Chociaż całkiem często można usłyszeć stwierdzenie: „uczeń
przerósł mistrza”, to w branży filmowej raczej trudno znaleźć przykłady remake’ów,
które biją na głowę swoje pierwowzory. Jednak sytuacja ta może się przedstawiać
zupełnie inaczej, kiedy widz nie ma pojęcia, że film, który dopiero co
obejrzał, jest w rzeczywistości nowszą wersją istniejącego już obrazu. ALBO,
gdy w pierwszej kolejności zobaczy remake, a dopiero później wersję oryginalną,
to (zgodnie z działaniem efektu świeżości) właśnie remake może być dla niego
filmem, który bardziej doceni i zapamięta. ALBO może też być tak, jak jest u
mnie – wolę kino XXI wieku, więc czasami świadomie unikam pierwowzorów na rzecz
bardziej nowoczesnego przedstawienia tej samej historii. No to teraz już
wiecie, dlaczego nie tak dawno mój wybór padł na „Apartament” w reżyserii Paula
McGuigana (2004), a nie na „Apartament” w reżyserii Gillesa Mimounie’ego (1996).
Historia tego dramatu - thrillera jest całkiem ciekawa.
Matthew (Josh Hartnett) pracuje w dużej korporacji i ma ładną narzeczoną, więc
ogólnie można stwierdzić, że mu się powodzi. Jednak, gdy tuż przed wyjazdem na
delegację natrafia na ślad swojej dawnej, wielkiej miłości – Lisy (Diane
Kruger), postanawia sprawdzić ten trop. Kobieta przerwała ich znajomość kilka
lat wcześniej, znikając bez pożegnania, co nie daje spokoju głównemu
bohaterowi.
W filmie znalazłam to, czego zawsze szukam w thrillerach –
nagły (chociaż niestety nie niespodziewany) zwrot akcji i ukazanie tych samych
wątków z punktu widzenia różnych bohaterów. Niestety, filmoholizm ma swoje złe
strony. Coraz trudniej znaleźć nietypową, wyjątkową i zaskakującą fabułę.
Oglądając „Apartament” i poznając kolejnych jego bohaterów, można zacząć
nabierać podejrzeń, co za moment się wydarzy i jak potoczy się cały bieg
wydarzeń. Mimo, że intuicja mnie nie zawiodła i za wcześnie rozgryzłam zagadkę
tajemniczego zniknięcia Lisy, to film oglądało się całkiem przyjemnie. Jednak
cały czas mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się na jakimś thrillerze szeroko
otworzyć oczy ze zdziwienia i stwierdzić: „W życiu bym na to nie wpadła! Uwielbiam
tego scenarzystę”. Ostatni raz widziałam taki właśnie film przeszło rok temu i
był to hiszpański „La cara oculta”,
który jeszcze raz i szczerze polecam. Przeczytać mogliście o nim TUTAJ.
Diane Kruger i Josh Hartnett |
Jeśli chodzi o obsadę, to nie mogę oczywiście nie wspomnieć o
Diane Kruger. Cenię ją przede wszystkim za to, że każdą graną przez siebie
postać traktuje bardzo indywidualnie, dlatego nie grozi jej zaszufladkowanie. Chociaż
obejrzałam z nią kilka (kilkanaście?) filmów, to oglądając kolejne jej kreacje
nigdy nie widzę oczyma wyobraźni żadnej z jej wcześniejszych bohaterek, liczy
się tylko aktualnie prezentowana postać . W „Apartamencie” gra piękną,
zmysłową, zakochaną dziewczynę, która oczarowuje widza, tak samo, jak
oczarowała głównego bohatera. Szkoda tylko, że tym głównym bohaterem nie został
jednak Paul Walker (jakieś komplikacje na planie „Szybkich i wściekłych”), bo z
Diane stworzyliby bardzo ładny duet… ale ostatecznie Josh Hartnett też nie był
zły.
„Apartament” zaliczam do udanych seansów i oceniam 7/10. Film
na pewno nie jest nudny, bo mimo wszystko nigdy się nie ma pewności, jak będzie
wyglądać ostatnia scena, czyli czy bohaterowie też odkryją prawdę, tak jak może
się to udać widzowi. Gigantyczny plus za muzykę, która jest doskonałym tłem dla
niektórych scen! A w najbliższą niedzielę piosenką dnia zostanie utwór „The
scientist” zespołu Coldplay – moim zdaniem najlepsza i najbardziej znana z „Apartamentu”...
Zajawka "The scientist" |
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię ten film, to chyba jednak melodramat o niespełnionej miłości, nie zaś thriller. Diane Kruger zagrała bardzo dobrą rolę, ale jednak Rose Byrne (z którą Diane grała też w "Troi") wypadła według mnie lepiej, tworząc wiarygodną kreację dwulicowej femme fatale. Natomiast Josh Hartnett to sztywniak ;)
OdpowiedzUsuńCzasami ciężko jednoznacznie skategoryzować film, ale faktycznie, w "Apartamecie" wyraźnie czuć powiew melodramatyzmu.
UsuńDla mnie jednak Kruger jest tutaj na pierwszym miejscu, ale Byrne to bez wątpienia świetna aktorka. Lubię ją np. w "Druhnach", udowodniła, że ma też komediową twarz.
Pozdrawiam :)
Kocham ten film, zarówno fabuła, miejsce kręcenia filmu i muzyka są czarujące.
OdpowiedzUsuńTrudno się z tym nie zgodzić :)
Usuń