Teoretycznie nie mój klimat, bo teoretycznie jest to nadęte, nudne i artystyczne kino. Jednak, nie tym razem!
Dosłownie kilka dni temu rozmawiałyśmy z Moniką o braku u ludzi jednej podstawowej cechy: "normalność". Okazuje się, że osoby specyficzne są naprawdę bardzo ciekawe, zwłaszcza na początku znajomości, ale to z tymi normalnymi i teoretycznie nudniejszymi przyjemniej spędzać czas. "Paterson" idealnie wbił się w ten wątek.
Główny bohater, Paterson właśnie, spotyka w swoim życiu całkiem sporo dziwaków (high 5, Pat.!). Co go wyróżnia? To, że zachowuje się w ich towarzystwie w sposób wyważony, spokojny, normalny. A do tego pisze wiersze. Do szuflady. Podobno każdy ma jakiegoś bzika (osobiście znam człowieka, który od kilkunastu lat kolekcjonuje papierki od czekolad :P), ale bycie zbzikowanie normalnym, to już wyższa szkoła jazdy.
A wracając do filmu - alfabetycznie moje argumenty, dlaczego jestem ZA:
Bohaterowie – jak wyżej, czyli: ten film stara się udowodnić fakt, że
ludzie mający dość oryginalne, nietypowe osobowości i zainteresowania mogą
prowadzić całkiem normalne, z pozoru (podkreślam: z pozoru) nudne, ale za to wyluzowane i szczęśliwe życie.
Gatunek – film obyczajowy. Mimo, że „Paterson” jest
klasyfikowany jako dramat i komedia, ja widzę w nim obyczaj na 100%. Pamiętacie
Wasz ostatni obejrzany film z tego gatunku? Przed najnowszym Jarmuschem też nie
pamiętałam. A szkoda, bo to naprawdę coś.
Miejsce: Paterson, New Jersey. Położone bliziutko
Manhattanu, ale diametralnie od niego różne. Ma swój klimat, naprawdę go ma. I
tak, główny bohater nazywa się tak samo, jak miejsce, w którym mieszka. I nie,
to wcale nie jest creepy.
Temat – nieopisanie bardzo zbrzydły mi melodramaty
nafaszerowane „życiowymi zakrętami”. Aż tu nagle w „Patersonie” niespodzianka –
patrzymy po prostu na miłość. Bez ckliwości, patetycznych wyznań, gorących
romansów i skoków w bok, czy też nieuleczalnych (SIC!) chorób. Jest tylko
uczucie ukazane w drobnych gestach, wypracowanych rytuałach, rozmowach o
bieżących sprawach, szacunku i wiarze w drugą osobę.
Wydźwięk: OPTYMISTYCZNY. Gdy kolega z pracy kończy swoją
codzienną, tradycyjną litanię o tym, jak to ma w życiu źle i problemowo, na
pytanie „A jak u ciebie?” Paterson odpowiada zwięźle „A u mnie wszystko OK”. A,
że cichy optymista jest o sto lat świetlnych lepszy od głośnego pesymisty, to
Patersona mogę uznać za swoją bratnią duszę.
Nie jestem pewna, czy jeszcze kiedyś do niego wrócę, ale
za to jestem przekonana, że niektórych scen, jak i samego wydźwięku „Patersona”
tak szybko nie wymażę z pamięci. A, że jest to jeden z największych komplementów,
jaki mogę przypisać filmowi, to nie byłam w stanie ocenić tego dzisiejszego na
mniej, niż 7.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz