sobota, 12 listopada 2016

Wszystkie nieprzespane noce - minirecenzja



Jak wskazuje tytuł, film opowiada o porankach. A dokładniej o porankowych końcówkach imprez. Hipserskich. I chociaż klimat „Wszystkich...” zupełnie nie mój, bo muzyka niezbyt i bohaterowie też nie za bardzo, to serdecznie zachęcam do jego obejrzenia. Nie mylić z tym, że go polecam, ale warto się poświęcić i zrobić sobie na sobie mały eksperyment. W trakcie seansu można poczuć się (może pierwszy raz w życiu?), jak jedyna trzeźwa osoba na imprezie (całej). I naprawdę nie piszę tego ani z sarkazmem, ani z przekąsem. Jeśli jednak nie macie ochoty na eksperymenty, a hipsterstwo was irytuje, to lepiej sobie odpuścić ten seans i iść na... cokolwiek innego. Albo zrobić coś cokolwiek innego.

Poza tym średnio przypadli mi do gustu młodzi aktorzy, którzy prawdopodobnie cały czas szukają swojej filmowej drogi. Wiem, że ten obraz miał przedstawić towarzystwo lubiące zakrapiane i wwąchiwane imprezy, ale nie zmienia to faktu, że warto czasami trochę się postarać i mówić nieco wyraźniej, tak żeby widz zrozumiał coś więcej oprócz przysłowiowego (;)) aeeesienaaeebaeee.


Filozoficzne dialogi/monologi wyrwane z kontekstu, to kosmos nad kosmosami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz