Recenzja filmu Frank
Prasa dopiero dziś zobaczy
najnowszy film Leonarda Abrahamsona z Michaelem Fassbenderem w tytułowej roli, Polska premiera została
zaplanowana na 11 lipca br., a blogerzy filmowi już mieli okazję zapoznać się z
tym obrazem. W związku z tym recenzja na naszym blogu jest z pewnością jedną z
pierwszych w naszym kraju J
Film to komedio-dramat
opowiadający o dość oryginalnej, raczej ekscentrycznej kapeli, która próbuje
stworzyć płytę z samymi hitami. Zadanie to wcale nie jest łatwe, zwłaszcza, gdy
w skład zespołu wchodzą wyłącznie niebanalne osobowości – w większości z
problemami egzystencjonalnymi.
Gdy do zespołu trafia młody, ambitny muzyk z marzeniami i planami, Jon
(Domhnall Gleeson), wydaje się, że cała grupa w końcu stworzy wyjątkowy numer,
który stanie się dla nich przepustką do sławy. Nowy klawiszowiec, nieświadomy
nadchodzących ogromnych zmian w życiu, z entuzjazmem oddaje się swojej pasji. Przy
okazji próbuje zrozumieć lidera zespołu, Franka (Michael Fassbender), mężczyznę
z tajemnicami, który nigdy (dosłownie nigdy!) nie zdejmuje ogromnej sztucznej
głowy. Z czasem Jon dowiaduje się o smutnym losie poprzedników na swoim
stanowisku i zaczyna rozumieć, że nie zawsze zapał i pomysłowość są gwarancją
szybkiego powodzenia.
Film ma naprawdę mnóstwo zalet.
Jedną z najważniejszych jest bardzo dobre poczucie humoru. Jeśli lubicie
niewymuszone i nieco karykaturalne żarty sytuacyjne, a drażnią Was oklepane
dowcipy z fekaliami w roli głównej – koniecznie dołączcie „Franka” do listy
filmów do obejrzenia. Uwielbiam, gdy w kinie słychać chóralny, zgodny śmiech, a
tutaj słychać go było bardzo często!
Kolejna mocna strona obrazu
Abrahamsona to doskonale dobrana obsada. Michael Fassbender udowodnił swój
kunszt aktorski, mimo że jako Frank nosi ogromną sztuczną głowę. Dzięki niemu
zrozumiałam, że brak mimiki twarzy wcale nie musi być dla aktora jakimś
ograniczeniem (apel do Kristen Stewart – bierz przykład ze starszego kolegi!).
Filmowy Frank tańczący i skaczący z zupełnie obcą kobietą, albo śpiewający na
scenie piosenki z absurdalnym tekstem, czy też komponujący nowy hit o parówkach,
jest czymś, co na długo pozostawia pozytywne wspomnienia ;)
Michael Fassbender i Domhnall Gleeson |
Z kolei postać wykreowana przez
Domhnalla Gleesona to bohater, który przypadnie do gustu każdemu maniakowi
social-mediów. Przez blogerów filmowych został on nieoficjalnie okrzyknięty
mistrzem hashtagów, a jego filmiki publikowane na YT można nazwać marketingowym
majstersztykiem. To dzięki niemu mania hashtagowania zdobyła co najmniej
kilkunastu nowych zwolenników (#szynszyla!).
Dopełnieniem, a może raczej
podstawą „Franka” jest momentami drażniąca ucho, ale w zadziwiający sposób
magnetyzująca muzyka. Oglądając film, niejeden raz można się przyłapać na
rytmicznym przytupywaniu nogą, czy kiwaniu głową. Czuję, że ścieżka dźwiękowa
zrobi furorę. Jeśli nie cała, to przynajmniej utwór „I love You all” wykonany
przez Michaela Fassbendera.
Za możliwość obejrzenia przedprzedprzedpremiery „Franka”
serdeczne podziękowania dla Kina Muranów oraz Gutek Film.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz