Jak wskazuje tytuł, film opowiada o porankach. A
dokładniej o porankowych końcówkach imprez. Hipserskich. I chociaż klimat
„Wszystkich...” zupełnie nie mój, bo muzyka niezbyt i bohaterowie też nie za
bardzo, to serdecznie zachęcam do jego obejrzenia. Nie mylić z tym, że go
polecam, ale warto się poświęcić i zrobić sobie na sobie mały eksperyment. W
trakcie seansu można poczuć się (może pierwszy raz w życiu?), jak jedyna
trzeźwa osoba na imprezie (całej). I naprawdę nie piszę tego ani z sarkazmem,
ani z przekąsem. Jeśli jednak nie macie ochoty na eksperymenty, a hipsterstwo
was irytuje, to lepiej sobie odpuścić ten seans i iść na... cokolwiek innego.
Albo zrobić coś cokolwiek innego.
Poza tym średnio przypadli mi do
gustu młodzi aktorzy, którzy prawdopodobnie cały czas szukają swojej filmowej
drogi. Wiem, że ten obraz miał przedstawić towarzystwo lubiące zakrapiane i
wwąchiwane imprezy, ale nie zmienia to faktu, że warto czasami trochę się
postarać i mówić nieco wyraźniej, tak żeby widz zrozumiał coś więcej oprócz
przysłowiowego (;)) aeeesienaaeebaeee.
Filozoficzne dialogi/monologi
wyrwane z kontekstu, to kosmos nad kosmosami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz