O grze, na podstawie której powstał film wiem tyle, że istnieje. I bardzo dobrze na tym
wyszłam, bo kiedy znawcy tematu krytykowali, ja po prostu patrzyłam na ciekawe,
szybko zmieniające się obrazki. Jeśli stęskniliście się za głośnym, dynamicznym
kinem i niestraszne wam skakanie po dachach oraz datach (dosłownie), to już
wiecie, gdzie macie iść dziś wieczorem.
Największy plus produkcji – wspomniany we wstępie
dynamizm. Jeśli się tłuc, to bez sentymentów i wyrzutów sumienia, jeśli
uciekać, to nie zważając na takie drobne przeszkody, jak kończący się dach, czy
brak schodów podczas wspinaczki na szczyt budynku. Świetnie, że sceny te trwały
wystarczająco długo, by w pełni się nimi nasycić. Żadnego ucinania w połowie
lotu/skoku/biegu/dźgnięcia w brzuch itd.
Drugi największy plus – Fassbender. Ten
człowiek chyba nie ma słabszych momentów. Nawet, jeśli komuś nie spodoba się
fabuła, czy realizacjia „Assassin’s...”, to naprawdę nie byłabym w stanie
zrozumieć krytyki pod adresem aktorstwa Michaela. Walczy, płacze,
umiera, żyje, krzyczo-śpiewa i świeci klatą – czyli full pakiet.
Największy minus – Jestem pewna, że już za kilka dni
nie będę pamiętać ¾ filmu. Dla mnie jest on rozrywką typowo tu i teraz,
przerywnikiem od moich ulubionych, troszeczkę poważniejszych i smętniejszych
kinowych klimatów.
Drugi największy minus – Cotillard. Rzecz zupełnie
odwrotna, niż u Fassbendera. Ona naprawdę miewa słabsze momenty i pech chciał,
że znów ten moment nastał. Marion wyglądała, jakby sama się nudziła postacią,
którą miała zagrać. Do tego stopnia, że aż prawie słyszałam jej wewnętrzne
ziewanie.
Ocena: 6.5
Dziwna sprawa, że czasami tak chętnie wciskam wam
szóstkowe filmy, a czasami produkcje z tą samą notą dość mocno odradzam.
Dzisiejsza 6.5 jest z tych pierwszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz