Film prawie biograficzny, bo
podobno dość luźno oparty na historii pilota-przemytnika. Mniejsza jednak o to,
bo jeśli ktoś szuka wiarygodniejszej opowieści, to zawsze może sobie odpalić
jakiś tematyczny dokument. Za to kinowy „Barry...” broni się wartką akcją,
kilkoma naprawdę zabawnymi tekstami oraz dobrym Tomem Cruisem w roli głównej. A
jeśli mówi to antyfanka tego pana, to znaczy, że komplement poleciał bardzo
szczerze i bezinteresownie :D
Szkoda tylko, że film jest porównywany
do „Wilka z Wall Street”, bo zdecydowanie działa to na niekorzyść „Barry’ego...”
#teamleo. Nie da się jednak nie dostrzec pewnych wspólnych mianowników w tych
właśnie tytułach. Cwaniaczkowaty główny bohater, który według najogólniej
przyjętych kanonów moralnych powinien być określany mianem czarnego charakteru,
jednak, jakieś takie sympatyczne usposobienie tego gościa w połączeniu z
faktem, że największą szkodę przyrządza właściwie głównie sobie, sprawiają, że
tego właśnie faceta nie da się nie lubić. Tak, cały czas mówię o bohaterze granym
przez Toma Cruise’a (serio, o nim z sympatią!) nawiązując lekko do bohatera
granego przez Leo DiCaprio w „Wilku...” (gdzie sympatia jest oczywistą
oczywistością). I jeszcze odnośnie tych wspólnych mianowników, to nietrudno
zauważyć, że humor w obu tych filmach również jest w podobnym tonie. Jednak, ze
wzgędu na to, że „Barry...” jest tym drugim, to automatycznie staje się
leciutko odgrzewanym kotletem. A poza tym, gdy są rozróby, niebezpieczne akcje,
trochę strzelania, czasami trafia się nawet trup, to oznacza, że w takim filmie
pojawienie się nudy nie ma racji bytu. I teraz uwaga! Faktycznie nudy tu nie
ma!
Po uwzględnieniu licznych plusów
i mniej licznych minusów dodam jeszcze, że i tak jest to jeden z najciekawszych
tytułów w obecnym repertuarze kin, więc jeśli zależy Wam na obejrzeniu czegoś,
byle było to coś na dużym ekranie, to polecam z czystym sumieniem lecieć na „Barry’ego”.
O ile nie widzieliście jeszcze „Bodyguarda Zawodowca”, co by było skandalem.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz