Po bardzo długiej przerwie znów
naszła mnie ochota na kino skandynawskie. I znowu przekonałam się, że epitet skandynawski kryminał jest tak naprawdę synonimem
dobrego kryminału.
Detektywi z Departamentu Q – zajmującego się
nierozwiązanymi i przeterminowanymi sprawami – próbują rozwikłać makabryczną
zbrodnię sprzed lat. Choć rzekomy zabójca od prawie dwóch dekad siedzi za
kratkami, na policję zgłasza się świadek, który rzuca nowe światło na dawno
zamkniętą sprawę. Podejrzani – byli uczniowie prestiżowej szkoły z internatem –
aktualnie należą do elity duńskiego społeczeństwa. Detektyw Carl Mørck (Nikolaj
Lie Kaas) i jego asystent Assad (Fares Fares) muszą rozwikłać zagadkę i znaleźć
sposób na pociągnięcie do odpowiedzialności prawdziwych morderców. Czy pomoże
im w tym bezdomna Kimmie, niegdyś uczennica tej samej ekskluzywnej szkoły,
która była zamieszana w tajemnicze wydarzenia sprzed lat? [opis dystrybutora
kino]
Nikolaj Lie Kaas jako Carl Mørck i Fares Fares jako Assad |
Znacie to uczucie, kiedy z
nadzieją oglądacie kolejne minuty filmu i wmawiacie sobie „zaraz się rozkręci,
zaraz się rozkręci”? Strasznie jest to irytujące zwłaszcza, gdy na ekranie
pojawiają się napisy końcowe a „jeszcze się nie rozkręciło”. Gwarantuję, że
oglądając „Zabójców bażantów” taka myśl nawet nie zdąży Wam zaświtać w głowie. Już
pierwsze sceny przyciągają 100% uwagi i wywołują dreszczyk emocji. Tzn. u
każdego normalnego widza pewnie wywołują dreszczyk, a u mnie ciary na całym
ciele. Pierwszy raz w życiu prawie pożałowałam, że poszłam do kina sama. Konsekwentnie
unikam horrorów, ale do kryminałów mam ogromną słabość, więc nawet jeśli mam
patrzeć przez palce, to nie odmawiam sobie tej przyjemności. Na szczęście
poziom akcji i napięcia został idealnie wyważony - trwał przez większość seansu,
ale żadna ze scen nie zmusiła mnie do opuszczenia sali :) To naprawdę dobry kryminał i
jest w nim to wszystko, co powinno się znaleźć w dobrym kryminale: tajemnica do
rozwikłania, czarne charaktery + niejednoznacznie czarne charaktery, ofiary i
oprawcy, winni i stróże prawa.
"Prestiżowa szkoła z internatem" |
Lubię takie zgrabnie poprowadzone
scenariusze (btw. „Zabójcy bażantów” są na podstawie powieści). Lubię też kiedy
film rozpoczyna się konkretnie i równie konkretnie kończy. A samo zakończenie
historii mogę uznać za jak najbardziej satysfakcjonujące, nawet troszkę
zaskakujące.
Bohaterowie: uwielbiam Danice
Curcic w roli dorosłej Kimmie! Świetna charakteryzacja i sposób, w jaki Curcic
wcieliła się w swoją postać sprawiły, że Kimmie Lassen dołącza do mojej listy
najbardziej wyrazistych bohaterek filmowych. To jedna z tych postaci, która ma
wiele na sumieniu, ale poprzez solidne okoliczności łagodzące po prostu nie
powinno się jej nienawidzić. Niesamowite jest jednak to, że ja kompletnie nie
potrafię jej współczuć (tak, Monika- MI nie jest jej szkoda!). Tutaj muszę wspomnieć
o świetnej Sarah-Sofie Boussnina, która w niezwykle magnetyczny sposób zagrała
Kimmie sprzed 20-tu lat. Oglądając jej (młodej Kimmie) sposób bycia,
bezprecedensowość i brak skrupułów naprawdę trudno o choćby cień empatii dla
takiej postaci.
Danice Curcic |
Sarah-Sofie Boussnina |
Trochę szkoda, że jednym z
najsłabszych bohaterów w całej tej historii jest ten, który teoretycznie trzyma
pieczę nad całym bałaganem. Detektyw Carl
Mørck to dobrze wszystkim znany typ osobowości. Zawodowo – twardziel, prywatnie
– rodzinny nieogar. Jego rozterki i problemy w relacji ojciec-syn wyglądają,
jakby zostały wepchnięte na siłę, okrojone najbardziej jak to tylko było
możliwe, żeby odbębnić książkowy wątek. W filmie temat ten został zredukowany
do zaledwie kilku scen, za sprawą których mogę jedynie podejrzewać (albo mieć
nadzieję), że w powieści pojawiła się solidniejsza analiza psychologiczna Mørcka. Nie zmienia to faktu, że twardych
gliniarzy, którzy totalnie sobie nie radzą z życiem prywatnym można wymienić
setki, co jest już po prostu nudne.
Mimo tego małego minusa bez
wahania polecam „Zabójców bażantów”. Film naprawdę dobry – i to dobry z plusem.
Serial na wysokim poziomie
OdpowiedzUsuń