wtorek, 16 grudnia 2014

Love, Rosie

- Co idę sprawdzać?
- Ten o miłości dla dzieciaków. Pewnie jest pełna sala

Wbiegając na salę (to nie ja się spóźniłam, to film za szybko wystartował ;) ) zdążyłam jeszcze podsłuchać krótką rozmowę pracowników kina o "Love, Rosie". Po małej chwili zawahania jednak nie zrezygnowałam z filmu, a kilkadziesiąt minut później wychodziłam z czterema wnioskami: 1.Historia raczej o przyjaźni, 2.Nie tylko dla dzieciaków, 3.Na sali siedziało dosłownie kilka par, 4.Nie podsłuchiwać rozmów pracowników kina. 



Rosie Dunne (Lily Collins) razem ze swoim najlepszym przyjacielem Alexem (Sam Claflin) planuje studia w USA. Jedna impreza, a raczej jej konsekwencje, sprawiają, że plany nastolatków ulegają totalnej zmianie. Lata płyną, bohaterowie dojrzewają, a relacje między Rosie i Aleksem są coraz bardziej skomplikowane.

Średniak średniakowi nierówny. Zwłaszcza, gdy jest on tak średni, że aż niezły. "Love, Rosie" jest tego dobrym przykładem. Kino zdecydowanie niewysokich lotów może okazać się miłą odskocznią od dramatów, kryminałów i innych biografii. Schematyczna i przewidywalna fabuła nie wymaga wielkiego analizowania sytuacji, a i tak trudno by było zgubić wątek - nawet, jeśli myśli na jakiś czas wybiegają poza salę kinową. Wszystkie te elementy, które raczej brzmią jak wady, są w tym przypadku zdecydowanie zaletami! Kino odmóżdżające, ale nieogłupiające to towar raczej deficytowy, więc warto z niego korzystać przy każdej okazji. 

W "Love, Rosie" znalazło się całkiem sporo infantylnych scen, po obejrzeniu których aż się chce postukać po czole. Niedojrzałość głównej bohaterki może czasami irytować, na szczęście wraz z upływem filmu, dorasta (żeby nie napisać - starzeje się) również Rosie. Perypetie 30-parolatków wypadają już nieco ciekawiej. Bohaterowie znajdują się w kilku całkiem zabawnych sytuacjach, a przeplatane z nimi dramaty życia codziennego mogłyby nawet wywołać u wrażliwego widza lekkie wzruszenie.


Komercyjna, ale bardzo pozytywna muzyka nadaje fabule lekkości i dynamiczności. Na uwagę zasługuje też mądre przesłanie - czasami opłaca się czekać. Cierpliwość, która jest obecnie jedną z wymierających cech charakteru, to umiejętność, nad którą warto popracować. 

"Love, Rosie" sprawdzi się jako zapchajdziura w planie dnia, albo jako świadomy poprawiacz nastroju. Polecam nie tylko wielkim fanom komedii romantycznych, ale wszystkim tym, którym potrzebne odstresowanie po ciężkim tygodniu. 6,5/10. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz