6 nominacji do Oscara: film, reżyseria (Richard Linklater), scenariusz oryginalny
(Richard Linklater), aktorka drugoplanowa
(Patricia Arquette), aktor drugoplanowy (Ethan Hawke), montaż (Sandra Adair).
Film, którego realizacja trwała chyba
najdłużej w historii kina – 12 lat – można o dziwo opisać dosłownie w kilku
zdaniach. To opowieść o życiu Masona (Ellar Coltrane), jego siostry Samanthy
(Lorelei Linklater), ich rodziców (nominowani w kategoriach aktorskich drugoplanowych) oraz zmieniającej się grupy ludzi z ich
najbliższego otoczenia. Tytułowy boyhood zaczyna się gdy Manson jest 5-letnim
chłopcem, a kończy wraz z początkiem jego dorosłego życia.
Pomysł na taki film, ale przede wszystkim
realizacja takiego filmu zdecydowanie zasługuje na uwagę. Zarówno reżyserowi,
jak i aktorom tworzącym tę anonimową rodzinę (ani razu nie wyłapałam, żeby
padło ich nazwisko, a rodzice to po prostu „mama” i „tata” – jeśli się mylę, to
mnie poprawcie) nie można odmówić konsekwencji i cierpliwości. Mimo wszystko „Boyhood”
nie jest żadnym arcydziełem, w moim odczuciu jest po prostu dobry i to przede
wszystkim z tych wyżej wspomnianych względów…
Mam wrażenie, że tworzenie i oglądanie filmu największą radość sprawiło osobom zaangażowanym w projekt. Aktorzy
przyznawali w wywiadach, że przez te 12 lat nie mogli się doczekać kolejnego
lata i kolejnych dni zdjęciowych. Fascynowały ich zachodzące zmiany fizyczne
oraz osobowościowe kolegów z planu. W taki właśnie sposób „Boyhood” stał się
trochę ich prywatną kroniką. Seans filmu
Linklatera może więc nieco przypominać oglądanie filmików i zdjęć z dzieciństwa
naszego znajomego. On jest zafascynowany i podekscytowany, bo dzięki takiemu
archiwum wracają do niego lekko zamglone wspomnienia, jego rodzina nie może się
nadziwić, że był „takim małym szkrabem”, a Ty dostrzegasz co najwyżej jego
dziwną fryzurę z podstawówki i fakt, że lepiej mu w soczewkach, niż okularach.
Trudno o emocjonalną więź z ludźmi, których znasz wyłącznie z wyrywkowych
sytuacji dziejących się na przestrzeni kilkunastu lat. Ja nie potrafiłam wczuć
się w klimat obcej rodziny.
Mimo tego naprawdę doceniam zapał,
zaangażowanie oraz sam pomysł na stworzenie takiego filmu. Linklater okazał się
dobrym obserwatorem, potrafił uchwycić okiem kamery elementy typowe i
charakterystyczne dla danego okresu – gadżety i ówczesne oraz bardziej
współczesne nowinki technologiczne, czy popkulturowe hity (np. mała Samantha
śpiewająca i naśladująca Britney Spears).
Moje typy oscarowe: jedna statuetka - za reżyserię (zaznaczając, że nie widziałam jeszcze filmów dwóch konkurentów Linklatera)
Na koniec ciekawostki ściągnięte z filmweba:
Zdjęcia do filmu trwały łącznie 45 dni,
rozpoczęły się w maju 2002 roku, a zakończyły w sierpniu 2013 roku.
Jeśli Richard Linklater zmarłby w czasie trwania 12-letniego
projektu, obowiązki reżysera przejąłby Ethan Hawke.
Richard Linklater zdecydował
się zaangażować do filmu swoją córkę Lorelei,
ponieważ ta bardzo tego chciała. W trakcie kręcenia zdjęć straciła ona jednak
zainteresowanie i poprosiła, by uśmiercić jej postać. Linklater się na to nie zgodził, a Lorelei ostatecznie
odzyskała zapał.
Obejrzałam 'Boyhood' najpierw przedpremierowo na Nowych Horyzontach, potem z całą rodziną, gdy znalazł się w w repertuarze kin. Rzadko zdarza mi się powrót do filmu, a w tak krótki czasie - chyba nigdy. Oba seanse były cudowne, za drugim jeszcze bardziej rozkoszowałam się zabawnymi smaczkami i ciepłem, jakie biło z ekranu. Uwielbiam.
OdpowiedzUsuńDlatego też przeczytałam ogrom komentarzy, wrażeń, różnych osób. I ludzie zasadniczo dzielą się na dwie grupy - jedni dają się porwać tej kameralnej widzi zwykłego życia, innym brakuje czegoś więcej, fabuły. Linklater chciał stworzyć właśnie film celebrujący codzienność, małe magiczne chwile składające się na nasze życie, które zbyt rzadko doceniamy. Jedni czują ten przekaz, mnie i moich bliskich poruszył bardzo, inni nie. Kwestia wrażliwości.
Jednak bezsprzecznie trzeba oddać Linklaterowi jedno - to wspaniała wizja, wyzwanie realizatorskie, które zostało wykonane bez błędnie. Montaż, aktorstwo (zwłaszcza Arquette i Hawke'a) - zachwycające.
Jak zawsze odbiór filmu jest sprawą bardzo indywidualną - i całe szczęście.
UsuńTak, jak wspomniałam, gdyby to była historia mojej rodziny, to na pewno byłabym podekscytowana taką kroniką, ale w innym przypadku po prostu nie potrafię.
Niestety aktorzy też mną nie wstrząsnęli :( i pod względem Oscarów mam zupełnie inne typy :)
Pozdrawiam!
Niewątpliwie to jest wielki film, przede wszystkim ze względu na jego wkład w kinematografię. I nagrody, pochwały, sukcesy - wszystko to z pewnością zasłużone. Tylko czy to jednak jest arcydzieło? Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że z czasem zostanie zapomniany. W mojej pamięci na pewno nie pozostanie na długo.
OdpowiedzUsuńMam podobnie. Doceniam, ale nie przeceniam.
UsuńPozdrawiam :)