili chaos wplątując w opowieść kolejne
wątki z życia prywatnego Davida. Nic
bardziej mylnego! Zostają one pięknie i zgrabnie ze sobą połączone. Chociaż
bolesne, ale ukazane sensownie i w przemyślany sposób. A co do samego
zakończenia (dosłownie ostatniej sceny) – miałam bardzo mieszane uczucia. Teraz
tak sobie myślę, że jednak jest spoko. Lubię dramat.
Podsumowując: smutny, ciężki,
bardzo dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz