Gdy oczekiwania wobec filmu są
wysokie, a w rzeczywistości okazuje się być on zaledwie niezłym, to po kilku
dniach od seansu pozostaję z poczuciem, że obejrzałam jakiegoś totalnego
przeciętniaka. I taka właśnie jest „Amerykańska sielanka” – średnia, momentami
niezła.
Bardzo nie lubię niewykorzystywania na ekranie potencjału
tematu. Najnowszy film w reż. Evana McGregora, to opowieść o rodzinie młodej
dziewczyny, która zostaje podejrzana o przeprowadzenie ataku terrorystycznego w
pewnej spokojnej, amerykańskiej dzielnicy. Brzmi ciekawie, ale tak nie było.
Zabrakło mi tutaj wiarygodniejszego przedstawienia problemów psychicznych
głównej bohaterki. W sumie nie tylko głównej, bo niejedna postać miała tutaj
nierówno pod sufitem. I nie mam na myśli jakiejś dogłębnej analizy ani
skomplikowanych portretów psychologicznych. Bo przecież psychopaci raz po raz
po prostu się pojawiają i tyle. Zabrakło mi emocji, jakiegoś BUM, czegoś w
stylu „Musimy porozmawiać o Kevinie”.
Aktorsko bez rewelacji, chociaż teoretycznie było spore pole
do popisu. Przede wszystkim zawiodła mnie Dakota Fanning, która miała okazję
wykreować bardzo mocną, zapadającą w pamięć i charakterystyczną bohaterkę.
Wyszło z tego miękkie jajo.
6/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz