Kiedy oczekiwania wobec filmu są ogromne, to rozczarowanie
jest jeszcze większe, jeśli nie zostaną one spełnione. Na szczęście zasada ta
sprawdza się też w sytuacji zupełnie odwrotnej – gdy z filmem nie są wiązane
zbyt wielkie nadzieje, a okaże się on naprawdę dobry, to seans sprawia tym
większą radość. I właśnie z tą drugą sytuacją miałam dzisiaj do czynienia,
oglądając „Last Vegas”.
Moje obawy przed „Kacem Vegas” z seniorami i dla seniorów
okazały się zupełnie niepotrzebne. Mimo, że rzeczywiście na ekranie królowali
starsi panowie, to nie tylko oni powinni zasiąść przed ekranami. Tym bardziej,
że nieczęsto można znaleźć film, który warto obejrzeć w gronie zarówno
rówieśników, jak i rodziców, czy dziadków.
Fabuła nie jest skomplikowana: czwórka przyjaciół po sześćdziesiątce
wyjeżdża na weekend do Las Vegas. Chcą wspólnie zorganizować i przeżyć wieczór
kawalerski oraz ślub jednego z nich – Billy’ego (Michael Douglas). Jednak
najpierw Archie (Morgan Freeman) i Sam (Kevin Kline) muszą przekonać Paddy’ego
(Robert De Niro), żeby wybaczył przyszłemu panu „młodemu” pewien błąd z
przeszłości. Oprócz tego, nie zabrakło również wątków miłosnych, rodzinnych i
zdrowotnych.
Kevin Kline, Morgan Freeman, Robert De Niro, Michael Douglas |
„Last Vegas” został zaklasyfikowany do kategorii „komedia” i
co najważniejsze, rzeczywiście nią jest. Sceny wywołujące niewymuszony śmiech
pojawiały się naprawdę często, dlatego film to
dobra opcja dla wszystkich, którzy chcą sobie poprawić humor. Z
pewnością nie jest to moje odosobnione zdanie, zważając na podobne reakcje
pozostałych osób w kinie. Jednak, najbardziej cieszy mnie to, że „Last Vegas”
obyło się bez żartów i scen na miarę np. serii „American Pye” (nigdy nie
przestanę powtarzać – serii znienawidzonej przeze mnie).
Chociaż w głównych bohaterów wcieliła się czwórka
doświadczonych, docenianych, nagradzanych (każdy z nich ma co najmniej po
jednym Oscarze) aktorów, to na ekranie nie widać między nimi rywalizacji o
miano najlepszego. W związku z tym, że spośród nich najbardziej lubię i
podziwiam Morgana Freemana, również w „Last Vegas” szczególnie spodobała mi się
grana przez niego postać. Natomiast Michael Douglas jest krytykowany za
nienaturalny wygląd, niczym z „muzeum figur woskowych”. Jego charakteryzacja
nie powinna jednak zbytnio dziwić, skoro miał się wcielić w starego-młodego
pana, który przygotowuje się do ślubu z o połowę młodszą kobietą. Nawet jego
filmowi przyjaciele szydzą z jego włosów, pofarbowanych na orzechowy kolor.
Pozostając w temacie obsady, muszę jeszcze wspomnieć o naszej
dumnej rodaczce. Weronika Rosati chyba już słynie z tego, że lubi się chwalić
swoją hollywoodzką karierą. Nawet, jeśli nadal pozostaje ona znikoma.. Czekając
na film, zastanawiałyśmy się z LBD, czy tym razem Rosati pojawi się na dłużej
na ekranie, czy nawet jej nie wyłowimy wśród tłumu innych dziewczyn. Okazało
się, że Weronika chwilę posiedziała wśród głównych gwiazd (!) i powiedziała ze
dwa zdania (!!), ale żeby docenić jej aktorski talent lepiej za często nie
mrugać, bo po około dwóch minutach już jej nie widać. Na filmwebie jej postać
została nazwana „Gorąca kelnerka”.
Minusem „Last Vegas” jest raczej banalna, oklepana fabuła i
wytarte już, trochę patetyczne postrzeganie przyjaźni na całe życie. Właśnie
dlatego, pomimo bardzo pochlebnej recenzji, film oceniam jako dobry, a nie
bardzo dobry. Jednak, jak już wspomniałam – byłam nastawiona na typowego,
komediowego średniaka, dlatego ten film będę długo i bardzo dobrze wspominać,
polecając go wszystkim znajomym. Daję 7/10.
A wiesz, że się zastanawiałam, czy nie wybrać się na to do kina? Trochę przyhamowałam, bo na innym blogu przeczytałam mało entuzjastyczną recenzję, a ty zachęcasz, Chyba się skuszę, o ile jeszcze będą grać, bo mam ochotę właśnie na jakąś dobrą komedię, bardzo lubie je oglądać w kinie.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zachęcam i mam nadzieję, że się spodoba :) Sama jestem dość wybredna, jeśli chodzi o komedie, a "Last Vegas" zaplusował niewymuszonym humorem pozbawionym wulgaryzmów i lekkimi rolami sław kina :)
UsuńPozdrawiam!